poniedziałek, 12 sierpnia 2013

S03E13 Spanish Kiss part II

Poszukiwania śladów pozostawionych przez latający spodek wciąż trwały. Chris, Will i Andy podświadomie czuli, że są coraz bliżej celu. Lecz to była tylko intuicja. Tak naprawdę nie do końca wiedzieli, czy zmierzają w dobrym kierunku.
Im dalej szli, tym robiło się coraz bardziej nieprzyjemnie oraz ponuro. Przyjaciele rozglądali się dookoła, chcąc poczuć się bezpieczniej i upewnić się, iż nikt nie ma zamiaru ich zaatakować.
Nagle usłyszeli jakiś szelest. Przerażony Chris dopiero teraz zwrócił uwagę na lekki półmrok panujący na dworze. Spojrzał na zegarek. Nie było późno, ponieważ wskazówki wskazywały godzinę dziewiętnastą.
-          Co to było? – spytał drżącym głosem Andy.
Żaden z przyjaciół mu nie odpowiedział. Dalej szli w głuchej ciszy, by za moment ponownie usłyszeć niepokojące dźwięki.
Miller prawie że od razu uwiesił się na szyi Ramireza i wskoczył mu na ręce. Will zaśmiał się kpiąco.
-          Andrew, czyżbyś się bał? To nie przystoi twojej opinii aroganckiego i niezwykle zabawnego buntownika z powalającym uśmiechem oraz liczną grupą fanek – powiedział złośliwie brunet.
-          Stul dziób – odparł momentalnie szatyn.
-          Znowu się zaczyna... – mruknął zmęczony ciągłymi sprzeczkami przyjaciół Crawford, wywracając przy tym oczami.

 
*

 
Rudy, Ty, Emily i Rob zwiedzali Oceanarium. Aktualnie przebywali w podziemnym tunelu. Miejsce szczególnie podobało się Turner, gdyż od wczesnego dzieciństwa pasjonowały ją morskie zwierzęta. Do uszu prezenterów „Good Morning Seaford” oraz senseia Czarnych Smoków dobiegł donośny krzyk. Znajomi natychmiast zaczęli szukać źródła okropnego wrzasku. Okazało się, że był to Gillespie.
-          Rudy, co się dzieje?! – spytała się przerażona Emily i podbiegła do ukochanego.
-          To na górze – niezrozumiale wytłumaczył i wskazał palcem na górną część tunelu.
Blondynka popatrzyła we wskazane przez senseia miejsce. Ujrzała jedynie ośmiornice, pływającą nad nimi.
-          Co? – zapytała zbita z tropu kobieta.
-          To jest ohydne i odrażające– oznajmił Gillespie.
Turner uderzyła się lekko w czoło, tym samym pokazując Rudy’emu, że nie jest zbyt inteligentny.
Nagle Emily usłyszała jakieś pukanie, którego sprawcą był Ty. Mężczyzna pukał w szybę ogromnego akwarium. Turner natychmiast do niego pobiegła.
-          Co ty robisz?! – skarciła bruneta, powstrzymując go przed następnym uderzeniem.
-          Wołam tę rybę – odpowiedział bez namysłu sensei.
-          Po co? – zdziwiła się kobieta.
-          Po co?! – oburzył się Ty. – Czy ty nie widzisz jaka ona jest brzydka?! Najlepiej ją uświadomić jak najszybciej!
-          Chcę do domu! – krzyknęła zrozpaczona Emily, unosząc ręce ku górze.
Od paru godzin miała wrażenie, że jest opiekunką małych urwisów. Taki układ jej w ogóle nie odpowiadał.

 
*

 
-          Druga godzina niedźwiedź śpi. Trzecia godzina niedźwiedź śpi – nucił Jerry.
Chłopcy wciąż byli uwięzieni w windzie. Jack chodził w kółko w środku pomieszczenia, a Martinez już dawno stracił nadzieję, więc po prostu usiadł w kącie, przyśpiewując sobie pod nosem.
Brewer ostatecznie poszedł w ślady przyjaciela i przysiadł się do niego.
-          Powiedz mi szczerze, Jack – zaczął znienacka Jerry. – Dlaczego chciałeś tu wjechać? To nie wyglądało na przemyślaną decyzję. Można by rzec, że to był spontan.
Szatyn westchnął ciężko i założył ręce na pierś. Wahał się czy powiedzieć Martinezowi prawdę, czy też nie. Jednak doszedł do wniosku, że jest mu to winien. W końcu przez jego pomysł utknęli w windzie na parę godzin. Poza tym Jerry był jego najlepszym przyjacielem.
-          Zrobiłem to, żeby zwrócić na siebie uwagę Kim – wyjaśnił.
Brunet go uważne słuchał.
-          Wkurzało mnie, że ona cały czas gadała z Mateo! To było nie do wytrzymania. Cały czas się śmiali i świetnie się bawili. Ale lepiej powiedz, czemu ty to zrobiłeś. Nie uwierzę, że chciałeś mi dotrzymać towarzystwa – zaśmiał się Jack. – Masz lęk wysokości i klaustrofobię.
Jerry przyjął niepewny wyraz twarzy. On też nie był pewien, czy powinien powiedzieć przyjacielowi o swoich uczuciach.
-          Alfredo spytał się mnie, czy Lorie jest wolna. Odpowiedziałem, że tak, ale w pewnym sensie jesteśmy już prawie razem. Wtedy zaczął się śmiać i powiedział , że akurat ja jestem najmniejszą przeszkodą.
-          Dupki – podsumował krótko Brewer.
Przyjaciele ciągle czekali na jakiś cud, który sprawiłby, że winda ruszy. Musieli być cierpliwi i czekać, co u nich obydwu nie było mocną stroną. I wreszcie to się stało! Winda jechała dalej! Chłopcy byli niezwykle szczęśliwi. Tylko dlaczego ruszyli w przeciwnym kierunku? Właściwie nie obchodziło ich to zbytnio. Cieszyli się, że wreszcie będą mogli wyjść na ląd.

 
*

 
-          Nie mam zamiaru iść dalej – powiedział stanowczo Andy.
-          Och, teraz na to wpadłeś? – prychnął Will. – Mogłeś to powiedzieć przed wyruszeniem.
Tak, na dworze było ciemniej. Tak, na dworze było chłodniej. Tak, wszyscy trzej przyjaciele się bali. Jednak byli coraz bliżej celu. Nie mogli się teraz poddać. Poświęcili cały dzień na odnalezienie śladów UFO, więc powrót do domu bez obejrzenia ich byłby najgorszym ze wszystkich z możliwych wyjść.
-          Czy tylko ja mam wrażenie, że ktoś nas od początku obserwuje? – zapytał Chris.
-          Dobre wrażenie – odparł Carson, który pojawił się jakby znikąd.
Wojownicy Wasabi gwałtownie się obrócili. Za nimi stało czworo Czarnych Smoków. Byli to Brody, Carson, Kai oraz Ryan- wszyscy gotowi do ataku. Przyjęli odpowiednie pozy.
-          Aż tak się za nami stęskniliście? – prychnął Will.
-          Nie. Po prostu myśleli, że ich trochę podszkolimy, aby mogli być tak dobrzy jak my – wtrącił Andy.
-          Możemy po prostu im dokopać?! – wybuchnął Chris.
Wedle życzenia Crawforda, chłopcy przystąpili do działania. Brunet walczył z Ryanem oraz Brody’m, blondyn stawił czoła Kaiowi, natomiast szatyn stanął oko w oko z Carsonem- najgroźniejszym przeciwnikiem. Po paru minutach pojedynku uczniowie Ty’a opadli zmęczeni na ziemię.
-          I o co tyle hałasu? – mruknął Miller, podnosząc plecak, który wcześniej upuścił.
Przyjaciele mogli już w spokoju kontynuować swoją wyprawę. Już nic nie mogło im stanąć na drodze.

 
*

 
Phil i Bobby obserwowali z ukrycia spotkanie Joan z tajemniczym mężczyzną. Wydawał się on być całkiem sympatycznym człowiekiem. Ciągle czymś rozśmieszał Malone, a ta wyglądała przy nim na szczęśliwą. Czas mijał. Z  godziny szesnastej zrobiła się dwudziesta. A para sprawiała wrażenie niezwykle w sobie zakochanej.
Jednak nagle coś przykuło uwagę Wasabi’ego. Wybranek Joan wstał ze swojego miejsca i szybko do niej podbiegł, łapiąc z oparcia krzesła torbę zdezorientowanej policjantki. Ta czym prędzej wybiegła z kawiarni.
-          Złodziej! Łapać go! – krzyczała kobieta i w jednej chwili zrzuciła z siebie swoją elegancką sukienkę, zamieniając ją na służbowy strój, w którym zwykła chodzić. – Nie po to tu tyle leciałam, żebyś teraz kradł mi torebkę! – wrzasnęła i ruszyła w pościg za mężczyzną.
Bobby oraz Phil bez najmniejszego namysłu dołączyli do niej.

 
*

 
Rudy z niepokojem spoglądał w stronę Ty i Emily. Sensei Czarnych Smoków non stop to czule obejmował Turner, to prawił jej komplementy. Zresztą nieważne było, co robił. Wszystkie czynności wykonywane przez Ty’a znacznie drażniły Gillespie’ego.
Przed nosem grupki znajomych błyskawicznie przeleciał jakiś mężczyzna z torebką w ręce.
-          Pozwólcie, że tego nie skomentuję – oznajmił Armstrong.
Tuż za dziwnym mężczyzną biegli Joan, Phil oraz Bobby błagający o pomoc.
Rudy rozejrzał się nerwowo po mieście. Nie miał pojęcia co robić.
-          Pamiętaj, że ci ufam, Emily! – krzyknął sensei, goniąc przyjaciół próbujących złapać złodzieja.

 
*

 
-          Nareszcie! Nareszcie! – piszczał Jerry, trzymając zaciśnięte w pięści dłonie przy ustach.
Martinez, podobnie jak Brewer, cieszył się, że wreszcie opuści windę i będzie mógł spokojnie porozmawiać z przyjaciółmi, ciesząc się wyprawą do Hiszpanii. Póki co żaden z nich nie był zadowolony z wyjazdu.
Winda była coraz bliżej gruntu. Tylko kilka sekund dzieliło chłopców od wyjścia na plac. Wreszcie urządzenie zatrzymało się w wyznaczonym miejscu. Drzwi się otwierały. Jerry już przekraczał próg, gdy nagle jakiś mężczyzna wbiegł do windy, która po chwili ponownie ruszyła w górę. Jack westchnął ciężko i dostrzegł czerwoną torebkę w ręce nieznajomego, a raczej wypadające z niej dokumenty Joan. Martinez oraz Brewer spojrzeli się na siebie porozumiewawczo. Obydwoje już wiedzieli, co muszą zrobić.
Winda się zatrzymała. Wysiadły z niej trzy osoby.
Ni stąd, ni zowąd Jerry i Jack czym prędzej rzucili się na złodzieja, by pochwycić jego zdobycz. Martinez przytrzymywał mężczyznę, a Brewer próbował odebrać mu torebkę. Niestety złodziej był o wiele sprytniejszy i wyrwał się chłopcom. Ci od nowa musieli go złapać. Przez następne kilkanaście minut toczyli zawziętą walkę. Przyjaciele Jacka i Jerry’ego obserwowali wszystko z dołu z niepokojem w oczach. W końcu własność Joan została odzyskana.
-          Szybko do windy! – krzyknął Martinez do Brewera.
Na szczęście złodziej nie zdążył do niej wsiąść. Chłopcy bezpiecznie zjechali na dół, a zaraz po nich mężczyzna, którego Malone za moment pochwyciła i ruszyła z nim na komisariat w Barcelonie, wcześniej odbierając swoją torbę i dziękując chłopakom.
Jack zauważył roztrzęsioną Crawford.. Podszedł do niej.
-          Kim, wiem że ten cały pomysł z wjechaniem na szczyt pomnika Kolumba, mógł dziwnie wyglądać, ale nie zrobiłem tego bez powodu.
Blondynka ciągle stała zwrócona plecami do chłopaka.
-          Zrobiłem to, bo chciałem zwrócić na siebie twoją uwagę. Nie masz pojęcia, jak bardzo cię ko...
-          Nie interesuje mnie to, Jack!
Zapłakana Kimberly stanęła twarzą w twarz z szatynem.
-          To ty nie masz pojęcia! Nie masz pojęcia, jak wszyscy się baliśmy! To była tylko torebka! Joan mogła stracić zwykłą rzecz. Za to ty mogłeś stracić coś cenniejszego. Masz szczęście, że ten świr nie był uzbrojony. Wtedy karate by nie wystarczyło...
-          Hej, dlaczego tak nie nawrzeszczysz na Jerry’ego?! Przypominam, że on też tam był!
Kim przeszła obok Jacka, który z ledwością usłyszał:
-          Bo on nie znaczy dla mnie aż tyle co ty, jakkolwiek by to nie zabrzmiało.

 
*

 
-          To był dziwny dzień – podsumował Rudy, stojąc w samym sercu Barcelony. – Okej, w takim razie zostało nam jeszcze pół godziny. Dzieciaki, idźcie zobaczyć to UFO, czy co tam chcecie, ale bądźcie punktualnie – sensei podkreślił ostatnie słowo.
Przyjaciele posłuchali Gillespie’ego i już po chwili wędrowali w stronę śladów pozostawionych przez latający spodek.
-          Skoro szliście tam cały dzień, to jaka jest szansa, że dojdziemy w pół godziny?! – denerwował się Milton.
Andy i Chris spojrzeli się na siebie w tym samym momencie.
-          Okazało się, że szliśmy na około, a wystarczyło przejść pięć ulic dalej, więc to nam troszkę skomplikowało trasę – wyjaśnił zawstydzony Crawford.
Siostra chłopaka zaśmiała się złośliwie.
Tymczasem rodzeństwo Ramirezów szło na samym końcu grupki, zawzięcie o czymś rozmawiając.
-          Naprawdę to znaleźli? – spytała przerażona Lorie.
-          Niestety – mruknął przygnębiony brunet.
-          Nie jest dobrze.
-          Może akurat nie przylecą w przeciągu jednej godziny – powiedział chłopak, nie do końca wierząc w swoje słowa.
-          Jasne – lekko prychnęła Ramirez.
-          Jesteśmy! – oznajmił wszystkim Chris.
Rzeczywiście dotarli na miejsce. Tak jak opowiadało troje przyjaciół, ślady UFO znajdowały się na przerażającym pustkowiu. Julie, Lorie i Milton wzdrygnęli się, kiedy ujrzeli Carsona, Brody’ego, Kaia oraz Ryana leżących na ziemi, jednak postanowili o nic nie pytać. Wydawało się, że dla pozostałych ten widok był najnormalniejszą rzeczą na świecie.
-          To tutaj – oznajmił Crawford, wskazując na niewyraźnie ślady.
-          Nie przylatujcie, nie przylatujcie - modlił się szeptem Will.
Przyjaciele dziwnie na niego spojrzeli, a Lorie posłała mu karcące spojrzenie, więc chłopak od razu zamilknął.
-          Uau – wydusił z siebie Jack.
-          Znasz tylko to słowo, Brewer? – prychnął Andy.
-          Znowu się zaczyna – jęknął Eddie.
-          O jejku! Patrzcie! – zawołała Julie, wskazując na niebo.
Lorie wymieniła lekceważące spojrzenie z bratem.
-          Musieliście przylecieć, no nie?! – krzyknęła Ramirez.
Teraz było jej wszystko jedno.
Przyjaciele nie do końca rozumieli zachowanie brązowowłosej.
Po niebie szybował latający spodek, zbliżający się do miejsca, w którym aktualnie przebywała grupka z Seaford. Był coraz bliżej. Można było dostrzec wszystkie jego elementy.
Nagle szóstka Czarnych Smoków podbiegła do przyjaciół. Stale pamiętali, że muszą śledzić Wojowników Wasabi. Ci nie przejęli się obecnością uczniów wrogiego dojo.
-          Boję się – wychrypiał Krupnick, nawet nie zauważając Zane’a, Franka, Ryana, Kaia, Carsona czy Brody’ego.
UFO wreszcie wylądowało, a z niego wyszło dwoje potężnych mężczyzn. Nie wyglądali na niebezpiecznych, pomimo tego że mieli przy sobie niezwykle nowoczesną broń, a ich ubrania również niczym nie przypominały ziemskiej odzieży.
Wszyscy instynktownie odsunęli się od nich oprócz rodzeństwa Ramirez.
-          Co wy robicie?! – syknął Jack. – Chodźcie tu!
Nieznajomi mężczyźni podeszli bliżej Lorie i Willa, a następnie nisko się przed nimi skłonili.
-          William. Lorie. Dobrze znów was widzieć – oznajmili i ponownie oddali pokłon.
-          Niespodzianka – powiedział niepewnie Ramirez, odwracając się do przyjaciół, którzy nie byli w stanie wydobyć z siebie jakiegokolwiek dźwięku.

 
*

 
Uzbrojeni mężczyźni wręcz wrzucili przyjaciół Ramirezów i Czarne Smoki do latającego spodka. Ci początkowo próbowali się bronić, ale Will oraz Lorie zapewnili ich, że nic im się nie stanie.
-          Co tu jest grane? – pisnął przerażony Jerry.
-          Tak, Rudy. Będziemy na pół do dziesiątej na zbiórce – prychnął Jack, siadając na podłodze.
Wnętrze UFO było srebrne. Przód „pojazdu” pokrywała wielka szyba, by piloci maszyny mogli dokładnie widzieć trasę.
-          Boję się – pisnął Milton, kurczowo trzymając się Julie.
Ona również była przestraszona.
-          Chyba należą wam się wyjaśnienia – stwierdziła Lorie.
-          Tak jakby – warknęła Crawford, zakładając ręce na pierś.
-          Popieram koleżankę – dodał Andy, stojąc tuż obok Kim.
-          Uau – niespodziewanie powiedział Eddie. – To wszystko wygląda jak z filmów science fiction! – zachwycał się.
-          Poczekaj aż dolecisz na wyspę – mruknął Will.
-          Co?! – krzyknęli w tym samym momencie Kimberly i Andrew.
-          Jaką wyspę?! – zawołał Chris.
-          No właśnie – wtrącił mało inteligentnie Frank.
-          Pozwę was wszystkich! – odgrażał się Brody.
Ramirez westchnął ciężko. Wiedział, że to będzie trudna rozmowa.

 
*

 
Podczas gdy piloci siedzieli za sterami, Lorie i jej brat opowiadali znajomym całą ich historię. Oni słuchali jej z zaciekawieniem, jednak na ich twarzach malowało się również zdziwienie jak i przerażenie. W życiu nie spodziewaliby się takich informacji.
Will zaczął swoją przemowę.
-          Kiedy byliśmy dziećmi mieszkaliśmy na wyspie Wiri. Ten statek kosmiczny, niepoprawnie nazywany przez mieszkańców Ziemi UFO lub latającym spodkiem, to tylko namiastka tego co zobaczycie, kiedy dolecimy na miejsce.
-          Moment – przeszkodził w opowieści Jones. – Jesteście kosmitami?! – wydał z siebie zduszony okrzyk,
-          Nie, nie przesadzajmy – powiedział Andy. – Bardziej bym o to posądzał Brewera.
Jack tylko spojrzał spod byka na Millera. Jakim cudem był on bratem tak miłej dziewczyny jak Julie?! Chłopak zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie podmienili któregoś z rodzeństwa w szpitalu...
-          Nie jesteśmy, Eddie – zaśmiała się Lorie. – Po prostu na naszej wyspie pracują najlepsi naukowcy z całego świata, więc technologia szybko idzie do przodu. Stąd właśnie lecimy teraz tym statkiem.
-          To dlatego nie chcieliście szukać UFO, znaczy tego statku... – szybko poprawił się Chris.
-          Właśnie dlatego. Ale to dalsza część historii – oznajmił Will. – Kiedy miałem trzynaście lat mama stwierdziła, że wszyscy musimy zacząć żyć jak normalni ludzie, więc przeprowadziliśmy się z Wiri do Seaford. Ale tata musiał nieraz wyjeżdżać na wyspę, dlatego...
-          Dlatego tłumaczyliście to jako interesy zagranicą waszego ojca – przerwał brunetowi Jerry.
-          Dokładnie – uśmiechnął się chłopak. – Teraz następna część. Statek kosmiczny zawsze przylatuje o określonej porze do Hiszpanii, żeby zabrać stamtąd ludzi, którzy chcą się dostać na Wiri. Wy – spojrzał na Chrisa i Andy’ego. – Niestety znaleźliście to miejsce, dlatego zaraz po naszym przylocie na wyspę będę musiał kazać załatwić jakąś nową lokalizację...
-          Skoro taki idiota jak Andy je znalazł, to naprawdę musiało być słabo ukryte – prychnął Brewer.

 
*

 
Przyjaciele nadal mieli wiele wątpliwości. Po części nie rozumieli historii rodzeństwa,  bo była ona zbyt zawiła, a byli świadomi tego, że to nawet nie była jedna dziesiąta opowieści.
-          Jeszcze jedna rzecz mnie ciekawi – zaczął Milton. – Dlaczego ci dwaj – wskazał ręką na pilotów. – Oddali wam pokłon w Hiszpanii? Przecież to nie jest normalne traktowanie zwykłych obywateli.
Lorie wymieniła z Willem niepewne spojrzenie, a za chwilę przemówili razem.
-          U nas na wyspie tak jest – powiedziała Ramirez.
-          Lubią nas – oznajmił w tym samym czasie co siostra William.
Przyjaciele już mieli przedstawić swoje zarzuty co do wypowiedzi rodzeństwa, jednak przeszkodziły im w tym krzyki Czarnych Smoków.
-          Gdzie oni są?! – wrzasnęła Lorie do jednego z pilotów.
-          Na Kinkow – zaśmiał się mężczyzna.
-          Znowu musieliście wypróbować tę zapadnię dla wrogów, prawda? – zapytał pozbawiony wszelkich emocji Will.
Uczniowie Wasabi’ego spoglądali na wszystko z niedowierzaniem.
-          Co to Kinkow? – spytał zaciekawiony Krupnick.
-          Wroga wyspa – wytłumaczył Ramirez. – Statek przylatywał do Hiszpanii częściej niż zwykle, bo musimy być na Wiri w tym momencie. Walka z Kinkow staje się coraz bardziej zacięta, a na wyspie stale nas nie było. Właściwie nie zamierzaliśmy tam w ogóle lecieć – powiedział szczerze brunet.
-          Ale po co musicie tam być? – zastanawiał się Mitlon. – Przecież nie jesteście władcami wyspy... Prawda?! – rudowłosy wybałuszył oczy.
-          Nie – zaprzeczyło natychmiast rodzeństwo.
-          Po prostu król nas poprosił o przylot, bo mieszkańcy Wiri zawsze łączyli się w bólu – zakończył niepewnie Ramirez.
Przyjaciele wiedzieli, że rodzeństwo coś ukrywało i nie mówiło do końca prawdy. Gubili się w swoich wyznaniach i zbyt często jąkali. Coś było nie tak. „Zapomnieli” czegoś powiedzieć.
__________________________________________________
Za wszelkie błędy bardzo przepraszam, bo jestem świadoma tego, że takie NA PEWNO się pojawiły. Część pomysłów na ten rozdział należy do Cleo z bloga Rozważna i Romantyczna. :)

22 komentarze:

  1. Cudne to!! ♥
    Zresztą jak zawsze!! <3
    Ale Kim się bała o Jack'a :D
    Czekam na kolejny z niecierpliwością! ! ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Część pomysłów? Tu jest tylko jedna "moja" scena.
    Ażeś wymyśliła z tą wyspą :D
    Obstawiam, że Lorie i Will to Princess i Prince of Wiri :D

    Bardzo mnie zaciekawiłaś, chcę już Part III !
    Czekam na nn :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale gdyby nie ta jedna scena, nie wiem czy taki odcinek jak "Spanish Kiss" w ogóle by powstał. :P Jeszcze dwa miesiące nie miałam na niego za bardzo pomysłów, a tu proszę... :)
      Co do Lorie i Willa... Myślę, że to nie jest żadna niespodzianka i wszyscy się domyślają, więc potwierdzam Twoje przypuszczenia ;)

      Usuń
  3. dziewczyno masz wielki talent !!! . W tym rozdziale było bardzo dużo momentów w , których się śmiałam i przybliżałam do monitora ! :D WoW laska ... !!! piszesz fantastycznie . Kim martwi się o Jack'a <3 Ufo , Kosmici ???? - wiiele się dzieje <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że udało mi się Cię rozśmieszyć :))

      Usuń
  4. Cudowny rozdział <3
    Kim bała się o Jacka, aww *.*
    Jack chciał zaimponować Kim, aww *.*
    Rodzeństwo Ramirez pewnie jest następcami wyspy ;D
    Czekam na nowy ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudowny rozdział i to,ze Kim bała sie o Jacka boskie!! Wpadni do mnie będę zaszczycona: z-kopyta-inny-niz-wszystkie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. aww ;3 rozdział jest wspaniały. <3
    jak każdy w twoim wykonaniu :)
    Kim martwiąca się o Jack'a ♥
    czekam na następny rozdział ;33

    OdpowiedzUsuń
  7. Boski rozdział !
    Nie spodziewałam się takiego obrotu akcji !
    Kim martwiła się o Jack 'a ..
    Uuu ..
    Czuję , że niedługo będzie a kiss ;)
    Czekam niecierpliwie na " Spanish Kiss , part III " .
    Julia Holt

    OdpowiedzUsuń
  8. Piszesz fantastycznie!
    Kocham twoje opowiadanie :***
    Notka świetna. Kick musi być :P
    Czekam na nn ♥♥

    OdpowiedzUsuń
  9. Wspaniały rozdział! <3
    A jak Kim martwiła się o Jacka aww!! ;*
    Wspaniale piszesz Leah!! ;* ;*
    Normalnie cudo! *.*
    Wiem, że dopiero dodałaś ten rozdział i przepraszam, ale.. kiedy dodasz kolejny? ;D
    Nie mogę się już doczekać new! :)
    Kocham! <3
    Olivia Holt ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci :))
      Co do nn, to jeszcze nie wiem mam nadzieję, że uda mi się jeszcze w sierpniu dodać ostatnią część SK. :)

      Usuń
  10. Rozdział jest po prostu FANTASTYCZNY!!
    Piszesz wspaniale!! :D
    Normalnie nie wierzę w to co przeczytałam. To było Boskie!!
    Czekam na nn ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  11. Świetny rozdział,nie wiem co jeszcze napisać:P Czekam na następny!!!OLA:P

    OdpowiedzUsuń