piątek, 11 stycznia 2013

S03E01 Eddie Says Goodbye

Uczniowie Seaford High School byli już wykończeni. Zbliżał się koniec pierwszego półrocza, a co za tym idzie wystawianie ocen semestralnych. Celem uczącej się młodzieży było teraz poprawienie ocen. Popołudnia spędzane przy książkach i zeszytach stały się tradycją.
Dość wysoki jak na swój wiek szatyn o czekoladowych oczach, znany także jako Jack Brewer, szczególnie uważał, by nie dać się złapać na skateboardingu w szkole. Gdyby to się stało, ocena Jacka z zachowania uległaby gwałtownej zmianie jak to powiedział dyrektor szkoły.
Jerry Martinez, chłopak o hiszpańskiej urodzie, nie należał do najbardziej ułożonych osób. Często przesiadywał w kozie za swoje niekulturalne zachowanie. Podobnie jak Brewer musiał się mieć na baczności, aby nie pogorszyć sytuacji.
Kim Crawford, urocza blondynka o jasnej karnacji, starała się po prostu zachować swój poziom. Jej oceny nie były złe. Wręcz przeciwnie. Satysfakcjonowały ją. Angażowała się w życie szkoły. Nie musiała niczego zmieniać tylko ze względu na koniec semestru.
Milton Krupnick, rudowłosy chłopak o bladej cerze, także nie czuł potrzeby bycia lepszym. Jego stopnie były znakomite, a zachowanie nienaganne. Według nauczycieli był wzorem do naśladowania.
Eddie, grubszy, ciemnoskóry chłopiec, sprawiał wrażenie obojętnego. Jakby nie przejmował się w ogóle niektórymi jedynkami w dzienniku wymagającymi poprawy. Całymi dniami chodził smutny i przygnębiony, lecz przyjaciele byli zbyt zajęci, by to zauważyć.

 
*

 
Pozostał tylko tydzień do przerwy od nauki. Wszyscy uczniowie spieszyli się jak tylko mogli, aby poprawić najgorsze stopnie i podwyższyć średnią semestralną.
-          Hej, Kim – powiedział Eddie do przyjaciółki, która szybko biegła po korytarzu.
-          O! Cześć – dziewczyna zatrzymała się na chwilę i uśmiechnęła przyjaźnie.
-          Słuchaj, chciałbym pogadać – zaczął niepewnie chłopak.
-          Przepraszam, Eddie, ale nie mam dziś za dużo czasu – oznajmiła smutno Crawford. – Muszę zrobić wywiad z Zackiem Jonesem, który przez nagłe opady śniegu utknął w zaspie.
-          Co? Przecież on nie chodzi do szkoły od jakichś dwóch tygodni – na twarzy Eddie’ego było widać zaskoczenie.
-          No właśnie – powiedziała śmiertelnie poważnie Kimberly i odeszła.

 
*

 
Przybity Eddie zmierzał ku sali chemicznej. Wierzył, że spotka tam swojego przyjaciela, Miltona. Ciemnoskóry miał wiele szczęścia, ponieważ Krupnick siedział tam wraz ze swoją dziewczyną- Julie.
-          Cześć wam – zagadał, przysiadając się do ławki.
-          Cześć – odpowiedzieli chórem.
Chłopak zauważył, że para jest pogrążona w głębokiej zadumie, uważnie analizując jakiś plik kartek.
-          Chciałbym wam o czymś powiedzieć. A więc… - zaczął Eddie, ale niedane mu było skończyć.
-          Nie teraz – przerwał Milton wypowiedź kolegi. – Jeżeli natychmiast nie pouczę się z Julie, czeka mnie marny los. Zamiast szóstki z chemii dostanę tylko piątkę. O zgrozo! – przeżywał Krupnick, a na sam koniec wydał z siebie charakterystyczny dla niego krzyk.
Ciemnoskóry postanowił nie przeszkadzać zdenerwowanemu chłopakowi i zawiedziony opuścił klasę.

 
*

 
-          Get’cha! Get’cha head in the game! – krzyczał Jerry, biegając po korytarzu w sportowym stroju i piłką od koszykówki w ręce.
-          Hej, stary. Co ci jest? – spytał zaskoczony Eddie, napotykając Martineza. – High School Musical? Naprawdę?
-          Ej! Masz jakiś problem? – obruszył się brunet. - Ten film to klasyka! To jest moje dzieciństwo! To jest moje życie! Co ja mówię?! To jest dla mnie tak ważne jak koszykówka dla Troya Boltona! Jak nauka dla Taylor McKessie! – Jerry mówił to z miną, jakby miał się za moment rozpłakać.
-          Wybacz, że właśnie zniszczyłem sens twojego życia – powiedział Eddie i ruszył przed siebie, szukając w szkole innej osoby, z którą mógłby porozmawiać.

 
*

 
Po nieustannych poszukiwaniach, które nie przynosiły żadnego efektu chłopak doszedł do wniosku, że lepiej będzie, gdy wróci do domu. Miał już chwytać za klamkę głównych drzwi szkolnych, kiedy niespodziewanie ktoś go zawołał.
-          Siemka, Eddie!
Okazało się, że był to nie kto inny jak Jack Brewer.
-          Cześć – powiedział, jakby od niechcenia ciemnoskóry.
-          Posłuchaj – zaczął niepewnie Brewer, drapiąc się po karku. - Zauważyłem, że cały dzień jesteś jakiś przygnębiony, więc pomyślałem…
Eddie ucieszył się, kiedy usłyszał, że chociaż Jack zainteresował się jego stanem emocjonalnym.
-          Więc pomyślałeś, że trzeba ze mną porozmawiać? – uśmiechnął się czarnoskóry.
-          Nie! No co ty?! – zdziwił się Brewer i zaczął głośno śmiać. – A co ja, psycholog? Śmieszny jesteś! Kupiłem ci misia na poprawę humoru! Zawsze daję jakąś maskotkę dziewczynie na pierwszej randce. Poprawia jej to humor.
Nagle zza rogu wyłoniła się Kim i skomentowała wypowiedź Jacka.
-          Wow, Jack. Musisz być miliarderem skoro stać cię na nowego misia co tydzień – powiedziała zdenerwowana i odeszła.
Eddie i Brewer popatrzyli po sobie zdziwieni.
-          Zazdrosna! – wykrzyknęli równocześnie i zaśmiali się.
-          Wcale nie! – Crawford wróciła się, słysząc chłopców.
Jej zaciśnięta dłoń momentalnie znalazła się przy twarzy Jacka. Przerażony chłopak odsunął się na bezpieczną odległość od blondynki.
-          Okej, wyluzuj, Kimberly – prychnął szatyn.
-          Jack! Nie mów do mnie Kimberly!
-          Bo co? – spytał cwaniacko Brewer.
-          Nie chcę ci odpowiadać niekulturalnie – dziewczyna uśmiechnęła się zwycięsko i skierowała ku wyjściu.
Chłopcy znów po sobie popatrzyli.
-          Zazdrosna! – krzyknęli i przybili piątkę.

 
*

 
Było kilkanaście minut po osiemnastej. Eddie szybkim krokiem wyszedł z domu, kierując się w stronę dojo. Trening rozpoczynał się o siedemnastej, jednak chłopak nie był w zbyt dobrym humorze, co skutkowało niechęcią do zobaczenia swoich przyjaciół. Bądź, co bądź, powinien zdążyć na ostatnie minuty treningu.
Ciemnoskóry wszedł do dojo. Jego zdziwienie było ogromne, gdy ujrzał pustą salę. Tuż po chwili z drugiego pomieszczenia wyłonił się Rudy.
-          Eddie! Co się stało, że nikt nie przyszedł na trening? – zdziwił się Gillespie.
-          Pewnie są zajęci poprawianiem ocen – odparł bez namysłu chłopak.
Nagle sensei wybuchnął niekontrolowanym śmiechem. Czarnoskóry spojrzał na niego z politowaniem.
-          Oni i popra… poprawia… - śmiał się dalej. – Poprawianie ocen? Milton nie musi, Kim też. A Jack i Jerry? Proszę cię!
Eddie tylko wzruszył ramionami. Po chwili Rudy odchrząknął i jego twarz przybrała poważny wyraz.
-          Powinni byli przyjść na trening. Opuszczanie go jest oznaką lekceważenia tej wspaniałej sztuki walki. To karygodne – wygłosił swą przemowę Gillespie.
-          Rudy, kiedyś nie było cię trzy razy z rzędu, bo twierdziłeś, że musisz odwiedzić chorą ciotkę w szpitalu podczas kiedy świetnie bawiłeś się na meczach koszykówki – powiedział nastolatek.
-          Ale zostawiłem wam klucze od dojo i kazałem ćwiczyć! – bronił się sensei. – Zaraz. Moment – zaczął nad czymś intensywnie myśleć. – Skąd wiesz, że tam byłem? – przyjrzał się uważnie uczniowi. – Eddie! – krzyknął, a po chwili ciemnoskóry zaczął biec w stronę wyjścia.

 
*

 
Rudy był zmuszony do odbycia samotnego treningu. Nawet mu się to podobało. Cisza, spokój, lecz po kilkunastu minutach zaczął odczuwać pustkę spowodowaną nieobecnością dzieciaków. Już nie aż takich dzieciaków. W końcu w tym roku wypadały ich szesnaste urodziny.
Po wykonanych ćwiczeniach Gillespie stał się głodny, więc postanowił zakończyć trening. Zamknął dojo i udał się do restauracji Phila Falafela. Ku zdziwieniu senseia roiło się tam od klientów. Nie pamiętał, kiedy ostatnio Phil miał tylko chętnych na swoje falafele.
-          Hej, Phil. Co się tu dzieje? – zapytał zdziwiony.
-          Nie teraz, Rudy! Nie widzisz, że pierwszy raz od kilku lat wreszcie czuję, że pracuję?! – odkrzyknął mężczyzna.
Sensei z trudem dostał się do jakiegoś stolika, by móc zaczekać na przyjaciela. Prawie został stratowany przez tabuny ludzi. Po odczekaniu dwóch godzin klienci wreszcie opuścili lokal, a Gillespie podszedł do lady, przy której stał zmęczony Phil.
-          Dobra. Co to jest? – spytał Rudy, wskazując na pojemniki rozłożone na blacie.
-          To? To jest mój powód do dumy. Przedstawiam ci philafele!
-          A nie przypadkiem falafele? – zdziwił się sensei.
-          Co? – prychnął mężczyzna. – Falafele to przeszłość. To są philafele! – powiedział i otworzył jeden z pojemniczków, w którym znajdowało się dziesięć ciasteczek. – One zrobiły furorę! Są pyszne, a ludzie płacą naprawdę wiele, żeby je dostać – chwalił się Phil.
-          No dobrze. A to? – spytał Gillespie, wskazując na puste pudełko.
-          One się sprzedają najlepiej! Tak zwane ninja philafele. Znikają zanim zdążyć otworzyć pojemnik! Ludzie kupują je i starają złapać jedną nim odbiegnie.
-          Ale skoro od początku nic w tych pojemnikach nie ma?! – wybuchnął Rudy.
-          Jest! Po prostu ninja philafele zbyt szybko się poruszają, by je dostrzec!
Sensei spojrzał z politowaniem na przyjaciela. Jeśli Phil myślał, że ktoś się na to nabierze, to grubo się mylił. Ale jednak znajdywały się takie osoby, które wierzyły w tę historię wymyśloną przez niego.
-          Och, no dobrze! Tobie jako przyjacielowi mogę powiedzieć prawdę! – krzyknął Falafel. – To tylko taki chwyt marketingowy. Tak naprawdę, to nic nie ma w tych pudełkach – dodał szeptem.
Rudy nabrał powietrza, udając zaskoczenie. Chciał w ten sposób zakomunikować przyjacielowi, że go nie nabrał, lecz Phil nie zrozumiał o co chodziło koledze.
-          Niemożliwe – powiedział z sarkazmem sensei.
-          Zero. Kompletna pustka – kontynuował właściciel restauracji. – Zupełnie jak w twojej głowie – oznajmił i zapukał w czoło przyjaciela.
-          Dobra! To mogłeś sobie darować! – wrzasnął i się zdenerwował. – Tak poza tym, to mam prawa do tych philafeli!
-          Co? – zdziwił się Falafel. – Jakie?!
-          W nazwie jest słowo „ninja”. A kim ja jestem?
-          Trenujesz karate – bardziej spytał niż oznajmił mężczyzna.
Gillespie przez chwilę nie wiedział co odpowiedzieć.
-          Być może. Ale to jest pierwszy krok do zostania ninją! Więc połowa zysków należy do mnie!
-          Wcale, że nie!
-          Wcale, że tak!
-          Nie!
-          Tak!
-          Tak!
-          Nie! – krzyknął w końcu Rudy, a Phil się cwaniacko uśmiechnął. – Dobra. Może i masz rację – przyznał z trudem sensei. – Ale czy nie moglibyśmy wejść w jakąś spółkę? – spytał miło.
Falafel tylko prychnął i wrócił do sprzątania restauracji.
-          Och, Phil! Nie daj się prosić!
Gillespie stale błagał znajomego. Pieniądze zarobione na philafelach zafundowałyby bardzo potrzebny remont dojo. Nagle sensei wpadł na pewien pomysł, który mógł wypalić, gdyby tylko Falafel się zgodził.
-          Słuchaj, znam pewno miejsce, które pomoże rozsławić twoje philafele.
-          Tak? Niby jakie?
Rudy uśmiechnął się cwaniacko.
-          Z okazji zakończenia pierwszego semestru w szkole Seaford zawsze jest organizowany bal. Jestem pewien, że dzieciaki polubiłyby philafele.
-          Mów dalej, wspólniku – odparł wyraźnie zaciekawiony Phil.

 
*

 
Ostatni tydzień szkoły, wbrew pozorom, mijał uczniom bardzo szybko. Wreszcie po męczącym półroczu młodzież mogła należycie odpocząć. Wraz z końcem semestru następował bal z tejże okazji.
Jack wszędzie szukał Kim. Od rana nie widział jej w szkole, a fakt, że nie chodzili razem do jednej klasy w ogóle nie ułatwiał sprawy.
Brewer wreszcie zauważył blondynkę wśród tłumów.
-          Hej, Kim! – zawołał.
-          Cześć – uśmiechnęła się.
-          Mam pytanie.
Crawford tylko poleciła mu ręką, by mówił dalej.
-          Niedługo ma odbyć się bal i pomyślałem…
-          Zaczekaj! – zawołała niespodziewanie.
Kimberly uśmiechała się promiennie do kogoś i machała mu. Po chwili podszedł do niej wysoki blondyn i na przywitanie pocałował ją w policzek.
-          Jack, poznaj. To jest Dylan. Mój partner na bal – Zack podał rękę Jackowi, a ten speszony odwzajemnił uścisk dłoni. – Coś chciałeś mi powiedzieć? – spytała Kim Brewera.
-          Och, już nieważne. Taki drobiazg – szatyn posłał wymuszony uśmiech Crawford i odszedł.

 
*

 
Wybiła godzina dziewiętnasta. Na sali gimnastycznej szkoły Seaford byli już prawie wszyscy uczniowie. Dziś wspólnie mieli świętować rozpoczęcie całego tygodnia wolnego od szkoły. Głośna muzyka uniemożliwiała spokojną pogawędkę. Każdy musiał krzyczeć do swojego rozmówcy.
-          Phil, naprawdę musiałeś ją tutaj zabierać?! Ona tylko przeszkadza! – krzyczał Rudy, wjeżdżając z wózkiem pełnym philafeli.
-          Tak! Tootsie to znak firmowy! – powiedział, ciągnąc kozę na smyczy.
Gillespie tylko wywrócił oczami. Wraz z Falafelem osiedlili się w kącie sali, zaraz obok sceny. Młodzież przerwała na moment zabawę, by spojrzeć na to dziwne zjawisko. W końcu nie codziennie widzi się dwóch mężczyzn w garniturach z kozą, wchodzących do szkoły.
-          Cześć wam – rzucił Jack, przechodząc obojętnie obok przyjaciół.
Tylko Brewer i jego paczka wiedzieli do czego jest zdolny ich sensei oraz właściciel restauracji Falafele Phila. Nie odnajdywali w tym widowisku nic nadzwyczajnego.
-          A więc imprezę czas zacząć! – ryknął Rudy przez megafon, przekrzykując muzykę. – Zapraszam na świeżutkie philafele! Tylko się nie pchać. Dla każdego wystarczy.

 
*

 
Zabawa trwała dalej. Było paręnaście minut przed godziną dwudziestą trzecią. Każdy uczestnik imprezy wydawał się być już nieco zmęczony, więc wszyscy siedzieli przy stołach, a muzyka stała się spokojniejsza. Niektóre pary jeszcze tylko tańczyły.
-          Hej, zauważyliście, że nie ma Eddie’ego? – spytał nagle Jerry, podpierając głowę na rękach.
-          No, brawo, panie spostrzegawczy – prychnął śpiący Milton.
-          Dzwoniliśmy do niego kilka razy, ale nadal nie odbiera – dodała Kim.
-          Życie jest piękne! – krzyknął radosny Jack, podchodząc do stolika wykończonych przyjaciół.
-          Co się stało? Dostałeś gratisowo philafele? – spytał Krupnick.
-          Nie. Chodzi mu o to, że przez całe cztery godziny nic nie robił tylko zabawiał jakąś pustą blondynę – oznajmiła Crawford.
-          Nie chcę cię obrażać, Kim, ale też jesteś blondynką – stwierdził Martinez.
-          Tylko między mną, a nią jest jedna różnica. Ja nie jestem pusta! – warknęła Kimberly, rzucając się z pięściami na przyjaciela. Na szczęście Jack w porę ją zatrzymał. – Puść mnie!
Lecz Brewer nie posłuchał koleżanki. Wręcz przeciwnie. Objął ją w pasie i wyszli do ustronnego miejsca. Szatyn stanął  naprzeciwko drobnej blondynki i złapał jej ramiona.
-          Kim, o co ci chodzi?
Crawford zaczęła się jąkać. Jej policzki przybrały różowy kolor, jednak już po chwili dziewczyna opanowała się.
-          O co ma mi chodzić? – spytała chłodno.
-          O twoje zachowanie. Od jakichś trzech tygodni zachowujesz się, jakbyś miała zamiar mnie zabić. Co jest nie tak?
-          Co jest nie tak?! Już ja ci powiem, co jest nie tak!
Niestety, Kimberly nie zdążyła odpowiedzieć Jackowi, ponieważ na korytarz zaczęły wybiegać dziesiątki uczniów. Wszyscy wymiotowali. W tym jedna osoba pozostawiła niemiłą niespodziankę na butach Brewera. Na twarzach Jacka i Kim można było zauważyć obrzydzenie.
Nagle z sali wyszedł przerażony Phil i Rudy.
-          Myślisz, że to może być przez nasze philafele? – spytał Falafel.
-          No coś ty! – odparł pewnie Gillespie. – Przecież one były świeże. – spojrzał się na Phila. Ten nerwowo ocierał czoło z potu. – Prawda? Prawda?! – sensei potrząsał przyjacielem.
-          Mamusia zawsze powtarzała, że niektóre potrawy smakują lepiej, gdy trochę poleżą.
-          No, tak. Zgadzam się z tym – przyznał Rudy. – A ile leżały philafele?
-          Wczoraj je szykowałem!
-          Więc w czym problem? – zdziwił się Gillespie.
-          W tym, że składniki, z których piekłem philafele trochę dłużej stały nieużywane.
-          Trochę znaczy…
-          Jakieś pięć lat
Sensei spojrzał złowrogo na przyjaciela. Z jednej strony chciał go zabić, lecz musiał się liczyć z tym, że wszyscy uczniowie, którzy jedli philafele, właśnie przysłuchiwali się rozmowie obojga mężczyzn, więc najlepszym rozwiązaniem była ucieczka. Młodzież, jednak szybko schwytała Rudy’ego i Phila.
-          To on to wszystko wymyślił! – bronił się Gillespie, wskazując na przyjaciela.
-          A on chciał tu przyjść!
Crawford i Brewer stali oszołomieni. Po krótkiej chwili odezwała się Kim.
-          Proponuję iść do dojo. Trzeba przyprowadzić twoje buty do stanu używalności – zaśmiała się. Jack jej zawtórował i za moment ruszyli w drogę.

 
*

 
Szatyn i blondynka, kiedy weszli do dojo doznali lekkiego szoku. Ich sensei już był w pomieszczeniu cały poszarpany. Tłumy „fanów” philafeli dały mu nieźle popalić. Jego garnitur nie miał jednego rękawa, z długich, eleganckich spodni zrobiły się rybaczki, a starannie ułożona fryzura wyglądała, jakby przeszło przez nią tornado.
-          Wow – wydusił z siebie Jack.
-          Śmiej się, śmiej – powiedział Rudy.
-          Wcale się nie śmieję! A tak na marginesie, to ile udało ci się zarobić na remont? – spytał ciekawy Brewer.
-          Całkiem pokaźna suma się uzbierała – Gillespie był z siebie dumny.
-          No, widzisz! Jakieś pocieszenie! – uśmiechnęła się Kim.
-          Szkoda, że trzeba jeszcze dopłacać, żeby wydać ludziom odszkodowanie! – krzyknął sensei i wyszedł.
Crawford i Brewer spojrzeli po sobie z dziwnym wyrazem twarzy, ale zaraz oprzytomnieli i ruszyli do łazienki, by móc umyć buty chłopaka. Kimberly kazała je ściągnąć przyjacielowi i już po chwili czyściła je nad umywalką.
-          Jeszcze raz, dzięki, Kim – uśmiechnął się słodko.
-          Nie ma za co – powiedziała obojętnie. – Skończone – oznajmiła i odłożyła obuwie, by mogło wyschnąć.
-          Nie powiedziałaś mi jeszcze, dlaczego tak się zachowywałaś – przypomniał Jack blondynce, ciężko wzdychając.
Ta zrobiła zniesmaczoną minę, ale w końcu zdobyła się na odwagę, by porozmawiać z szatynem.
-          Nadal nie rozumiem o co ci chodzi.
-          Dobrze wiesz, Kim – chłopak prawie krzyknął. – Myślałem, że… No, wiesz… Od czasu naszej… randki… Myślałem, że jesteśmy kimś więcej niż przyjaciółmi. Chciałem cię zaprosić na bal, ale ty wolałaś iść z Dylanem – brązowowłosy nabierał pewności siebie.
-          Słucham?! Przez miesiąc, co kilka dni zmieniałeś sobie dziewczyny! Widać, że nasza randka nic dla ciebie nie znaczyła!
-          A co miałem sobie pomyśleć?! Wybiegłaś z niej po piętnastu minutach, nic nie mówiąc!
-          Bo może byłam zbyt szczęśliwa i się za bardzo stresowałam! Nie pomyślałeś?!
Brewer uśmiechnął się zwycięsko. Crawford spojrzała na niego pytająco.
-          Już od naszego pierwszego spotkania wiedziałem, że ci się podobam – zaśmiał się, a Kim zaraz do niego dołączyła.
Jack założył czyste już buty i wraz z Kimberly wyszli z łazienki, trzymając się za ręce. Jednak, kiedy dostrzegli załamanego Rudy’ego, siedzącego na macie, odskoczyli od siebie jak poparzeni.
-          Luzik, dzieci. Też byłem w waszym wieku i wiem co to znaczy nastoletnia miłość – uśmiechnął się do nich sensei. – Rok dziewięćdziesiąty szósty – uczniowie głośno jęknęli. - Najpierw wszystko było piękne – kontynuował. – Miałem dla kogo budzić się każdego ranka. Śpiew ptaków był jeszcze bardziej przyjemny dla ucha. Świat stał się piękny. A później, po dwóch tygodniach, zostawiła mnie samego w kinie, z popcornem i nachosami, a na dodatek nie zapłaciła za swój bilet i uciekła – zakończył smutnym tonem. – Ale tak tylko powiedziałem – dodał, widząc zszokowane miny nastolatków.
Nagle do dojo wpadli roztrzęsieni Jerry, Milton i Eddie. Ich oddechy były płytkie i przyspieszone, co oznaczało, że musieli bardzo szybko biec. Gillespie’ego i jego uczniów zdziwiła zaistniała sytuacja.
-          Co się stało? – zapytał sensei.
-          Niech Eddie wam powie – polecił Krupnick z lekkim żalem.
Wszystkie pary oczu zwróciły się w stronę ciemnoskórego chłopca. Ten trochę się wahał nim zaczął mówić.
-          Wyjeżdżam – oznajmił krótko.
-          Okej. Rozumiemy – oznajmiła Crawford. – Jest wolne, więc masz prawo się rozerwać – uśmiechnęła się, lecz po chwili spojrzała na Rudy’ego i szepnęła „ Jak on tak może? Bez nas? ” .
-          Nie, Kim. Nie rozumiesz mnie. Wyjeżdżam na zawsze.
Miny wszystkim momentalnie zrzedły. Nie mogli zrozumieć, dlaczego Eddie opuszcza Seaford. I czemu na tak długo. Za długo. Na zawsze. Te pytania cały czas zadawali sobie przyjaciele. Nie mogli wydusić ani jednego słowa. Zastygli w bezruchu. Cisza stała się aż krępująca. Jednak po paru minutach twarz blondynki przybrała zupełnie inny wyraz. Dziewczyna była przerażona.
-          Wybacz, Eddie, ale na razie musisz zmienić swoje plany – powiedziała drżącym głosem.
Kimberly wskazała na drzwi dojo. Wszyscy się tam spojrzeli. Nie minęło kilka sekund, a pełno Czarnych Smoków w maskach znalazło się w pomieszczeniu.
-          Chyba ostatni raz się z nimi widzę – powiedział smutno czarnoskóry chłopak. – Więc zapamiętacie mnie na zawsze! – wydał z siebie charakterystyczny okrzyk Tarzana, uderzał pięściami w klatkę piersiową i rzucił się na jednego napastnika.
Przyjaciele tylko popatrzyli po sobie, wzruszyli ramionami i uczynili to, co przed momentem zrobił Eddie.
Walka była zacięta. Czarne Smoki się nie poddawały. Wojownicy Wasabi także nie dawali za wygraną. Wykonywali różne skomplikowane triki. Po kilkudziesięciu minutach wszyscy stali się potwornie zmęczeni. Większość uczniów senseia Ty’a odpuściła i uciekła z dojo Bobby’ego Wasabi’ego. Został tylko jeden Czarny Smok. Przyjaciele z łatwością go chwycili. Kim zdjęła maskę z twarzy chłopaka trzymanego przez Jerry’ego i Jacka.
-          Will?! – krzyknęła, widząc przystojnego szatyna. – Tyle razy wam powtarzałam! Nigdy, przenigdy nie wrócę do Czarnych Smoków! – oznajmiła dobitnie. – Jestem rozchwytywana – powiedziała sama do siebie melodyjnym głosem.
Wszyscy obecni spojrzeli na Kimberly z politowaniem.
-          No co?! – warknęła. – A ty – zwróciła się do dawnego kolegi z dojo. – Co tutaj robisz?
-          Wkrótce się tego dowiecie wojownicy wasabi!
Will śmiał się złowieszczo, jednak po chwili się zakrztusił, po czym wyrwał z uścisku Martineza oraz Brewera i wybiegł z pomieszczenia.
-          Nie przejmujcie się tym czubkiem – podsumował Krupnick.

 
*
 
-          Muszę wyjechać – opowiadał ze smutkiem Eddie przyjaciołom, stojąc przy wyjściu. – Mama dostała pracę we Francji. Może trochę przesadziłem z tym „na zawsze”, ale dla mnie każda chwila spędzona bez was zdaje się być wiecznością.
Jerry chlipał nosem. Jak zwykle w takich sytuacjach chciał opanować płacz, jednak bezskutecznie.
-          Wcale nie płaczę – szybko powiedział, widząc oczy skierowane w jego stronę.
-          Będzie nam cię brakowało, Eddie – Jack uśmiechnął się słabo do przyjaciela.
-          Kurczę, głupio wyszło. Cały czas byliśmy tak zajęci swoimi sprawami, że nawet nie miałeś nam kiedy o tym powiedzieć – stwierdził Milton.
Po łzawej rozmowie wszyscy razem wykrzyknęli kodeks Wasabi’ego i pożegnali się czule z przyjacielem. Przyrzekli sobie, że będą się kontaktować pomimo wszystko. Wkrótce nastała chwila, kiedy Eddie przekroczył próg dojo.

__________________________________________________
 Hej!
Pewnie jak zdążyliście już zauważyć, będę tutaj zamieszczać moją wizję 3. sezonu " Z Kopyta " w formie opowiadania. :) Mam nadzieję, że nie umarliście z nudów, czytając to. Proszę o jakiekolwiek opinie. ;)

34 komentarze:

  1. SUPER!! WOW. Podziwiam cię, laska!! ZACHWYCIŁO MNIE TO!!! Na prawdę. Weź... Taki długi.. Przy tym tak interesujący i zajebisty. ♥♥
    DAWAJ KOLEJNY. < 33

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci za tak miły komentarz. ;) Nowy rozdział postaram się dodać jeszcze pod koniec tego miesiąca. :)

      Usuń
  2. No świetny !:) Zgadzam się z opinią Kini! :) Rozdział fantastycznie napisany i do tego długi :) Już mnie zainteresowało. Ale ... Muszę Cię w jednej sprawie poprawić... Cytat jako tytuł strony powinien brzmieć tak; "Na smoka co ma dwa oka przysięgamy; być lojalni, uczciwi i że się nie damy." To tylko taki mały szczegół :3 Ale poza tym jest okej :*Informuj mnie o nowych u mnie :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki za poprawę. ;) Coś od samego początku mi nie pasowało. :) Dziękuję za komentarz i z przyjemnością będę Cię informować o nn. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę :* Po prostu wiesz chciałam, żebyś miała wszystko perfecto i teraz tak jest ! :3 Czekam kochana na kolejny rozdział ! :)

      Usuń
  4. Nie umarliscie z nudów?! Przecież ten blog jest boski ja zaraz umrę jak nie dodasz kolejnego. Jeszcze tak dluuuuuugiego rozdziału w życiu nie widziałam, ale takie właśnie podobają mi sie najbardziej. Swietnie piszesz czekam na next :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. :) Każdy taki komentarz jest dla mnie ogromną motywacją. <3

      Usuń
  5. I Ty napisałaś pod moim rozdziałem ze to ja mam talent ! Nie wierzę ! Ty to masz talent ja przy Tobie to szara myszka jestem ! :D Jak miałam umrzeć z nudów ? Ja umieram z nudów jak sprawdzam czy sensownie swoje napisałam :D A tutaj prawie nie mrugałam :D Dziękuję że mi dałaś linka z blogiem :D będę wchodziła i czytała :D Dawaj szybko nowy :D:*:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żadna szara myszka! Jeśli chcesz, to możesz mnie dawać swoje rozdziały i będę sprawdzać, bo ja się w ogóle nie nudzę, czytając to. <3

      Usuń
  6. woooowww... Nie no, zatkało mnie!
    Długi, ciekawy i boski! ;3
    Napisz szybko następny xd
    Coś czuję, że bd tu częstym gościem :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja czuję, że będę częstym gościem na Leolivia Story. Świetne opowiadanie. :)

      Usuń
  7. Świetny początek sezonu! :D Czekam na następny odcinek! ;)

    Jak znajdziesz czas to proszę zajrzyj do mnie: http://kickin-it-opowiadanie.blog.pl/

    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci <3 Zaraz zajrzę na Twojego bloga. :*

      Usuń
  8. Odpowiedzi
    1. nie dokończyłam coś mi się wzięło tak brzmi pełny komentarz: Świetny,super,zajebisty jednym słowem WOW hehehe kiedy next??? za ile dokładnie???
      Natka♥:****

      Usuń
    2. Dziękuję za taki miły komentarz. :) Nowy rozdział na 99% ukaże się 30.01. ;)

      Usuń
  9. Naprawdę super! Bardzooo mi się podoba! Zapraszam też do mnie http://kimijackmojahistoria.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetny rozdział. Długi, z przyjemnie przebiegającą akcją. Podoba mi się, że nie skupiasz się na jednej czy dwóch postaciach, ale na wszystkich bohaterach "Kickin'It" :)
    Coś czuję, że będę tu w miarę często wpadać.
    Pozdrawiam

    Cleo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci :* Cieszę się, że podoba Ci się moje opowiadanie. :)

      Usuń
    2. Nie ma za co :**
      Kiedy planujesz dodać kolejny rozdział?

      Cleo

      Usuń
    3. Nowy rozdział najprawdopodobniej dodam 30.01. :)

      Usuń
  11. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  12. nie dałoby rady dodać coś prze 31. ? ;>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się dodać nowy rozdział jutro, jednak niczego nie obiecuję. :)

      Usuń
    2. to się postaraj i obiecaj xd < 33 .

      Usuń
  13. Eddie będziemy tęsknić. Rozdział CUDO!!! <3
    kick:*

    OdpowiedzUsuń
  14. Super super super!!! :D

    OdpowiedzUsuń
  15. SUPER!!!SUPER!!!SUPER!!!

    OdpowiedzUsuń
  16. Jejku *-*
    Poryczałam się. Ale naprawdę nie że piszę sobie od tak..
    Mama wchodzi do pokoju a ja ryczę przed laptopem..Myślała że mi się coś stało. Świtny blog <3 :* . ! Dodaje do ulub. wpadniesz do mn. ? Zostaw kom ok?

    OdpowiedzUsuń