Ostatnimi czasy czuł się… dziwnie. Po prostu dziwnie. To najlepsze słowo określające jego stan psychiczny. Brakowało mu czegoś. A nawet kogoś. Nieustannie bił się z myślami. Wmawiał sobie, że to niemożliwe. Nie powinno się w ogóle zdarzyć. Przecież absurdem jest, by… zakochać się w najlepszej przyjaciółce. On. Chłopak, który wierzy w przyjaźń damsko- męską. Popełnił taki, według niego, ogromny błąd. Skutki były, niestety, nieodwracalne.
Gdy zamieszkał w Seaford, wszystko wydawało mu się tak łatwe i banalne. Zakochanie było pojęciem prostym do zdefiniowania. Co tydzień inna dziewczyna zyskiwała miano jego wybranki. Jednak dopiero kilka miesięcy wstecz, zrozumiał, że to nie było prawdziwe uczucie. Prawdziwym uczuciem darzył tylko ją. Dopiero przy Kim Crawford nauczył się co znaczy miłość.
Jacka z zadumy wyrwał widok domu Crawford. Był to biały, duży budynek z pięknym ogrodem. W oknach pokoju blondynki tradycyjnie wisiały zasłony w jej ulubionym żółtym kolorze. Zachód słońca tylko dodawał uroku temu ważnemu dla Brewera miejscu.
Szatyn zadzwonił do drzwi. Blondynka otworzyła je lada chwila, a chłopak cicho się z nią przywitał i przekroczył próg mieszkania. Kimberly zauważyła, że jej przyjaciel nie jest dziś w kapitalnym nastroju. Był jakiś nienormalnie spokojny.
- Jack, wszystko w porządku? – spytała, gdy wchodzili po schodach, by za moment znaleźć się w pokoju dziewczyny.
- Tak. Nie martw się niczym – mruknął ledwo dosłyszalnie.
Ta jedynie obdarzyła go opiekuńczym spojrzeniem. Nie wiedziała, co się działo z Brewerem. Bardzo ją to bolało, ponieważ pragnęła mu pomóc, ale nie miała pojęcia jak to uczynić.
Kiedy zamknęła drzwi od pokoju, od razu zaproponowała obejrzenie jakiejś komedii. Chciała mu w ten sposób poprawić nędzny humor. Jack bez żadnego namysłu zgodził się.
*
Po kilkudziesięciu minutach płakania ze śmiechu Jack się opanował i był w stu procentach pewien tego, co chciał zrobić. Teraz nikt ani nic nie mogło mu w tym przeszkodzić.
- Kim, możemy pogadać? – spytał z nadzieją w głosie.
- Przecież cały czas rozmawiamy – odparła, przechylając lekko głowę i uśmiechając się pobłażliwie do Brewera.
Usiadła obok niego i złapała jego dłoń.
- Co się dzieje? – zapytała przejęta.
Dziewczyna wiedziała, że jej przyjaciel się stresował lub bał czegoś. Zawsze potrafiła to wyczuć bez najmniejszych problemów.
- Myślę, że to jest odpowiedni czas, aby porozmawiać o… - zawahał się chwilę. – O nas.
Blondynka otworzyła usta ze zdziwienia. Nie spodziewała się czegoś takiego.
- Zabawne, ale kiedy próbowałem ci to ostatnio powiedzieć cały czas przeszkadzał mi w tym Jerry. Teraz go tu nie ma – chłopak zaśmiał się i spojrzał na zarumienione policzki Kim.
Nagle drzwi od pokoju Crawford gwałtownie się otworzyły i stanął w nich jakiś nieznany Brewerowi blondyn.
- Ale jest mój brat – szepnęła z wyraźną złością.
*
Jack oraz Chris patrzyli zdezorientowani na Kim.
Brewer nie wiedział, że jego przyjaciółka ma brata. Zawsze wspominała tylko o siostrze. Nigdy o reszcie rodzeństwa nie było mowy. Dlatego strasznie się zdziwił, gdy do pokoju wszedł starannie uczesany chłopak.
Chris spoglądał z lekką furią w oczach na szatyna. Czy on i jego mała siostrzyczka właśnie trzymali się za ręce?! To było karygodne! Jak on mógł do tego dopuścić?
- Myślę, że powinieneś już iść – stwierdził twardo Chris, ozięble patrząc na Jacka.
Chłopak puścił szybko dłoń blondynki, pożegnał się z nią i wstał.
- To na razie – mruknął, kiedy przechodził obok brata Kim.
Chris wyglądał groźnie. Nie chciał się z nim kłócić i stwarzać jakiekolwiek problemy. W pośpiechu założył buty i prędko opuścił dom przyjaciółki. Kiedy wyszedł na zewnątrz, usłyszał dzięki uchylonemu oknu w pokoju Crawford wrzeszczącą Kimberly, która krzyczała, że nie jest już małą dziewczynką i wie co robi.
Jack mimowolnie się uśmiechnął.
*
-
Musimy się spotkać – Brewer przeczytał na głos smsa
otrzymanego od Jerry’ego.
Nie miał pojęcia, co się stało. Martinez nigdy nie prosił
o nagłe spotkanie. A tym bardziej nie o godzinie dziewiątej rano w sobotę.
Jerry zawsze lubił długo spać, jednak jak widać istniała pewna rzecz, która mu
na to nie pozwalała. Jack, nie myśląc o niczym, szybko wstał i skierował swoje kroki ku łazience. Zanim doszedł do celu, potknął się kilka razy, ponieważ był jeszcze zaspany. Przez cały wieczór rozmyślał o zdarzeniach mających miejsce poprzedniego dnia. Prawie wyznał miłość Kim, jednak jak na złość przyszedł jej brat. Czemu życie jest takie niesprawiedliwe?
Brewer po kilkunastu minutach przyszedł na miejsce spotkania wyznaczone przez Jerry’ego. Była to, oczywiście, restauracja Phila Falafela. Martineza nie zastał, ale Crawford akurat pracowała, więc podszedł do niej i wszystko sobie wyjaśnili. Kimberly zaproponowała, by zapomnieć o sytuacji z jej bratem. Brewer zgodził się na to. Za parę chwil przyszedł Jerry.
- Hej – przywitał się Martinez i usiedli przy jakimś stoliku.
- No, więc co cię skłoniło do spotkania ze mną? – zaśmiał się szatyn.
- Miłość mnie skłoniła. Miłość – odparł.
Jack całkiem nieświadomie wykrzywił się na te słowa.
- Coś nie tak? – zapytał Jerry.
- Nie. Wszystko w porządku. Ale czekaj, niech zgadnę! – zawołał entuzjastycznie chłopak. – Zakochałeś się w kimś!
- Powinieneś być detektywem – prychnął Martinez. – Jeśli powiedziałem, że miłość mnie skłoniła do spotkania z tobą to chyba logiczne, że się zakochałem! – wydarł się na cały lokal, a wszyscy obecni krzywo na niego spojrzeli.
- Zamknij się i usiądź. Ludzie sobie coś jeszcze pomyślą – powiedział zakłopotany Jack.
- No przecież chyba nie pomyślą, że się zauroczyłem twoją osobą – warknął Martinez.
- Zdziwiłbyś się.
- Tak na marginesie, to jesteście nietolerancyjni! – ponownie wrzasnął Jerry.
*
- Podoba mi się Lorie – wypalił.
Brewer popijał zrobiony przez Kim koktajl.
- Tylko podoba czy to coś więcej? – spytał spokojnie.
- Coś więcej.
Jack odłożył pustą szklankę na stół i w tym samym momencie spojrzał na koktajl Jerry’ego. Chłopak w ogóle go nie tknął. Był za bardzo zestresowany.
- Będziesz to pił? – spytał zainteresowany.
- Nie, Brewer! Nie będę! Weź to, ale pomóż mi! – zdenerwował się Martinez.
Szatyn postanowił już dalej nie przeciągać rozmowy. Po prostu powie mu, co musi zrobić i tyle. Widział jak jego znajomemu zależało na jakiejś sensownej radzie. Pewnie każda sekunda niemiłosiernie się dla niego dłużyła.
- Powiedz jej to – rzekł pewny siebie Brewer.
- Powiedzieć jej to? – Jerry wybałuszył oczy.
Jack zaśmiał się.
- Tak. Przecież to już nie przedszkole. Zrozumie cię. A nawet, jeśli nie odwzajemnia tego samego, to cię nie wyśmieje.
- Skąd ta pewność?
- Nie jest głupia – odparł brązowowłosy i wyszedł z restauracji.
*
*
Niektórzy nie mogli się na niczym skupić. Kim, Jack oraz Jerry wyglądali na bardzo przygnębionych. Chcieli dobrze wypaść dobrze na treningu, jednak w ogóle im się to nie udawało. Myślami byli całkowicie gdzie indziej.
Rudy nagle przerwał ćwiczenia po niecałej godzinie od rozpoczęcia zajęć.
- Hej, co się za wami dzieje? – zapytał głośno. – Mam wrażenie, że dzisiaj trenują tylko Lorie i Milton.
Senseiowi odpowiedziała cisza.
- Dobra. Jak chcecie. Nie wnikam – rozłożył ręce w obronnym geście. – Na dziś daję wam spokój. Zaraz będziecie mogli iść do szatni, ale muszę wam najpierw o czymś powiedzieć.
Uczniowie zaczęli uważnie słuchać, a Gillespie przemówił.
- Jutro przyjeżdża mój brat, Daniel. Daniel, Dan, Danny, mówcie do niego jak chcecie! – zawołał nagle, a przyjaciele spojrzeli na niego z politowaniem. – Zresztą nieważne. Całe życie był ode mnie w czymś lepszy. Podobnie jak ja jest senseiem. Więc, kiedy przyjedzie, dajcie z siebie wszystko, żebym mógł powiedzieć, że moi uczniowie są najlepsi na świecie!
Kim, Lorie, Jack, Milton oraz Jerry posłali Gillespie’emu groźne spojrzenia.
- Oczywiście dla mnie i tak nimi jesteście – błyskawicznie sprostował swoją wypowiedź Rudy. – To tyle na dzisiaj. Możecie już iść.
Przyjaciele zamierzali pokierować się w stronę szatni, jednak drzwi od dojo gwałtownie się otwarły. Do pomieszczenia wszedł Czarny Smok. Ku zdziwieniu innych podszedł do Lorie.
- Mama prosiła, żeby ci dać klucze. Ja wychodzę wieczorem, a rodzice jadą do znajomych, więc musisz się jakoś dostać do domu – oznajmił i wręczył Ramirez jakiś przedmiot. – To na razie.
- Pa! – odkrzyknęła, gdy chłopak opuścił salę.
Nikt nie mógł wydusić z siebie słowa. Co Lorie miała wspólnego z Czarnymi Smokami?
- To był prawdopodobnie najdziwniejszy moment w całym moim życiu – stwierdził Milton.
*
- To był mój brat, Will – powiedziała niepewnie.
Wszyscy otwarli szeroko oczy. Jedynie Kim przyjęła tę informację z całkowitym spokojem.
- Nie chcę być niegrzeczny, ale czemu nawet się z nami nie przywitał? – zapytał zaskoczony i jednocześnie oburzony Gillespie.
- Jest Czarnym Smokiem, więc niezbyt was lubi. Sam rozumiesz. A poza tym nie chciał, żebym ćwiczyła z wojownikami Wasabi.
Wyraz twarzy Miltona gwałtownie się zmienił. Chłopak wyglądał tak, jakby wpadł na jakiś genialny pomysł.
- Aha! To dlatego ten świr, bez obrazy, napadł na nas dwa miesiące temu.
- Co zrobił?! – wystraszyła się Lorie.
- Nieważne. Mała sprzeczka – wtrącił Jerry.
- A propos braci, Kim, jak tam twój brat? – spytał znienacka Jack.
- Kto?! – wykrzyknął Milton.
- Nie mówiłam wam nic o Chrisie , bo on też jest Czarnym Smokiem – odparła Crawford. – Myślę, że nie chcielibyście słuchać o nim codziennie przez trzy lata.
- A Will przyjaźni się z nim, co odkryłam dopiero niedawno – dodała Lorie.
- Tak, trzymają razem. I bratem Julie.
Krupnick się wystraszył.
- I może brat Julie to też Czarny Smok? – prychnął Gillespie.
- Dokładnie – odpowiedziały równocześnie Kim i Lorie.
To było stanowczo za dużo nowych wieści jak na jeden dzień…
*
Po kilku minutach drogi Krupnick był już w szkole. Zabierał książki ze swojej szafki, gdy nagle ktoś do niego podszedł.
- Milton Krupnick? – spytał jakiś wysoki szatyn.
- Tak. To ja – odparł i zaczął poruszać brwiami, dokładniej przyglądając się chłopakowi.
- Dobrze się dzisiaj, człowieku, czujesz?
- Niezbyt. O co chodzi.
- Jestem Andy. Brat Julie.
Milton gwałtownie nabrał powietrza do płuc.
- Chcę, żebyś ograniczył, a nawet zawiesił kontakt z moją siostrą. Przez ciebie jej oceny są coraz gorsze, a nasi rodzice się martwią.
- Słucham? – wydyszał Krupnick.
- Nie słuchaj tylko po prostu to zrób. Do zobaczenia – powiedział chłopak i za niecałe pięć sekund już nie było go na terenie szkoły.
*
- Witaj, braciszku! – zawołał radośnie mężczyzna, podchodząc znienacka do senseia.
„ Zapowiada się długa droga” pomyślał Rudy.
*
-
Może byś w końcu zmienił sobie tego grata? – zaproponował
Danny, gdy wsiedli do samochodu Rudy’ego.
-
Może byś w końcu się zamknął? – warknął Gillespie.- Nie denerwuj się tak, braciszku – zaśmiał się Dan.
Praktycznie przez całą drogę bracia jechali w ciszy. Kiedy
Daniel zadawał pytania, Rudy na nie nie odpowiadał, a sam w ogóle nie zaczynał
rozmowy. Nie miał ochoty gawędzić z Danny’m. Wiedział, że ten zawsze znajdzie
jakiś powód, by powiedzieć mu coś obraźliwego.
-
Coś się zmieniło odkąd ostatni raz się widzieliśmy? – Dan
dalej próbował porozmawiać.- Nic. A u ciebie? – poddał się Gillespie.
- No, wiesz. Japonia to nie Seaford. Muszę o wiele więcej trenować z moimi uczniami…
Kolejna cechy, której Rudy nie cierpiał w swoim bracie. Danny cały czas się przechwalał. Nie zwracał uwagi na okoliczności. Zawsze to robił bez żadnych, najmniejszych skrupułów.
*
Sensei był zdeterminowany, by pozbyć się Daniela jak najszybciej. Robił wszystko, co mógł. Chciał, aby ten wyjazd był najgorszym jaki kiedykolwiek Danny odbył, jednak on wszystko uznał za żart.
Nic już się nie dało zrobić.
Nic.
*
- Wiemy o czym mówisz – oznajmiła Lorie. – Will i Chris zabronili nam spotykać się z Jerry’m i Jackiem.
- To wy się z nimi spotykałyście?! – krzyknął Rudy.
- Nie w tym sensie! – wrzasnęła Kim.
Dziewczyny wyżaliły się Gillespie’emu, a on im. Dodatkowo opowiedziały, również historię Julie i Miltona. Wszyscy troje mieli dość swojego rodzeństwa, więc doskonale się rozumieli.
- Myślę, że trzeba porozmawiać z naszymi braćmi i Bretem Julie. To najlepszy sposób – westchnął Rudy.
- Zaczynasz – odparła momentalnie Lorie, widząc Dana wchodzącego do dojo.
Rudy wziął głęboki wdech i wstał. Podszedł do starszego brata i… wszystko mu wygarnął! Nie była to spokojna rozmowa, a wręcz przeciwnie. Rudy prawie wydrapał oczy Danielowi. Jednak, na szczęście, ostatecznie wyjaśnili sobie wszystko i pogodzili się, by znów żyć jak prawdziwi bracia.
Lorie i Kim, biorąc przykład z senseia, od razu, gdy wróciły do domu zaczęły rozmowę z Willem oraz Chrisem. Ci, chcąc, nie chcąc, zaakceptowali ich znajomych i obiecali, że już nigdy nie będą się tak zachowywać w stosunku do przyjaciół sióstr.
superowy rozdział ! <3
OdpowiedzUsuńale jak nie Jerry to brat Kim ...
no weź ! następnym razem NIKT im nie przeszkadza.
NIKT ♥
czekam na kolejny ;33
Cudowny rozdzial;***
OdpowiedzUsuńw nastepnym rozdziale nikt im nie przeszkodzi ok?:ppp
Czekam na next;333
boski rozdział < 3
OdpowiedzUsuńniech im nikt nie przeszkadza ;D
czekam na next ;3
Długo jeszcze ktoś im będzie przeszkadzał?! To się robi wyczerpujące psychicznie :D
OdpowiedzUsuńA tak ogólnie to chyba już Ci pisałam, że uwielbiam tego bloga? Nie? To napiszę jeszcze raz :D
Uwielbiam tego bloga!!!
Rozdział bardzo mi się podoba. Utrzymany w lekkim klimacie, bardzo fajna fabuła.
Tylko czemu jeszcze nie ma KICK'a w pełni??
Czekam na kolejny rozdział :*
Cleo
Dziękuję Ci <3
UsuńKiedy next ???
OdpowiedzUsuń23.03. :)
UsuńWow..!! Jestem pod wrażeniem..!!
OdpowiedzUsuńDopiero dzisiaj przeczytałam tego bloga od samego początku i jestem pod
ogromnym wrażeniem..!!!!
Zupełnie jakbym oglądała serial..!!!
Z niecierpliwościa czekam na kolejny..!!
Dziękuję za miły komentarz :)
UsuńTwojego bloga zaczęłam czytać wczoraj i jestem pod wrażeniem Twojego talentu. Super blog i rozdziały także. Nie mogę się doczekać 23.03., bo wtedy dodasz następny rozdział. No to czekam na ten next. ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci :)
UsuńLeah, jestes pewna, ze jutro dodasz kolejny rozdzial?
OdpowiedzUsuńCzekam i uwielbiam :*
Cleo
Tak, tak. Powinien być :)
UsuńDzisiaj jest next???
OdpowiedzUsuńTak :)
Usuń