niedziela, 24 lutego 2013

S03E04 Work With Me

Sensei jak zwykle ciężko trenował z uczniami. Był bardzo zadowolony z faktu, że młodzież wolała spędzać czas na jego zajęciach niż wieczorami siedzieć przed komputerem lub telewizorem. Cenił w nich tę cechę.
Minął miesiąc, a Milton, Jack, Kim oraz Jerry w miarę dobrze rozumieli się z Lorie. Rudy wiedział, że w poprawieniu kontaktów pomagały prawie codzienne treningi karate. Dzięki temu mogli lepiej poznać siebie nawzajem.
Czas na zajęciach Gillespie’ego dość szybko płynął. W towarzystwie przyjaciół zawsze każdy świetnie się bawił.
Trening dobiegał końca, gdy do dojo wszedł mężczyzna małej postury ubrany w garnitur i szybko kierował się w stronę właściciela sali. Przyjaciele posłali sobie spojrzenia pełne zdziwienia i dezorientacji. Nikt nigdy wcześniej o tej porze nie przychodził na zajęcia, a tym bardziej elegancko ubrany czterdziestolatek.
-          Pan Rudy Gillespie? – spytał niski mężczyzna senseia.
-          Tak. To ja. O co chodzi? – zapytał zaskoczony.
-          Jestem tutaj w sprawie pańskiego dojo. Chciałbym wyjaśnić pewną sprawę, a mianowicie spytać się o powód niepłacenia rachunków.
Uczniowie aż otwarli usta ze zdziwienia. Jak to ich nauczyciel nie płacił rachunków? Nie mieściło im się to w głowach. Jeśli sytuacja finansowa senseia nie była najlepsza, mógł coś wspomnieć! Coś powiedzieć. Przecież przyjaciele pomogliby mu bez chwili zawahania. Kochali i dojo, i Rudy’ego.
-          Na zapłatę ma pan czas do dwudziestego ósmego – kontynuował mężczyzna. – Jeżeli nie wywiąże się pan z obowiązku, ten lokal zostanie panu odebrany.
Niespodziewanie w całej sali zgasło światło. Każdy oprócz urzędnika był zaskoczony.
-          Oto są skutki niepłacenia rachunków za prąd – powiedział złośliwie mężczyzna. Później było tylko słychać głośne trzaśnięcie drzwiami.

 
*
 
Jack, Milton i Jerry szukali świec. Nie było to za łatwe zadanie, gdy wszystkie światła zostały wyłączone. Co chwilę wpadali na różne przedmioty. W tych momentach doszli do wniosku, że trzeba zrobić wielkie porządki w dojo… jeśli za kilkanaście dni stale będzie do nich należało.
Po dwudziestu minutach chłopcy wrócili ze świecami i zapałkami. Zdziwiło ich to, że były w budynku. Może Rudy wiedział od samego początku co czeka dojo? Albo po prostu magazynował wszystkie rzeczy? Druga opcja wydawała się przyjaciołom najbardziej prawdopodobna.
Kiedy zapalili świece, wszyscy usiedli na macie. Lorie, Kim oraz Milton patrzyli na Gillespie’ego jakby ze współczuciem, natomiast Jerry i Jack byli wściekli. Dało się to wyczytać z wyrazu ich twarzy.
-          Co tak nic nie mówicie? – zapytał niepewnie Rudy.
Brewer gwałtownie wstał i wyszedł z pomieszczenia. Musiał ochłonąć. Martinez nerwowo ruszał nogą. On także był dość zdenerwowany. Cały czas spoglądał na senseia spod byka.
-          Pójdę do niego – oznajmiła cichutko Crawford i wyszła na zewnątrz.

 
*

 
-          Jack? – Kimberly zamknęła drzwi od dojo i podeszła bliżej Brewera.
Chłopak stał przy ulicy, mając ręce założone na piersi. Wpatrywał się w okolice. Na dworze zdążyło zrobić się już ciemno. Można było dostrzec lekki zarys zachodu słońca, który znikał za wielkimi domami.
-          Nie wierzę, że to zrobił – powiedział nagle szatyn.
-          Co zrobił? – spytała zdziwiona blondynka.
-          Nie powiedział o niczym. Okłamał nas – Jack zacisnął dłonie w pięści.
Crawford niepewnie dotknęła jednej ręki i rozluźniła ucisk. Brewer spojrzał z zaskoczeniem na przyjaciółkę. W jego oczach malowała się jakby jakaś nadzieja.
-          Kim, posłuchaj – chłopak stanął naprzeciw dziewczyny, łapiąc jej dłonie w swoje. – Nie wiem jak dalej potoczą się losy dojo. Być może zostanie sprzedane, a wtedy mój kontakt z tobą się urwie.
Kimberly chciała przerwać Jackowi, jednak ten uciszył ją jednym gestem ręki.
-          Ale wiem, że nie chcę, aby było tak jak ostatnio, gdy Ty przejął nasze dojo. Nie chcę, żebyś… - odwrócił głowę i popatrzył przez szybę na przyjaciół. – Żebyś znalazła sobie kogoś innego. Muszę ci coś teraz powiedzieć. Zależy mi…
-          Hej! Właźcie do środka! – zawołał w progu dojo Martinez. – Wymyśliliśmy jak spłacić rachunki!
-          Nie. Już nie mogę – mruczał pod nosem Brewer. – Pewnego dnia zabiję go.
-          Już idziemy! – odkrzyknęła Kim i posłała Jackowi przepraszające spojrzenie.

 
*
 
Crawford i Brewer weszli szybkim krokiem do pomieszczenia. Rudy, Milton, Lorie i Jerry zawzięcie o czymś dyskutowali. Przekrzykiwali się nawzajem, by móc podzielić się swoimi pomysłami z resztą zainteresowanych.
-          No więc, co wymyśliliście? – spytała Kim.
-          Coś świetnego! – zachwycała się Lorie.
-          Coś fantastycznego! – dodał Jerry.
-          To jest wprost wspaniałe! – wtrącił swoje trzy grosze Milton.
Jack trochę się zdenerwował. Chciał poznać plan przyjaciół, jednak ci go stale wychwalali zamiast to przedstawić.
-          Co jest takie świetne, fantastyczne i wspaniałe?! – krzyknął.
-          Pójdziemy do pracy! – wrzasnęła szczęśliwa Ramirez.
Miny Crawford i Brewera wyrażały wszystko. Absolutnie nie byli zadowoleni. Informacja nie poprawiła ich nastrojów. Wręcz przeciwnie. Nie mogli pracować! Musieli chodzić do szkoły, a po lekcjach odrabiać prace domowe. Następnie mieli treningi karate. Będą wyczerpani, jeśli pójdą do pracy.
-          Jak wy to sobie wyobrażacie? – dziewczyna podzieliła się obawami ze znajomymi.
Przyjaciele od razu uspokoili szatyna i blondynkę. Miała to być niezbyt ciężka praca umożliwiająca dorabianie sobie przez dwie lub trzy godziny dziennie. Wszyscy się zgodzili. Postanowili, że następnego dnia od rana będą szukać idealnej dla siebie pracy.

 
*
 
Milton wbiegł uradowany do dojo. Oznajmił, że wie dzięki czemu zarobi pieniądze. Wpadł na pomysł, by dawać korepetycje młodszym uczniom. Oczywiście, zrobiłby to za darmo, ale w tym wypadku musiał pobierać opłaty.
Rudy opowiedział Krupnickowi o swoich zamiarach. Powiedział, że będzie udzielał lekcji karate także innej grupie.
-          Nie chcę cię dołować, ale o czym ty mówisz? – spytał Milton. – Przecież w dojo nie ma światła!
-          Spokojnie, będziemy trenować przy świecach – oznajmił zadowolony z siebie Gillespie. – Powiemy, że to jest starożytny obyczaj.
Za kilka minut jak burza wpadli do sali Kim oraz Jerry. Crawford miała pracować w restauracji Phila Falafela, a Martinez postanowił dawać lekcje tańca.
Uczniowie wraz z senseiem bardzo się cieszyli. Nie spodziewali się, że tak szybko znajdą pracę. Myśleli, że zajmie im to tydzień, ale na szczęście wystarczyła tylko jedna sobota.
Nie minęło piętnaście minut, a do dojo wszedł nieco przygnębiony Jack. Okazało się, że na razie nigdzie nie chcieli go zatrudnić. Przyjaciele pocieszali go, a w międzyczasie przyszła Lorie.
-          Znalazłam pracę! – krzyknęła uradowana od progu.
-          Gdzie? – spytała zaciekawiona Kimberly.
-          Będę pracować w programie śniadaniowym! – zachwycała się.
-          Będziesz przeprowadzać wywiady z gwiazdami?! – spytał Milton.
-          Będziesz prezenterką?! – pytał się Jerry.
-          Robię tam kawę – zgasiła ich entuzjazm.

 
*

 
Następnego dnia Brewer nadal nie mógł znaleźć zatrudnienia. Cały dzień spędził na poszukiwaniach, jednak to nic nie dało. Tylko nie potrzebnie się zmęczył. Zdesperowany poszedł do dojo. Stanął naprzeciw drzwi i ujrzał Rudy’ego trenującego grupę małych dzieci. Na oko miały sześć, góra siedem lat. Nie było to duże zgromadzenie, bo należały do niego tylko trzy osoby. Jednak lepsze to niż nic.
Jack podszedł do senseia i od razu się spytał:
-          Hej, czy to przypadkiem nie jest siostra Kim? – zdziwił się, patrząc na Ally.
-          Tak. To ona. Kim zaciągnęła ją tutaj siłą – powiedział Gillespie. – Chłopiec z czarnymi włosami to kuzyn Jerry’ego, Rico – ciągnął. – A ta ruda z warkoczykami, dłubiąca w nosie, to siostrzenica Phila.
-          Mogłem się domyślić – stwierdził szatyn.
-          Poczekaj sobie u mnie w gabinecie. Zaraz kończę zajęcia – sensei zwrócił się do Brewera.
Jak mu polecił, tak i zrobił. Minęło dwadzieścia minut, a Rudy pożegnał się z maluchami i czekał z nimi na ich rodziców. Po paru chwilach sala była pusta, a Gillespie poszedł do swojego magazynku.
-          Co się stało, Jack? – spytał, widząc, że coś trapi chłopaka.
-          Nadal nic nie znalazłem. Nie chcą mnie naprawdę nigdzie zatrudnić – wyżalił się Brewer.
-          Posłuchaj, Jack – zaczął sensei, siadając przy swoim biurku. – Mam dla ciebie pewną propozycję. Chciałbym, żebyś ze mną trenował tę nową grupę.
-          Nie, Rudy! Nie mogę! – oburzył się natychmiast Brewer. – Inni pracują, a ja po prostu będę sobie ćwiczył? Nie ma takiej opcji.
Gillespie głośno westchnął i pokręcił z niedowierzaniem głową.
-          Wcale nie będziesz sobie ćwiczył. Będziesz ich uczył. Raz ja, raz ty. Co ty na to? – spytał sensei.
Jack chwilę się zastanawiał. Wiedział, że nie było to zbyt sprawiedliwe względem jego kolegów. Jednak ostatecznie się zgodził. Sensei powiedział mu, że przecież Lorie, Jerry, Milton oraz Kim na pewno rozumieją jego sytuację i nie będą mieli pretensji.
-          Rudy, mogę cię o coś spytać? – zapytał Jack, gdy Gillespie sprzątał w sali.
-          Jasne. Śmiało.
-          Dlaczego nie powiedziałeś nam o problemach finansowych dojo?
Gillespie rzucił szczotkę i opadł bezsilnie na matę. Wyglądał, jakby sobie z niczym nie radził.
-          Nie chciałem, żebyście się martwili.
-          Och, naprawdę?! – wybuchł Jack. – W ten sposób okazałeś tylko brak zaufania do nas!
-          Chciałem, żebyście się skupili na nauce i karate, a nie na problemach dojo! – wykrzyczał Rudy, wstając z podłogi.
-          Nie udało ci się, bo teraz musimy pracować!
-          Nikt ci nie każe, Jack!
Brewer się nagle opamiętał. Wcześniej nie zdawał sobie do końca sprawy z tego co mówił. Wcale nie to miał na myśli. Gadał tylko to, co ślina mu na język przyniosła.
-          Przepraszam cię – powiedział po chwili ciszy chłopak. – Nie o to mi chodziło.
-          Nie musisz przepraszać – rzekł Gillespie. – Masz prawo być wściekły. Po prostu przed oczami miałem obraz uroczych trzynastolatków jakimi byliście – zaśmiał się sensei. – Zapomniałem, że niedługo obchodzicie swoje szesnaste urodziny i jesteście prawie dorośli.
Szatyn uśmiechnął się przyjaźnie, a następnie podszedł do Rudy’ego i poklepał go przyjacielsko po plecach. Pożegnał się z nauczycielem i wyszedł z sali. Na nic więcej nie było go, w tym momencie, stać.

 
*
 
Przed piątą nad ranem Lorie Ramirez szła w stronę ogromnego studia telewizyjnego. Miał to być jej pierwszy dzień w pracy. Strasznie się stresowała. Jeszcze nigdy nie czuła czegoś takiego. Bardzo się bała. Jej nogi i ręce potwornie drżały. Na dworze było jeszcze ciemno, więc jej wyobraźnia intensywnie pracowała. Przerażał ją najmniejszy szelest. Nagle usłyszała za sobą kroki. Zaczęła biec. Postać za nią również biegła. Niespodziewanie ktoś złapał ją w pasie. Ta już miała krzyczeć, jednak tajemnicza osoba ją powstrzymała.
-          Spokojnie. To tylko ja, Jerry. Kojarzysz? – zaśmiał się Martinez.
-          Ale mnie wystraszyłeś – odetchnęła z ulgą, gdy dowiedziała się, że to jej przyjaciel.
-          Prawie doprowadziłem cię do zawału, a ty nie chcesz mnie zabić? Kim już by mnie szukała w parku, do którego bym uciekł – uśmiechnął się w stronę szatynki.
-          Co tutaj robisz? Przecież uczysz tańca. Myślałam, że zaczynasz popołudniu – zmieniła temat dziewczyna.
Na twarzy Jerry’ego pojawił się grymas.
-          Tak, ale kazali mi przyjść wcześniej, żebym mógł się przygotować do lekcji.
Lorie tylko dała znak głową, że rozumie.
-          Czyli będziemy razem chodzić do pracy?
-          Na to wygląda – odparł zadowolony Martinez.
Dalej rozmowa się nie kleiła. Była wczesna pora- to pewnie powód nieudanej pogawędki. Zawsze się świetnie rozumieli i śmiali bez końca, jednak taka godzina im nie sprzyjała.
Doszli do jakiegoś budynku. Ramirez opowiedziała koledze, że właśnie tutaj będzie pracować. On się z nią pożegnał i odszedł.

 
*

 
-          Dzień dobry – powiedziała Ramirez, kiedy weszła do studia.
Odpowiedziała jej cisza.
-          Halo! Jest tu kto?
-          Czego się tak drzesz, dziewczyno?!
Z jakiegoś pomieszczenia wyszła kobieta, która wyglądała bardzo elegancko. Lorie rozpoznała w niej prezenterkę programu „Good Morning Seaford” . Była to szczupła blondynka o jasnej karnacji z krótkimi, prostymi włosami. Ramirez tylko modliła się, aby nie zacząć krzyczeć z zachwytu albo nie poprosić nagle o autograf.
-          Jestem tu nowa i mam zacząć od dzisiaj pracę.
-          Ach! No, tak! Ty jesteś tą dziewczyną od kawy?
Lorie spojrzała na kobietę z politowaniem.
-          Tak. To ja. Jestem Lorie Ramirez – powiedziała i podała rękę blondynce.
-          A ja Emily Turner, ale to pewnie już wiesz – zaśmiała się Emily.
Tak, Lorie doskonale o tym wiedziała, więc przyznała kobiecie rację. Wyglądała na sympatyczną i nawet taka momentami była. Pokazała jej, gdzie jest stanowisko, które ma zająć. Był to malutki bar z ekspresem do kawy i czajnikiem elektrycznym.
-          Mogę prosić o kawę dla mnie i mojego współprowadzącego? – Turner uśmiechnęła się do szatynki.
-          Jasne.
-          Tak między nami – szepnęła do Ramirez, która przygotowywała już napój za blatem. – W ogóle nie lubię Roba.
-          Roberta Armstronga? – spytała Lorie.
Emily tylko pokiwała twierdząco głową i odeszła. Robert Armstrong także był gospodarzem programu. W telewizji nawet wyglądał na miłego, więc dlaczego Turner go nie darzyła sympatią?

 
*

 
-          Co to za świństwo?! – krzyczał wściekły Armstrong.
-          Zamknij się – powiedziała do niego Emily. – To jest kawa.
-          Nie! To nie jest kawa! Kto ją robił?! Ty?!
-          Dziewczyna, która przyszła tu pracować.
Robert szedł szybkim krokiem do baru Lorie. Ta natomiast wychodziła już ze studia, aby nie spóźnić się do szkoły. Jednak Armstrong ją dopadł i powiedział jak należy robić dobrą kawę. Ramirez tłumaczyła prezenterowi, że niestety nie ma czasu i się spieszy, ale mężczyzny ani trochę nie wzruszyła ta informacja. Brązowowłosa cierpliwie słuchała Roba, co chwilę spoglądając na Emily, która posyłała jej współczujące spojrzenia. Wreszcie Robert skończył przemowę. Lorie pożegnała się i pobiegła do szkoły.

 
*
 
Kiedy Ramirez przyszła do szkoły, korytarze byłjuż puste. To oznaczało, że było dawno po dzwonku. Postanowiła jak najszybciej pobiec do klasy. W drodze do sali niespodziewanie zderzyła się z Jerry’m.
-          A my znowu się spotykamy – chłopak się uśmiechnął. – Ty też nie zdążyłaś przez pracę?
-          Tak – oznajmiła rozkojarzona. – Co się stało u ciebie?
-          Przez trzy godziny miałem prezentować kierownikowi moje umiejętności. To było okropne! A ty czemu się spóźniłaś.
-          Dostałam wykład jak robić smaczną kawę – odparła i lekko uśmiechnęła się do Martineza.
Nastała cisza między obojgiem przyjaciół. Jerry dopiero teraz dostrzegł jaka Lorie jest delikatna. Była niesamowicie miła i wrażliwa. Nigdy wcześniej nie spotkał takiej osoby. Chyba rzeczywiście Ramirez go zauroczyła. Ale jak i kiedy? Miłość od pierwszego wejrzenia? Nie wierzył w te bzdury. Takie przypadki zdarzały się tylko w niskobudżetowych komediach romantycznych.
-          Ramirez! Martinez! Na lekcje i koza o piętnastej! – krzyknął dyrektor, przechodząc obok przyjaciół.
-          Jak dobrze, że pracuję w programie porannym, a nie popołudniowym – mruknęła Lorie, a Jerry cicho się zaśmiał.

 
*

 
Milton szedł do domu swojego pierwszego „ucznia”, który był od niego cztery lata młodszy. Miał mu udzielić korepetycji z matematyki. Krupnick zadzwonił do drzwi i otworzył mu chłopiec z brązowymi lokami. Rudowłosy wszedł niepewnie do środka. Trochę się rozglądał po mieszkaniu, by łatwiej się odnaleźć. Zapowiadała się miła godzina…

 
*

 
-          Po raz piąty dzisiaj mówię ci, że najpierw wykonujemy działania w nawiasach!
Milton odchodził od zmysłów. Dwunastoletni chłopak posiadał umiejętności siedmiolatka. Krupnick nie miał już siły, ale wiedział, że nie może się poddać. Wiedział, że nie robi tego dla siebie tylko dla Rudy’ego, przyjaciół i dojo. Postanowił wycierpieć jeszcze kilka godzin z innymi dziećmi potrzebującymi pomocy w nauce.

 
*

 
-          Gdzie ty byłaś przez całe moje życie? – pytał chłopak, kiedy Kim stała za ladą.
-          Słucham? – zapytała blondynka. – Spytałam się tylko czy wolisz czekoladowy, czy truskawkowy koktajl.
Crawford była wykończona. Miała dość robienia koktajlów ewidentnym dziwakom. Nie podobała jej się ta praca, lecz cierpliwie ją znosiła. W końcu za godzinę mogła opuścić restaurację i wreszcie udać się do domu po męczącym dniu. Nigdy nie przypuszczała, że tak, na pozór łatwa, praca może być taka ciężka i wyczerpująca. Wysysała z niej całą energię. Gdy tylko skończyła się jej zmiana, wybiegła jak burza z lokalu i poprzysięgła sobie, że wróci tam tylko wtedy, gdy będzie szła do pracy.

 
*

 
Przez cały tydzień przyjaciele wytrwale pracowali. Do szkoły przychodzili niewyspani i spóźniali się, jednak byli zbyt zdeterminowani, by porzucić swoje stanowiska.
W piątek Jerry, Milton, Kim oraz Lorie mieli otrzymać swoją wypłatę. Cieszyli się jak nigdy. Nareszcie będą mogli odpocząć w weekend i przekazać pieniądze Rudy’emu. A gdy tylko to zrobią, złożą wypowiedzenia swoim pracodawcom.

 
*
 
-          Jack, co się dzieje? – Gillespie spytał ucznia. – Nikt nie przychodzi na treningi od trzech dni.
-          Wszyscy są zbyt padnięci. Żyją tylko pracą. Milton niedawno doznał wstrząsu, kiedy dostał pierwszą czwórkę w tym roku szkolnym. To było dla niego wielkie przeżycie.
Rudy miał wyrzuty sumienia. Nie powinien godzić się na taki pomysł. Ale był zdesperowany. Wszędzie szukał ratunku, ponieważ nikt nie chciał stracić dojo. Każdy chciał je zatrzymać. Z nim wiązały się najlepsze wspomnienia. W końcu tutaj się wszyscy poznali i zaprzyjaźnili.
-          Jesteśmy! – wydyszał Martinez, wchodząc do sali.
Za nim szli Milton, Kim oraz Lorie. Cała czwórka była okropnie zmęczona. Nagle Jerry potknął się i upadł na matę, a za nim reszta. Rudy jeszcze nigdy nie widział ich w takim stanie. Gdy sensei zauważył, że przyjaciele zamknęli oczy i zasnęli, powiedział Jackowi, aby lepiej im nie przeszkadzać.

 
*

 
Krupnick się obudził jako pierwszy. Wstał i zaczął się rozglądać. Był zdezorientowany. Nie pamiętał jak znalazł się w dojo. Doszedł do wniosku, że trzeba rozbudzić jego przyjaciół. Jak pomyślał, tak i zrobił.
Wszyscy podnieśli się z maty i poszli szukać Gillespie’ego. Sensei znajdował się w swoim gabinecie wraz z Jackiem. Szatyn także wylegiwał się na kanapie, a jego chrapanie wskazywało na to, że spał. Wejście znajomych spowodowało dość gwałtowną pobudkę Brewera.
-          Rudy, mamy pieniądze na rachunki – oznajmił Martinez.
Sensei przyjął wypłaty uczniów z wielkim zakłopotaniem. Już miał je odkładać na biurko, gdy nagle zawołał:
-          Nie! Nie mogę ich zabrać. Ciężko na nie zapracowaliście. Zachowałbym się bardzo źle w stosunku do was, gdybym to przyjął.
Przyjaciele spojrzeli błagalnie na Gillespie’ego.
-          Rudy, zrozum – zaczęła Lorie. – Wszyscy chcemy trenować w tym dojo, a spłacenie rachunków to jedyny sposób, by je zatrzymać.
-          Dziękuję wam – powiedział Gillespie i gestem ręki polecił uczniom, by się do niego przytulili. – Jesteście wspaniali.
-          Nie. To ty jesteś – przemówił Jack. – W końcu z nami wytrzymujesz – zaśmiał się, a reszta mu zawtórowała.

 
*
 
Jerry, Kim, Lorie i Milton opowiadali o swoich pracach. Wyszło na jaw, że wszyscy niezbyt dobrze się czuli po takim doświadczeniu.
-          Wiecie, w sumie nie było tak źle – powiedział Jerry.
-          U mnie też. Emily jest świetna – uśmiechnęła się Lorie.
-          A te dzieci, które uczę już coraz więcej rozumieją.
-          Wreszcie się ode mnie odczepiły te dziwaki! – zawołała Kim i uniosła w górę ręce w geście podziękowania.
Przyjaciele postanowili, że nie zrezygnują z pracy, tylko ograniczą liczbę przepracowanych godzin. Gillespie z Brewerem doszli do wniosku, że źle zrobiliby, gdyby przestali prowadzić zajęcia dla tej trójki maluchów. Być może są to przyszli mistrzowie świata w karate?
Rudy na pewno nauczył się dwóch rzeczy. Po pierwsze, wie, że zawsze może liczyć na swoich wiernych przyjaciół cokolwiek, by się nie działo. A po drugie, jego uczniowie nie mają już trzynastu lat. I choćby najmocniej na świecie chciał zatrzymać czas, nie uda mu się to. Oni są coraz starsi i dojrzalsi. Jednak ciągle pozostaną tymi samymi roześmianymi dzieciakami. Zawsze nimi będą w oczach Rudy’ego.
__________________________________________________
A więc jest rozdział z dwudniowym opóźnieniem. ;) Dziękuję za wszystkie komentarze i zapraszam do czytania. :)

5 komentarzy:

  1. wspaniały rozdział ! ♥
    tylko znowu... znowu JERRY -,-
    Jack go nie zabije. Ja to zrobię xd
    szkoda tylko, że takiego odcinka nie puszczą w TV : )
    no nic... czekam na następny rozdział ☺

    OdpowiedzUsuń
  2. super rozdział!
    Jerry, Jerry... ja go chyba uduszę! :D
    Nie mogę się doczekać, gdy Jackowi w końcu dane będzie wyznać wszystko Kim :)
    Czekam na next ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. normalnie ja uduszę tego Jerrego ! xDD
    Nie mogę się doczekać dalszej części :*
    boski rozdział <3
    czekam na next ;3

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja też mam ochotę udusić Jerry'ego, te jego chore wyczucie czasu! :D
    Ach, a było już tak blisko.
    Leah, zlituj się! My chcemy Kick'a!!!
    Świetny rozdział. Podoba mi się lojalność grupy i ich poświęcenie. Widać, że bardzo zależy im na Rudy'm i dojo.
    Ale Kim to musiała mieć przewalone z takimi klientami- idiotami ;)
    Czyżby Jerry się serio zakochał w Lorie? Jeśli tak, to będę miała kolejny powód do śmiechu :D
    Uwielbiam Twoje rozdziały i czekam na następny.
    Jesteś super :*

    Cleo

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń