wtorek, 30 lipca 2013

S03E12 Spanish Kiss part I

Wojownicy Wasabi wprost uwielbiali treningi karate z ich niesamowitym senseiem. Na niemalże każdych zajęciach dowiadywali się czegoś nowego, interesującego, a zarazem wartościowego. Ćwiczenia, które zalecał Rudy miały zbawienny wpływ na kondycję fizyczną uczniów, pozwalały rozwijać umiejętności oraz pokonywać wszelkie granice. Znajomi uczęszczający do dojo Bobby’ego Wasabi’ego w Seaford cenili Gillespie’ego za to, że jednocześnie był ich kochanym przyjacielem, mogącym na nich liczyć w każdej chwili i wymagającym nauczycielem, którego uczniowie zawsze darzyli należytym szacunkiem i uważali za autorytet. Wszyscy zgodnie twierdzili, że na treningi przychodzi się z czystą przyjemnością, a panująca na nich atmosfera jest niewiarygodnie ciepła... A przynajmniej była.
Odkąd troje Czarnych Smoków dołączyło do Wojowników Wasabi przyjaciele czuli się niezwykle spięci. Ich ruchy były skrępowane, jakby bali się krytyki starszych i bardziej doświadczonych kolegów. Jednak ten okres na szczęście szybko minął. Pozostał jeden problem, a mianowicie Jack wraz z Andy’m pałający do siebie wzajemną nienawiścią. Co było powodem niechęci wobec siebie? Kim i Rudy znali odpowiedź na to pytanie. Bardzo lubili Millera oraz Brewera, lecz musieli przyznać, że obaj byli w niektórych momentach tak samo aroganccy, bezczelni i sarkastyczni. To była prawdziwa przyczyna wszystkich konfliktów.
Trening trwał długo, bo aż trzy godziny. Zmęczeni uczniowie opadli bezsilnie na podłogę po ćwiczeniach, jakie zafundował im sensei.
-          Chyba wyszedłeś z formy, Jack – zagadnął ciepło Rudy, a po chwili zniknął w swoim biurze.
-          No właśnie, Jack – powiedział dobitnie Andy, stawiając szczególny nacisk na imieniu szatyna, po czym złośliwie się uśmiechnął do Brewera.
-          Chodźmy na matę. Wtedy udowodnię ci, że tak nie jest – zaproponował chłopak, a następnie wykonał taki sam gest jaki uprzednio zrobił Miller.
-          Nie ma problemu!
-          Świetnie!
Obaj wstali jak oparzeni z podłoża i stanęli naprzeciw siebie. Byli już gotowi rozpocząć pojedynek, jednak szybka interwencja przyjaciół zniweczyła ich zamiary. Jerry, Lorie, Eddie oraz Chris złapali Andy’ego za ręce, natomiast Kim, Will i Milton zamknęli Jacka w szczelnym uścisku.
-          Spoko, ziom. Wyluzuj – rzucił Martinez w stronę Millera.
-          Hej, chłopaki! – krzyknął Gillespie, pospiesznie wychodząc z biura. – Zostawiłem was dosłownie na pięć sekund, a wy nie potraficie się opanować. Zachowujecie się jak dzieciaki – skarcił uczniów zdenerwowany sensei.
-          Przepraszamy – wymamrotali szatyni, a trzymające chłopców grupki ostatecznie puściły ich.
-          Jesteście naprawdę niemożliwi – podsumował Gillespie.

 
*

 
Jack wraz z Andy’m potrzebowali paru chwil, aby ochłonąć. Zdecydowanie musieli się uspokoić. W przeciwnym razie ich nieokiełznane charaktery ponownie dałaby o sobie znać, a wiadome było, że tego nikt nie chciał. Wszyscy siedzieli w kółku na macie i obserwowali się w milczeniu. Niespodziewanie ciszę przerwał Jerry, gdy uznał, że nastąpił już odpowiedni moment, by przemówić.
-          Mam pytanie. Co będziemy robić w drugiej połowie lipca?
-          Skoro pytasz, to na pewno masz już jakiś pomysł, więc po co odpowiadać? – Miller wypowiedział błyskawicznie całe zdanie.
-          Masz rację, mój drogi przyjacielu – uśmiechnął się podejrzanie Martinez.
Jerry i Andy „przybili żółwika” , nawet nie zwracając twarzy w swoją stronę.
-          Jak oni to zrobili? – zdziwił się Will, a już za moment próbował powtórzyć tę czynność z Eddie’m, jednak bezskutecznie.
Chris jedynie przejechał otwartą dłonią po swojej twarzy, po czym westchnął i spojrzał w górę, jakby oczekiwał jakichś przeprosin z niebios.
-          Chciałbym się z wami wybrać do Hiszpanii – kontynuował brunet. – A dokładniej do Barcelony. Moja ciocia ma tam dom i moglibyśmy u niej przenocować. Już się nawet zgodziła.
Przyjaciele momentalnie nawiązali ze sobą kontakt wzrokowy. Wyglądało to tak, jakby się porozumiewali bez żadnych słów. Niema narada trwała paręnaście sekund.
-          Postanowione! – wykrzyknął wesoły Jack. – Jedziemy do Barcelony!
Wszyscy zaczęli krzyczeć z radości i skakać po sali. Nagle usłyszeli głośne chrząknięcie Andy’ego.
-          Mów za siebie, Brewer. Może niektórzy nie chcą jechać?
-          Och, naprawdę? To całkiem zaba...
-          Dość! – wydarła się Kim, tym samym przerywając wypowiedź Jacka. – A wiecie co mnie w tym najbardziej boli?! To, że miałam złudne nadzieje na pozbycie się mojego brata po tym, jak skończy szkołę! Ale nie! Nici z moich marzeń! On musiał do nas dołączyć!
W tym momencie Jack i Andy pierwszy raz byli zgodni. Oboje unieśli wysoko brwi, patrząc na Kimberly z wyraźnym politowaniem.

 
*

 
Kilka dni później dziesięcioosobowa grupa wytrwale czekała na senseia oraz jego towarzyszkę, którą miał ze sobą zabrać, uprzednio zapowiadając to uczniom. Wtedy Krupnick uparł się, aby zaprosić również Julie. Nikt nie był przeciwny tej idei. Każdy bardzo lubił Miller, tę sympatyczną i kulturalną dziewczynę.
Przyjaciele zauważyli zmierzających ku nim Rudy’ego i Emily... oraz Phila, Bobby’ego, Joan i Roberta?
-          Widzę, że grupka nam się trochę powiększyła – stwierdził Eddie, spoglądając na czworo nowych towarzyszy.
Turner tylko prychnęła i złowrogo spojrzała się na Gillespie’ego.
-          Wasz kochany sensei nie mógł utrzymać języka za zębami, więc wieczorem obdzwonił wszystkich znajomych z listy kontaktów, żeby się pochwalić.
-          To prawda – przerwał kobiecie Milton. – Tak się darł do słuchawki, że do dzisiaj nie słyszę na jedno ucho.
-          Nam to mówisz? – zapytała z wyrzutem Lorie.
Emily skończyła opowiadać historię. Z tego co powiedziała wynikało, że Wasabi, Malone, Falafel i Armstrong wyrazili chęć uczestniczenia w wycieczce do Barcelony, a Rudy, jak to ujęła jego ukochana, nie potrafi być asertywny, więc czworo przyjaciół senseia także wybiera się do Hiszpanii.
-          Na swoją obronę mogę powiedzieć, że Joan i tak miała tam dziś lecieć – oznajmił pewnie Gillespie.
Przyjaciele spojrzeli na Malone. Dopiero teraz zauważyli, że nie była ubrana w swój służbowy mundur jak zawsze. Dziś miała na sobie długą, zwiewną, czerwoną sukienkę, a jej włosy były rozpuszczone.
-          Wow – wydusił z siebie Jack. – Co ci się stało, Joan? – zapytał.
-          To było bezczelne, Brewer – stwierdził zaczepliwie Andy.
-          Zaraz ci pokażę, co jest bezczelne – wysyczał szatyn i chciał się rzucić z pięściami na Millera, jednak Eddie i Chris w porę go powstrzymali.

 
*

 
Paczka znajomych zajęła swoje miejsca w samolocie i wygodnie się na nich rozsiadła. Byli już przygotowani do podróży. Sensei Ty i Czarne Smoki siedzący prawie że za Wojownikami Wasabi, także byli gotowi. Niestety przyjaciele Rudy’ego nie dostrzegli grupki ubranej w czarne kimona. Uczniów dwóch wrogich dojo odgradzali inni pasażerowie.
-          Och, kogo my tu mamy? – mówił złośliwie Ty, patrząc zawzięcie na Gillespie’ego. – Mała zmiana planów, panowie – oznajmił swoim podopiecznym. – Nie idziemy na żadne zawody w Barcelonie. Będziemy śledzić Wojowników Wasabi dwadzieścia cztery godziny na dobę.
-          Ale co nam to da? – Zane nie rozumiał zachowania mężczyzny.
-          Co nam to da?! – oburzył się sensei Czarnych Smoków. – Poznamy ich niecne plany! – wykrzyknął, jednak widząc lekceważące spojrzenia dodał – Zafundujemy im pewien dyskomfort psychiczny. Ostatnio wyczytałem w sieci, że tak się dzieje, kiedy ktoś jest obserwowany.
Po krótkim wyjaśnieniu Ty spotkał się z wyrazami uznania. Jego podopieczni byli zachwyceni pomysłem śledzenia członków dojo Bobby’ego Wasabi’ego.
-          W takim razie – zaczął sensei. – Carson, Brody, Kai i Ryan, nie spuszczajcie z oczu naszych dawnych przyjaciół, czyli Millera, Ramireza i Crawforda. A w razie potrzeby atakujcie. Frank i Zane, to samo tyczy się was, ale szczególną uwagę zwracajcie na Brewera i resztę bandy tych bachorów. Ja zajmę się Rudy’m!
Ty zaczął się złowieszczo śmiać, lecz gdy tylko zobaczył, że głowy Gillespie’ego i jego przyjaciół zwracają się w jego stronę, szybko opadł wraz ze swoimi uczniami na podłoże, chcąc pozostać niezauważonymi.

 
*

 
Przyjaciele wreszcie znaleźli się w słonecznej Hiszpanii. Byli zachwyceni pięknym miastem jakim z pewnością była Barcelona. Z każdej strony otaczały ich tłumy turystów, pragnących zobaczyć każdy zakątek tego miejsca.
Jerry właśnie prowadził kilkunastoosobową grupę do domu gościnnej cioci, która zaoferowała znajomym nocleg. Martinez był jej za to niezmiernie wdzięczny. Nie był pewien, czy gdyby nie ona, wyjazd do Hiszpanii doszedłby do skutku. Prawdopodobnie nie, bo wiązałoby się to z nie aż tak małymi kosztami.
Podziwiając ulice Barcelony, przyjaciele nie wiedząc kiedy, znaleźli się u celu. Jerry zadzwonił do drzwi. Otworzyła mu niska, pulchna kobieta, która gdy go tylko ujrzała, rzuciła się na niego i zaczęła całować.
-          Myślę, że już wystarczy, ciociu – powiedział nieco zmęczony tymi czułościami Martinez.
-          Och, a to jest na pewno Lorie! – zawołała po hiszpańsku ciotka bruneta. – Całkiem ładna, ale nie uważasz, że ma odrobinę za grube uda?
Jerry przyłożył dłoń do ust i cicho syknął, po czym zaczął mówić coś, co dało się podciągnąć pod „Nie, ciociu! Nie! ”
-          I tylko spójrz na te tłuste policzki!
-          Przepraszam, pani ciociu – do rozmowy w końcu włączyła się Ramirez, również mówiąc po hiszpańsku. – Drobna uwaga, znam hiszpański.
Ciotka otworzyła usta ze zdziwienia i zaczęła  przepraszać dziewczynę.
-          No i kolejna drobna uwaga – wtrącił Will. – Jej brat też zna hiszpański – oznajmił i objął mocno objął Lorie ramieniem, jakby chciał zakomunikować, że każdy kto podpada jego siostrze, podpada także jemu.
-          Zapraszam do środka – wychrypiała tylko kobieta.

 
*

 
-          Tylko wróćcie przed dziesiątą! – ciotka Jerry’ego krzyknęła w stronę w przyjaciół, gdy ci już opuszczali dom.
Zmierzali w stronę serca Barcelony, by tam móc się rozstać, ponieważ każdy był świadom tego, że póki co wszyscy mają różne plany. Jak się okazało, znajomi zostali podzieleni na cztery grupki. Jack, Kim, Jerry, Lorie, Milton, Eddie oraz Julie zamierzali udać się do parku Güell. Emily, Rudy oraz Rob chcieli trochę rozejrzeć się po mieście i nieco pozwiedzać. Andy, Will i Chris mieli w planach poszukiwanie... ufo. Wszyscy, gdy usłyszeli ten komunikat, od razu pomyśleli, że była to idea Ramireza. Jednak nie tym razem. Chłopak wbrew pozorom nie był zadowolony z pomysłu Millera, który przeczytał w miejscowej gazecie o śladach pozostawionych przez latający spodek w Barcelonie. Lorie również tego nie popierała, choć to nie ona brała udział w wyprawie. Rodzeństwo miało odrobinę zniesmaczone, a zarazem przerażone miny.
-          Joan, a co z tobą? Co będziesz dzisiaj robić? – zapytał Rudy policjantki.
-          Spotkam się w kawiarni z pewnym mężczyzną – powiedziała szczęśliwa, gładząc swoje włosy.
-          Co?! – wykrzyknął zdziwiony Milton. – Ty?!
Malone zrzedła nieco mina, lecz tuż po chwili odpowiedziała Krupnickowi.
-          Tak, Milton. Ja!
-          Czemu nam o nim nic wcześniej nie mówiłaś? – spytała zaskoczony Gillespie.
-          Bo poznałam go wczoraj na portalu randkowym! – krzyknęła zadowolona.
Twarze przyjaciół w tym momencie wyrażały różne emocje. Najwięcej jednak osób patrzyło na Joan z politowaniem.
-          I chciałabym, żeby ktoś mi towarzyszył, bo trochę się stresuję – zakończyła nieśmiało.
-          Ja i Bobby możemy z tobą pójść – od razu zadeklarował Phil.
-          W sumie, dlaczego nie? – swoją chęć wyraził również i Wasabi.
-          Dziękuję wam! – ucieszyła się Malone i przytuliła przyjaciół.
-          Skoro już znamy nasze plany, chciałem jeszcze tylko powiedzieć, że widzimy się tutaj o pół do dziesiątej – zarządził zbiórkę Rudy, a po chwili wszyscy już ruszyli w swoją stronę.
 

*

 
-          Nie chcę tam iść – jęczał Will.
-          William, czyżbyś się bał? – zakpił Andy.
Crawford, Miller oraz Ramirez spacerowali po plaży z odpowiednim sprzętem. Turyści dziwnie spoglądali na przyjaciół z zawieszonymi na plecach torbami, jakby właśnie wyruszali w daleką wyprawę. W plecakach znajdowały się mapy, napoje, wyżywienie, noże, scyzoryki, śpiwory.
-          Wcale się nie boję – burknął brunet.
-          Luzer – zaśmiał się szatyn, chcąc nieco zdenerwować kolegę.
-          Przes...
-          Frajer.
-          Nie jestem fra...
-          Maminsynek
-          Daj mi spo...
-          Zamknijcie się! – krzyknął blondyn, nie mogąc już słuchać przekomarzania się przyjaciół.
Ci natomiast w jednym momencie zwrócili głowy w stronę Crawforda, który na twarzy był już cały czerwony ze złości. Wiedział, że sprzeczka kolegów miała charakter czysto żartobliwy, ale nie mógł się w żaden sposób dekoncentrować ze względu na zajmowane przez niego obecnie stanowisko, a mianowicie przewodnika wyprawy. W tym momencie był liderem grupy, więc nie mógł pozwolić sobie na jakiekolwiek błędy. Musiał odnaleźć ślady ufo jeszcze przed zmrokiem.
-          Nie bądź taki nerwowy – powiedział spokojnie Andy i poklepał Chrisa po ramieniu.
Blondyn z całych sił powstrzymywał się, aby nie odpowiedzieć bezczelnie na radę Millera, a Czarne Smoki dzielnie kroczyły za Wojownikami Wasabi, którzy do tej pory nie dostrzegli wrogów.

 
*

 
Rudy, Emily oraz Rob znajdowali się przy słynnej świątyni projektanta Antoniego Gaudiego. Gillespie wziął do ręki swój przewodnik po Barcelonie i otworzył go na stronie poświęconej obiektom wartym zwiedzenia. Turner wraz z Armstrongiem obserwowali w milczeniu niezrozumiałe zachowanie senseia, gdy ten czytał o historii budowli.
-          Co? – pisnął Rudy, patrząc na świątynię Sagrada Familia.
Przyjaciele posłali mu pytające spojrzenia.
-          To niewiarygodne! – oburzył się Gillespie. – Zaczęli to sklejać prawie półtora wieku temu, a ciągle nie jest skończone. Och, dajcie spokój! Z tych ludzi muszą być naprawdę niezłe łamagi i głupki! Błagam! Prawie dwa wieki! Nawet nasze centrum postawili o wiele szybciej!
Emily i Rob nic nie odpowiedzieli Rudy’emu. Jedynie stali i wpatrywali się w niego z otwartymi buziami.
-          Też nie mogę w to uwierzyć – oznajmił sensei, zauważając miny przyjaciół.
Nagle nieopodal znajomych zjawił się Ty. Gillespie tylko wywrócił oczami, nawet się nie zastanawiając, co tam robił sensei wrogiego dojo.
-          Proszę, proszę. Kogo my tu mamy? – brunet podszedł do grupki znanej mu z Seaford.
-          Proszę, proszę. Kogo my tu mamy? – przedrzeźniał Ty’a Rudy, wykonując przy tym dziwne ruchy, a jego mimika była niemożliwa do powtórzenia.
-          Wakacje? – mężczyzna zagadnął zbyt miło jak na niego.
-          Tak, Ty. Wakacje – powiedział Gillespie, jak by była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. – Niestety mi w nich przeszkadzasz.
-          Taki był mój zamiar – uśmiechnął się złośliwie sensei Czarnych Smoków.
Rudy, Robert oraz Emily równocześnie przełknęli ślinę, co było oznaką ich niezadowolenia. Wiedzieli, że Ty nie odpuści. Mieli świadomość, że to będą niezwykle długie wakacje, które niczym nie będą przypominały odpoczynku.

 
*

 
Jack, Milton, Eddie, Jerry, Julie, Kim oraz Lorie spędzali przyjemnie czas, spacerując po parku Güell. Miller i Krupnick zachwycali się wspaniałą architekturą, Jones stale się rozglądał wokoło, Martinez oraz Ramirez chodzili w ciszy, trzymając się za ręce, a Crawford i Brewer co parę minut wybuchali głośnym śmiechem, gdy jedna z opowiedzianych historii okazała się być niesamowicie zabawna.
Nagle Jack zatrzymał Kimberly i pozwolił, by reszta ich paczki nieco się oddaliła.
-          Kim, może teraz mi się uda. Cały czas chcę ci to powiedzieć – chłopak złapał ramiona dziewczyn w swoje dłonie. – Bez zbędnych wstępów. Kim, ko...
-          Eddie! Przestań! – krzyknął przerażony Milton, gdy przyjaciele znaleźli się w Sali Kolumnowej.
Tym krzykiem rudowłosy zwrócił na siebie uwagę Brewera, który właśnie obmyślał plan zemsty na Miltonie.
 
-          Co? – spytał odrobinę zmieszany Jones.
-          Co?! Co?! – zirytował się Krupnick, spoglądając na ciemnoskórego chłopaka, który właśnie przykładał czarny marker do jednej z kolumn. – Co ty chciałeś zrobić?!
-          Podpisać się na kolumnie? – bardziej spytał, niż oznajmił Eddie, tym samym dodając swojej wypowiedzi odrobinę bezczelnej nutki.
Kim cicho syknęła i zrobiła zniesmaczoną minę.
-          Myślę, że to nie jest najlepszy pomysł, Eddie – powiedziała.
-          Niby dlaczego? – Ed nic nie rozumiał. – Przecież w Seaford każdy podpisuje się na murach.
-          Po pierwsze – wtrąciła Julie. – To nie Seaford, a Barcelona. Po drugie to nie mur, a zabytek!
Zawiedziony Jones rzucił marker na podłoże i ciężko westchnął.
-          Hej, słyszeliście? – spytał przyjaciół Jack, słysząc jakieś kroki za sobą.
Frank i Zane na swoje szczęście szybko się wycofali i pozostali niezauważeni. Mało brakowało, a szatyn by ich dostrzegł. Musieli teraz być o wiele bardziej ostrożni.
-          Co mieliśmy słyszeć? – zapytał Jerry.
-          Jakieś kroki – odparł Brewer.
-          Jack, to jest park. A w nim zwykle chodzą ludzie – powiedziała Lorie.
-          Chyba jestem przewrażliwiony – stwierdził chłopak.
Kimberly do niego podeszła i czule się uśmiechnęła w jego stronę, a ten prędko odwzajemnił miły gest.

 
*

 
Bobby i Phil, tak jak obiecali, udali się wraz Joan do kawiarni, w której kobieta była umówiona z ukochanym poznanym poprzedniego dnia przez Internet. Teraz Wasabi oraz Falafel ukrywając się w krzakach, przyglądali się przez szybę Malone. Siedziała ona w kawiarni przy jednym ze stolików i nadal czekała na mężczyznę.
-          Phil, muszę ci coś powiedzieć – wypalił niespodziewanie Bobby.
-          Co się stało, przyjacielu? – spytał zdezorientowany Phil.
Wasabi wziął głęboki wdech i kontynuował.
-          Dziś, gdy zobaczyłem Joan, coś poczułem. Coś dziwnego...
-          Och, zakochałeś się, tak?
-          Nie! Nie! Nie! – protestował.
-          Tak. Tak. Tak – zaśmiał się Phil.
-          No dobrze... Zakochałem się – przyznał w końcu Bobby. – Co mam w takim razie robić?
Falafel uśmiechnął się chytrze. Miał już plan. Właściwie zawsze miał jakiś plan. Niekoniecznie dobry, ale plan. Choć zwykle okazywał się on niebezpieczny lub po prostu bezużyteczny. Czy było tak i tym razem?

 
*

 
-          Musimy skręcić w prawo – oznajmił Will.
-          Nie. Idziemy w lewo – sprzeciwił się Andy.
-          Pójdziemy na północ! – krzyknął zmęczony ciągłymi sprzeczkami przyjaciół Chris.
-          Więc idziemy prosto – wywnioskował Miller.
Crawford przejechał otwartą dłonią po twarzy i położył swój plecak na ziemi.
Przyjaciele aktualnie przebywali terenie pozbawionym jakichkolwiek turystów. Z każdej strony otaczały ich różne rośliny. Czasem napotykali ogromne głazy. Wszędzie panowała przerażająca cisza.
-          Nie chcę iść dalej – przyznał Ramirez.
-          A ty się nadal boisz – skwitował Andy.
Tą wypowiedź Will zlekceważył, ponieważ był zbyt zajęty obserwowaniem poczynań Chrisa. Blondyn trzymał w dłoni kompas i próbował znaleźć odpowiednią drogę.
-          Musimy iść w lewo – powiedział po krótkiej chwili.
-          Miałem rację! – ucieszył się szatyn.
-          Nie do końca – wtrącił brunet. – Później powiedziałeś, że musimy iść prosto.
Andy tylko pokazał język przyjacielowi.
-          Skąd ty właściwie wiesz, że musimy iść na północ? – spytał podejrzliwie Ramirez Crawforda.
-          Bo w odróżnieniu od ciebie potrafię odczytywać mapy – odgryzł się chłopak.
Żaden z przyjaciół nie był do końca pewien, czy idą w dobrym kierunku. Mogli mieć tylko nadzieje. Ale to im wystarczało. Pomimo różnych charakterów jedno ich łączyło. Zawsze najważniejsza dla nich była dobra zabawa połączona z wieloma przygodami.

 
*
 
Rudy, Ty, Emily oraz Robert spacerowali w okolicach straganów z pamiątkami i kwiatami. Tak jak podejrzewał Gillespie, sensei Czarnych Smoków zachowywał się nieznośnie. Ciągle coś komentował i wszystko mu się nie podobało, a Rudy nie miał pojęcia, jak mógłby się go pozbyć.
-          Gdzie jest Rob? – spytał Turner, kiedy nie potrafiła nigdzie znaleźć kolegi.
Gillespie i Ty zaczęli się rozglądać. Faktycznie, Armstrong zniknął.
-          Co?! Za takie badziewie tyle kasy?!
Znajomi się odwrócili w stronę, z której dochodził donośny krzyk. Oczywiście był to Rob, odkładający małą figurkę na stoisko jednego z handlarzy. Po chwili podszedł przyjaciół.
-          Co za bezczelność – oburzył się mężczyzna. – To przecież zdzierstwo!
-          Ludzie patrzą. Zamknij się – rozkazała Emily.
-          Ostra – podsumował Ty, uśmiechając się łobuzersko i obejmując Emily ramieniem.
Rudy obserwował całą sytuację z niesmakiem, obrzydzeniem i zazdrością. Jakim prawem ktoś taki jak Ty dotykał jego dziewczynę?! Jednak sensei Czarnych Smoków nic sobie nie zrobił z wrogich spojrzeń Gillespie’ego i jeszcze bardziej przybliżył się do Turner, zjeżdżając ręką na jej talię.
-          Panie, odwal się pan, dobra?! – warknęła Emily i powaliła Ty’a na ziemię jednym z ciosów, których nauczył ją Rudy.

 
*

 
Kim, Lorie, Jack, Eddie, Julie, Milton i Jerry w dalszym ciągu spacerowali po parku. Zaczynali się już trochę nudzić, co można było wywnioskować po ich jakby trochę znużonych minach i błagalnych wołaniach Miltona, aby wreszcie opuścić to miejsce. Do zmęczonej grupki podeszło dwoje młodych chłopców mówiących do paczki po hiszpańsku.
-          Hej, jestem Mateo, a to mój przyjaciel Alfredo – wskazał na chłopaka stojącego obok. - Widzę, że chyba nie jesteście stąd i przyda wam się jakiś przewodnik – Mateo puścił oczko do Kim, a ta się od razu zarumieniła.
-          Poradzimy sobie – odparł arogancko Jerry.
-          Poradzimy?! – do dyskusji wtrącił się Milton, który dobrze znał hiszpański. – Człowieku, krążymy w kółko po tym parku od godzin i nawet nie pamiętamy, gdzie jest wyjście!
-          Więc postanowione – uśmiechnęła się Lorie. – Pokażcie nam wreszcie trochę Barcelony.
Mateo zaśmiał się cicho, a już po chwili szedł z Kimberly pod rękę, ciągle napotykając wściekłe spojrzenia Jacka.

 
*

 
Bobby dumnie kroczył w stronę kawiarni, w której siedziała Joan. W jednej dłoni trzymał ogromny bukiet kwiatów. Phil poradził Wasabi’emu, by jak najszybciej powiedział Malone o swoich uczuciach. Były gwiazdor od razu zgodził się na pomysł Falafela, jako że nie posiadał swojego.
Bobby wszedł do pomieszczenia i odchrząknął, tym samym zwracając na siebie uwagę zaskoczonej policjantki.
-          Joan – zaczął. – Chciałbym ci coś powiedzieć.
-          Tak?
-          Kiedy cię dziś ujrzałem... Stało coś dziwnego i nie wytłumaczalnego, Joan! – wydusił z siebie Wasabi, podając Malone kwiaty.
-          Och, dzięki! – krzyknęła uradowana policjantka, wyrywając bukiet z rąk czarnowłosego. – A teraz spadaj, bo mój kochany już idzie! – dokończyła wściekle i popchnęła Bobby’ego.
Brunetowi pozostało tylko oglądać przez szybę, jak Joan wręcza kwiaty mężczyźnie, którego poznała poprzedniego dnia przez Internet.

 
*

 
-          Nie znoszę go – fuknął Jack patrząc na Kim świetnie dogadującą się z Mateo.
Tak, szatyn był zdenerwowany i zazdrosny. Jednak dlaczego Crawford tego nie dostrzegała? Zwykle bez problemu wychwytywała wszelkie negatywne emocje.
-          Ślicznie dzisiaj wyglądasz, Kim – Hiszpan bez końca prawił komplementy blondynce.
Słysząc te słowa, Brewer natychmiast podbiegł do Jerry’ego i Lorie.
-          Hej, Jerry. Co on właśnie powiedział? – zapytał szybko Jack.
Martinez nie wiedział, co ma robić.
-          Powiedział, że nie kręcą go blondynki z jedną parą oczu – wypalił brunet.
-          Co? – zdziwiła się Ramirez. – Wcale tak nie...
Dziewczyna została niemalże od razu uciszona przez Jerry’ego, który przyłożył swoją dłoń do jej ust.
-          Kurczę, teraz żałuję, że nie chodziłem na te korki z hiszpańskiego – mruknął Jack.
Przyjaciele nawet się nie zdążyli zorientować, a znajdowali się obok niewiarygodnie wysokiego pomnika.
-          A to jest Pomnik Kolumba – Mateo wskazał ręką na pomnik, niechętnie odrywając ją od ramienia Kim.
-          Wjadę windą na sam szczyt – powiedział bez najmniejszego zastanowienia Jack.
Chłopak koniecznie musiał zrobić coś, co zwróciłoby uwagę Kimberly na niego. Według Jacka wjazd na szczyt pomnika był świetnym pomysłem.
-          Och, też mi coś – prychnął Milton.
-          Więc może wjedziesz tam z Jackiem? – zaproponowała Julie.
-          Zgłupiałaś, kobieto?! Chcesz mnie zabić?! – wybuchnął Krupnick.
Parę chwil później Brewer stanął przed wejściem do windy. Nagle podbiegł do niego Jerry.
-          Nie pozwolę ci zginąć samemu – zaśmiał się Martinez i przybił piątkę z Jackiem.
Obydwoje weszli do windy, która za moment ruszyła. Wszystko szło zgodnie z planem. Kimberly bezustannie wpatrywała się w pomnik, jakby z troską. Niestety na samym środku kolumny winda się zatrzymała i w ogóle nie zanosiło się na to, by szybko pojechała dalej.
-          Chyba mamy mały problem – wychrypiał przerażony Jerry i przełknął ślinę.
Jack nieśmiało przytaknął.
__________________________________________________
Przepraszam, że musieliście tyle czekać. Ale w ramach przeprosin w "Zapowiedzi" jeszcze dzisiaj dodam pierwsze linijki odcinka "Jack And Kimberly" . :)
Część pomysłów na odcinek "Spanish Kiss" należy do Cleo z bloga Rozważna i Romantyczna :) Jeszcze raz bardzo Ci za nie dziękuję. :) I zachęcam do brania udziału w konkursie na blogu Cleo, bo ja jakoś nie mogę dać sobie z nim rady. ;)

22 komentarze:

  1. Wspaniały odcinek!!
    I nasz Jackie był zazdrosny!!
    Kocham tego bloga i czekam na zapowiedzi kolejnego odcinka!! :D <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny !
    Jack jest taki uroczy, gdy jest zazdrosny ;D
    Mam nadzieję, że z tą windą nic poważnego się nie stało.
    Czekam na nowy odcinek ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeżeli z tą windą zrobisz tak, jak pisałam, to dopiero będę szczęśliwa!
    Nie ma za co. Pamiętaj, że od tych pomysłów założyłam własny blog.

    Rozdział genialny! Joan wymiata! I cieszę się, że pojawił się ktoś taki, jak Mateo. Zazdrosny Jack zawsze spoko wygląda w rozdziale.

    Ok, więcej się nie rozpisuje. Czekam na II part.
    Pozdrówka :*

    P.S Co do konkursu: "Darcy's", William i Bennett są odpowiedzią ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm, przyszedł mi do głowy pomysł na końcówkę partu II i końcówkę czy środek partu III.
      Jutro rano wyślę mejla, dziś nie zdążę, bateria pada.
      :)

      Usuń
  4. Super odcinek!! <3
    Ah ten nasz zazdrosny Jackuś! :D
    Wprost uwielbiam twojego bloga, masz wielki talent! ;*
    Pisz szybciutko zapowiedź, bo nie mogę się już doczekać! :D
    Czekam z niecierpliwością na kolejne odcinki! :) :*
    Kocham Cię! <333
    Olivia Holt ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miły komentarz :) A nn PRAWDOPODOBNIE 7.08. :)

      Usuń
  5. odcinek jest wspaniały . <33
    opłacało się tyle czekać. x3
    zazdrosny Jack jest taki słodkii <33
    choć niezazdrosny też :D
    czekam na kolejny ;*
    i zapraszam do mnie, założyłam niedawno nowego bloga. mam nadzieję, że wpadniesz :) http://kim-and-jack-story.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Awww Jack wygląda przesłodko kiedy się złości. :D
    Lubię to. :3
    Huehuehue. ;d
    Cudny. ♥
    Czekam na next. :3

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetny rozdział. Czekam z niecierpliwością na następny rozdział :*
    Wejdź do mnie jak bd miała chwilę :)
    http://w-ciszy-nocy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny rozdział! :D
    Bobby zakochany w Joan :)
    Zazdrosny Jack!! :D
    Nie mogę się doczekać następnego <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Zazdrosny Jack . <3
    Awwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwww. :D
    Nie moge sie doczekać " Jack and Kimberly"
    Aawwwwww ! *_* X D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kilka stron Jack And Kimberly jest już napisanych ;)

      Usuń
  10. super:*
    ale zazdrosny Jack;>
    i co mu wyszło z tej zazdrości? xd
    ciekawe, co będzie dalej? :D
    napisz szybko part II proszę!!!!

    OdpowiedzUsuń
  11. Musiałam przeczytać wszystkie rozdziały, i powiem Ci ,że makabrycznie mnie zainteresowałaś:)Świetnie piszesz i dodaj
    szybko następny rozdział!!!!!Pozdrawiam i życzę dużo weny,no i miłego wypoczynku:)OLA:P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci <3
      I również życzę miłego wypoczynku :)

      Usuń
  12. Wszystkie opowiadania wspaniałe, nie mogę się doczekać kiedy wreszcie połączysz jacka i kim. Kiedy można spodziewać się następnego rozdziału ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :))
      Myślę, że dodam przed weekendem :)

      Usuń
    2. Więc czekam z niecierpliwością i jak dodasz to będę skakać pod sufit, obiecuje ;-)

      Usuń