sobota, 24 sierpnia 2013

S03E14 Spanish Kiss part III

-         Jesteśmy na miejscu – oznajmił jeden z pilotów, otwierając drzwi od statku kosmicznego, pozwalając paczce przyjaciół wyjść z machiny.
-         Uau – po raz kolejny tego dnia wydusił z siebie Eddie.
Znajomi przebywali na ogromnym, pustym placu przypominającym sześciokąt. Na każdej ze ścian znajdowały się wielkie metalowe drzwi. Wszystko to przypominało jakieś centrum dowodzenia rodem z filmu.
-         Uau – powtórzył za czarnoskórym Milton.
-         Nie podniecajcie się tak. Długo tu nie zabawimy – mruknął lekko zdenerwowany Will.
Nagle jedne z drzwi się rozsunęły, a przed nimi stali mieszkańcy Wiri, którzy już po chwili z rozmachem wkroczyli na teren placu.
Wejście po przeciwnej stronie również się otworzyło i wyszli z niego nieznajomi paczce, uzbrojeni mężczyźni otaczający pewnego człowieka w garniturze.
-         I znowu się zaczyna ta cała szopka – westchnął Ramirez. – Ciekawe co tym razem? – zastanawiał się.
Elegancko ubrany mężczyzna stanął na środku placu, a wokół niego zgromadziła się całkiem pokaźna grupka ludzi.
-         Moi kochani! – wreszcie przemówił. – Zebrałem was tu dziś, by osobiście przekazać wam ważną informację, która będzie miała wpływ na dalsze losy naszego królestwa! Otóż, znaleźliśmy sposób na zakopanie topora wojennego z sąsiednią wyspą! Już jutro dojdzie do zawarcia małżeństwa między jednym z władców Kiknow, królem Bozem, a mieszkanką naszej wyspy, Ellie! To będzie początek nowej epoki!

 
*

 
-         Królowie! – zawołała Mikayla.
Dziewczyna przechadzała się po zamku, szukając królów. Miała im do przekazania bardzo ważną informację, a oni pewnie jak zwykle urządzali sobie bezstresowy spacer po wyspie. Makoola była naprawdę zmęczona byciem opiekunką władców Kinkow.
Dziewczyna w końcu postanowiła udać się do pokoju królów. W pomieszczeniu zastała chłopców śpiących w najlepsze.
-         Królowie! – ryknęła, odrzucając kołdry bliźniaków na bok.
-         Och! Mikayla! – zdziwił się Boz. – Jak to dziwnie brzmi, kiedy zwracasz się do nas „królowie” .
-         Uwierz, mnie też to z trudem przechodzi przez gardło – mruknęła, odwracając głowę w inną stronę.
Nagle do pokoju weszli Mason i Lanny, uprzednio witając się z królami i stanęli tuż obok Mikayli, która zaczęła swoją przemowę.
-         Chciałam wam powiedzieć, że za kilka godzin odwiedzi nas król wyspy Wiri wraz ze swoimi dziećmi i kilkoma mieszkańcami ich wyspy. Przylecą tutaj w celu poprawienia kontaktów z naszą wyspą.
-         A co się stało, że musza je poprawiać? – zapytał Boomer.
Mason, Mikayla oraz Lanny tylko syknęli.
-         Kiedyś żyliśmy w zgodzie, ale powiedzmy, że poróżniły nas odmienne zdania.

 
Mieszkańcy wyspy Kinkow i Wiri siedzieli przy jednym stole w którejś z wiosek. Obydwa ludy znajdowały się po przeciwnych stronach i delektowały się pysznymi posiłkami przyrządzonymi przez kucharzy z Kinkow. Chcieli oni jak najlepiej ugościć obywateli sąsiedniej wyspy, którzy co roku przylatywali w odwiedziny na parę dni.
-         Oglądaliście wczoraj walki wojowników? – rzucił pewien Kinkowian.
Ludzie przytaknęli.
-         Uważam, że Henderson nie miał szans. Od samego początku można było stwierdzić, że wygra Grant – kontynuował, wycierając usta chusteczką po spożyciu dania.
Gdzieś z daleka było słychać charakterystyczny brzdęk odkładanych sztućców.
-         Co?! – oburzył się jeden z mieszkańców Wiri. – Henderson był świetny!
Ktoś się głośno zaśmiał.
-         Proszę, nie rozśmieszaj mnie! W takim razie dlaczego nie pokazał tej świetności wczoraj na walce?
-         Pokazałby, ale Grant podłożył mu nogę! To zagranie było nieczyste zupełnie jak ciała Kinkowian!
-         To wy nam transportujecie mydło, więc się nie dziwię! Pewnie je zarażacie swoim brudem!
-         Wypraszam sobie!
Któryś z Kinkowian wziął ziemniaka w rękę i niespodziewanie rzucił nim w króla wyspy Wiri. Ten momentalnie wstał z krzesła i zaczął uciekać przed goniącym go ludem Kinkow. Mieszkańcy Wiri nie pozostali dłużni i próbowali dopaść władcę Kinkow. Do walki dołączyła straż, chcąc odciągnąć ludy od królów. Cała bijatyka skończyła się na podartych ubraniach, siniakach na całym ciele i końcem przyjaźni pomiędzy wyspami.

 
-         Od tamtej pory już nie dostarczają nam mydła – powiedział smutno Mason.
-         A ja się dziwiłem, czemu Mahama tak śmierdzi – podsumował Boz. – I jaki morał z tej historii?
-         Że Mahama powinien wziąć kąpiel? – zgadywał Boomer.
-         Podobnie jak wy – warknął Lanny, lecz na jego szczęście nikt tego nie dosłyszał.
-         To też – przyznał Boz. – Ale przede wszystkim taki, że Kinkowianie to agresywny naród.
-         Że co?! – ryknęła Mikayla. – Jesteśmy bardzo spokojnym ludem!
Dziewczyna czym prędzej wyjęła swoją maczetę z kieszeni, podbiegła do rudowłosego króla i przyłożyła mu ostrze do gardła.
-         A nie mówiłem? – zaśmiał się Parker.
-         Mikayla – zaczął czarnoskóry. – Oddaj maczetę – rozkazał.
-         Ależ królu!
-         Och, teraz królu? Cóż za zmiana? – prychnął Boz.
Szatynka przyłożyła broń jeszcze bliżej szyi władcy.
-         Pragnę ci przypomnieć, że jeszcze trzymam maczetę w dłoni, więc jedno niepotrzebne słowo – wysyczała. – Nie możecie mi zabrać maczety! Dzięki niej mogę was chronić!
-         Naprawdę? – zapytał z ironią Boz. – Miałem wrażenie, że przed chwilą próbowałaś mnie nią zabić.
-         Mikayla, oddaj – kontynuował Boomer.
Makoola zbliżyła się do króla i niechętnie wyciągnęła w jego stronę dłoń z bronią. Chłopak złapał maczetę i chciał ją wziąć, jednak dziewczyna zbyt mocno trzymała ostrze. Parker zaczął się z nią siłować.
-         Od. Daj. To! – sapnął zmęczony władca.
-         Masz! – wrzasnęła i wreszcie puściła maczetę, tym samym powodując upadek króla.

 
*

 
-         Mikayla! – zawołał król Boomer do dziewczyny.
Siedział on na swoim tronie, uważnie przyglądając się Makooli, która przeglądała jakieś papirusy. Początkowo nie miała zamiaru odpowiadać Parkerowi. Ciągle pamiętała o tym, że pozbawił ją ukochanej maczety. Jednak ostatecznie odwróciła głowę w stronę władcy.
-         Możesz mi podać wodę?
Szatynka spojrzała na butelkę wody znajdującą się obok niej na stole. Zobaczyła w niej świetny sposób na zemstę. Uśmiechnęła się złośliwie do króla Boomera, a ten tylko przełknął ślinę. Mikayla wzięła pojemnik do ręki, odkręciła go i rzuciła nim w kierunku czarnoskórego. Cała zawartość butelki wylądowała na ciele władcy.
-         Mogłem to przewidzieć – wywnioskował, wypluwając wodę.
-         Brachu! – krzyknął Boz, wchodząc do sali tronowej. – Nie uwierzysz w to, co ci zaraz powiem!
-         W takim razie nie widzę sensu, żebyś mi to mówił – stwierdził Boom.
Brat posłał mu mrożące krew w żyłach spojrzenie.
-         Nawijaj – polecił.
-         Te dzieciaki króla mają spać u nas w pokoju! – krzyknął oburzony chłopak.
-         Co?! Mason! – zawołał.
Strażnik szybko przybiegł, dysząc. Lekko się schylił i złapał swoje kolana, próbując uregulować oddech.
-         Tak?
-         Dlaczego oni mają spać u nas w pokoju?! – wydarł się zbulwersowany Boomer.
Makoola bez problemu domyślił się, o co rozchodziło się chłopakowi.
-         Będą u was spać, żebyśmy mogli pokazać, jak bardzo szanujemy ich i całą resztę mieszkańców Wiri.
-         Ale przecież to nieprawda – oznajmił trochę zbity z tropu czarnoskóry.
-         Wiem, ale niektóre sytuacje wymagają kłamstwa. Zatrzymają się u was na tydzień.
-         Co?! – tym razem oburzył się Boz.
-         Poczekaj aż dowiesz się o dalszej części tej wizyty – wtrąciła cicho Mikayla, mając na myśli wydarzenie, o którym jeszcze nikt nie poinformował króla Boza. – Ale teraz idźcie się przebrać w oficjalne stroje – powiedziała dziewczyna. – Widzę nadlatujący statek Wiri.

 
*

 
Przyjaciele z Seaford już bezpiecznie dolecieli na wyspę Kinkow. Zostali ugoszczeni przez tamtejszy lud w jednym z większych pokojów. Will i Lorie byli niezwykle zabiegani. Ciągle gdzieś wychodzili  i wracali, a potem znów wychodzili, tłumacząc że muszą pomóc Ellie w przygotowaniach do ślubu.
-         Lorie. Lorie! Looorieee! – jęczał Martinez.
Miał zamiar spędzić ten dzień z Ramirez, jednak ta w ogóle nie miała dla niego czasu. Denerwowało go to.
-         Jerry, mówiłam, że jestem zajęta. Zgodnie z tradycją naszej wyspy najbliżsi przyjaciele panny młodej mają obowiązek jej pomóc we wszystkich przygotowaniach.
Nagle w głowie bruneta zrodził się plan. Według niego był on niesamowity. Lorie raczej nie podzieliłaby jego zdania.

 
*

 
Władca wyspy Wiri zarządził nagłe spotkanie w sali tronowej Kinkow. Lud był zaskoczony, jednak ostatecznie przybył na zebranie.
Mężczyzna wyszedł na środek, jak to miał w zwyczaju i rozpoczął swoją przemowę.
-         Dzięki wspaniałemu pomysłowi tego oto młodzieńca – król wskazał dłonią na Martineza, a chłopak się cwaniacko uśmiechnął. – Dziś dojdzie do ślubu. Ale to nie mieszkanka naszej wyspy, Ellie, będzie miała zaszczyt za niego wyjść! Będzie to moja córka, Lorie Ramirez!
Kim, Jack, Milton, Julie i Eddie otworzyli usta ze zdziwienia. Chris oraz Andy zastygli w bezruchu, nie mogli wydusić z siebie jakiegokolwiek słowa. Will wraz z Lorie posyłali Jerry’emu złowrogie spojrzenia, a sam chłopak był zdezorientowany i zagubiony.

 
*

 
-         Jak mogłeś?! – krzyczała Lorie, gdy lud się rozszedł, a w sali została sama paczka z Seaford. – To śmieszne, że chcesz mnie oddać innemu skoro przez ponad pół roku dawałeś mi do zrozumienia co innego!
Jerry tylko prychnął. O dziwo nie miał już żadnych wyrzutów sumienia.
-         Wiesz co? Cieszę się, że to zrobiłem! Ani ty, ani Will nie powiedzieliście nikomu, że jesteście następcami tronu!
-         A po co mieliśmy to mówić?!
Will również się zdenerwował.
-         Bo wszyscy jesteśmy waszymi przyjaciółmi!
-         Ta informacja niczego by nie zmieniła! – warknęła Ramirez.
Martinez podszedł niebezpiecznie blisko dziewczyny i pochylił się nad nią.
-         Jak widzisz, trochę by zmieniła – syknął i wyszedł z pomieszczenia, trzaskając wrotami.

 
*

 
Lanny od paru godzin siedział samotnie w swojej komnacie. Ciągle rozmyślał o ślubie Boza i wiedział, że nie może do niego dopuścić. Przecież od wieków chciał pozbyć się królów i przejąć władzę, a gdyby Parker się ożenił musiałby unicestwić troje ludzi, nie tylko dwoje. Lanny nie potrafił poradzić sobie z Bozem i Boomerem, a co dopiero z Lorie. Musiał jakoś przerwać wyczekiwaną ceremonię mającą nastąpić za kilka godzin. Miał już plan.

 
*

 
Jack i Jerry rozmawiali pod jednym z pokoi w zamku. Brewer usiłował pocieszyć przyjaciela, ale nie miał bladego pojęcia jak. Ta sprawa była zbyt trudna. W końcu nie codziennie chłopak zupełnie nieświadomie załatwia obiektowi swoich westchnień ślub z innym.
-         Jack, widzę, że się starasz, ale to na nic – powiedział Martinez. – Stało się, a ja to wszystko muszę teraz jakoś odkręcić. Poradzę sobie.
Brewer ostatni raz spojrzał się na znajomego i odszedł. Nie był do końca pewien, czy Jerry sobie sam poradzi.

 
*

 
Tymczasem w Hiszpanii opiekunowie paczki odchodzili od zdrowych zmysłów. Dzieci nie było drugi dzień. Joan, Rudy, Ty, Emily, Rob, Phil i Bobby niemal wariowali. Mieli wrażenie, że przeszukali już całą Barcelonę. Wniosek był jeden- ktoś porwał dzieciaki. Przecież one nigdy w życiu nie zrobiłyby im tak mało zabawnego żartu, gdzie najedliby się niezłego strachu.
-         Musimy to zgłosić na policję – powiedziała Emily.
-         Nie! – zaprotestowała Joan. – Ja jestem policjantką i sobie z tym poradzę!
Turner podbiegła do kobiety i złapała w dłonie jej mundur.
-         Słuchaj, to nie są już żarty! Oni naprawdę nie wracają! A ty sama nie dasz rady nic zdziałać.
-         Pogniotłaś mi ubranie! – oburzyła się Malone.
-         Wylądowałem z debilami! – krzyknął Robert.
-         I vice versa – warknął Ty.

 
*

 
-         Pst! Jerry czy jak ci tam! – wołał Lanny bruneta.
Martinez się odwrócił w kierunku kuzyna królów, a po chwili został przez niego wciągnięty do jego komnaty.
Zaraz po zamknięciu drzwi Lanny zamknął je na klucz, a później przymocował do nich serię kłódek i różnych zabezpieczeń. Martinez otworzył szeroko oczy.
Ściany pokoju były szare. Czarne zasłony wisiały w oknach, a ogromny dywan tego samego koloru leżał na drewnianej podłodze. Przy jednej ze ścian stała olbrzymia szafa.
-         Co tam jest? – spytał Jerry, wskazując na potężny mebel.
-         Ubrania – odparł natychmiast zmieszany Lanny.
-         Stary, chodzisz na konkursy piękności? – zaśmiał się Martinez, lecz jego mina zrzedła, gdy szafa się niechcący otworzyła.
Wyleciały z niej różne maczety, noże, łuki i bronie innego rodzaju.
-         Zabawki – powiedział prędko przerażony Lanny i szybko pozbierał swoje nabytki, by Jerry niczego nie podejrzewał.
-         Och, nie musisz się wstydzić, że nie używasz prawdziwej broni – zaśmiał się Martinez i przyjacielsko poklepał Lanny’ego po plecach.
-         Zabieraj te łapska! – warknął chłopak. – Znaczy się, mam niewypraną koszulkę i po prostu nie chciałbym, żeby przeszły na ciebie... wszy i te inne... owady.
-         Jak się cieszę, że cię spotkałem! Dobrze mieć przy sobie kogoś, kto się o ciebie tak martwi – uśmiechnął się ciepło Jerry.
-         Mam dla ciebie propozycje. Dołącz do mnie i do moich przyjaciół. Widzę, że bardzo ci leży na sercu to, co zrobiłeś Lorie.
-         Skąd o tym wiesz? – zdziwił się Martinez.
-         Tutaj wiadomości szybko się rozchodzą. Ale nieważne. Mam pomysł, jak możemy nie dopuścić do ślubu. Wchodzisz w to? Szczegóły omówimy później.
Lanny uśmiechnął się do Jerry’ego i wyciągnął przed siebie rękę. Martinez przez chwilę się zastanawiał, jednak ostatecznie zawarł sojusz z nieznajomym mieszkańcem wyspy Kinkow i uścisnął jego dłoń.

 
*
 
Jack wiedział, że jego przyjaciel nie poradzi sobie sam, dlatego postanowił działać. Wraz z Eddie’m, Julie, Miltonem oraz Kim udał się do Boomera, Mikayli i Masona. Wszyscy mieli takie samo zdanie. Żadna wyspa nie chciała dopuścić do ślubu Boza i Lorie. To była dla nich głupota. Makoola zaproponował, by udać się do pewnego starca, który na pewno będzie wiedział co zrobić, by zakopać topór wojenny innym sposobem.

 
*

 
-         Naprawdę nie znasz jakiegoś sposobu? – dalej pytała Mikayla, gdy mędrzec oznajmił, iż ślub to jedyne wyjście.
-         Niestety – odparł zawiedziony mężczyzna. – Chociaż... – zaczął, a nadzieja w oczach przyjaciół była wyraźna. – Nie, niestety nie znam innego sposobu.
Zawiedziona grupa miała już odejść, jednak starzec znów zaczął mówić.
-         Czekajcie! Wiem!
Jack podbiegł szybko do mężczyzny.
-         To w końcu wiesz czy nie?! – warknął.
-         Już zapomniałem – odparł złośliwie staruszek.
-         Prosimy cię – niemalże jęknął Boomer, odtrącając Jacka na bok.
-         Jest taki jeden sposób. Istnieje legenda o Kamieniu Pokoju. Gdy ten kamień znajdzie się w miejscu, gdzie przebywają dwa wrogie ludy, pomiędzy nimi musi zapanować pokój.
-         To świetnie! – wykrzyknęła z zachwytu Kim. – Gdzie on jest?
Mędrzec wyjął z kieszeni swojej szaty dwie mapy i przekazał je przyjaciołom.
-         To mapy wyspy. Są na nich zaznaczone pewne szlaki. Idąc tą drogą możliwe, że znajdziecie kamień. Na obu mapach trasa zaczyna się i kończy przy zamku. Powodzenia! – powiedział i odszedł.
-         Czekaj! – krzyknął Milton. – Świetnie. Nawet nie wiemy, jak ten kamień wygląda.
-         Nie traćmy czasu i podzielmy się na grupy – rozkazał Mason. – Ja, Mikayla, Julie i Milton pójdziemy w jedną stronę, a Jack, Boomer, Kim i Eddie w drugą. Miejcie oczy szeroko otwarte!
Za parę minut obydwa zespoły były już w drodze.

 
*

 
Lorie siedziała na krześle, jakby czekała na ścięcie. Z Bozem nie było wcale lepiej. Porozmawiali ze sobą kilka razy, ale to nie był powód to zawierania małżeństwa! Polubili się, to prawda. Jednak nie na tyle by tworzyć parę. Do kaplicy wszedł mędrzec. Zaczęło się. Serce Ramirez zaczęło szybciej bić.
-         Zebraliśmy się tu po to – zaczął mężczyzna.
-         Stop! – ktoś krzyknął.
W tym samym momencie do pomieszczenia wbiegł Lanny wraz ze swoimi „przyjaciółmi” , jak to ujął. Zaczęli oni atakować zebranych w kaplicy.
-         To Ludzie Tarantule! – Parker przekrzyczał hałas panujący na sali.
-         Nie wszyscy to Ludzie Tarantule! – ryknęła Lorie, bijąc się z napastnikiem. – Tutaj też są Czarne Smoki! I Jerry! – dodała trochę bardziej zszokowana.
Ni stąd, ni zowąd przy boku szatynki pojawił się Andy, walcząc z wrogami.
-         Och, jakie to romantyczne! – krzyknął. – Rozpoznajesz ukochanego po oczach?!
-         Nie! Po jego nieskoordynowanych ruchach!
Walka trwała już kilkanaście minut. Bałagan znajdujący się na sali wydawał się być nie do posprzątania. Lorie nie mogła uwierzyć, że walczyli z Martinezem po przeciwnych stornach. Co chłopakowi strzeliło do głowy?
-         Stójcie! – w progu drzwi pojawił się Jack, trzymając w ręce niezidentyfikowany przedmiot.
Niestety nikt z walczących go nie posłuchał.
-         No to inaczej – mruknął i wraz z paczką rzucił się na wrogów.

 
*

 
-         Ale tu bajzel – podsumował Boomer, spacerując po zniszczonej kaplicy.
Tak jak przewidział mędrzec, Kamień Pokoju wszystko załatwił. Zgodnie z tradycją obydwie wyspy zawarły pokój bez potrzeby pobierania się władców. Ramirez i Parker ucieszyli się na wieść o kamieniu. Po wielu kłótniach i nieporozumieniach ostatecznie wszystko dobrze się skończyło.

 
*

 
Paczka z Seaford wraz z Czarnymi Smokami  bezpiecznie wrócili do Hiszpanii. Wszyscy zgodnie twierdzili, że to dopiero były niezapomniane wakacje.
Z oddali znajomi dostrzegli zamartwiających się Rudy’ego, Ty’a i resztę w sercu Barcelony. Senseiowie, gdy tylko ujrzeli swoich podopiecznych rzucili się na nich z radością, ale już za moment oczekiwali wyjaśnień.
-         Przewidziałem to – stwierdził śmiało Will i ze swojego plecaka wyjął jakieś średniej wielkości urządzenie.
-         Uau – westchnął Eddie. – Mieli coś takiego w „ Facetach w czerni” – zachwycał się dalej Jones.
-         Przepraszam, ale to dla waszego dobra – oznajmił Ramirez i nacisnął jeden guzik.
Starsza część grupy potrząsnęła kilka razy głowami.
-         Co ja tutaj robię? – zastanawiała się Emily.
-         Gdzie my w ogóle jesteśmy? – pytał Armstrong.
-         Mówiliśmy, żeby tak długo nie balować – odparł Andy i wraz Chrisem oraz Willem złapali Bobby’ego, Phila, Joan, Roba, Emily, Rody’ego i Ty’a za ramiona, by przejść się z nimi na spacer i wytłumaczyć jakim sposobem znaleźli się w Hiszpanii.

 
*

 
Przyjaciele znajdowali się na wzgórzu Montserrat. Brakowało jedynie Ramireza, Crawforda oraz Millera, którzy wciąż tłumaczyli Rudy’emu, jakim sposobem znalazł się on w Hiszpanii.
Na dworze panował mrok. Lorie podeszła do Jerry’ego, który ślepo się wpatrywał w oświetloną fontannę. Wiedziała, że było wiele spraw, które musieli sobie wyjaśnić.
-         Hej – powiedziała cicho, kładąc rękę na ramieniu Martineza.
Ten spojrzał się na nią i posłał jej ciepły uśmiech.
-         Pięknie tu – oznajmił.
-         Wiem – odparła miło.
-         Jerry.
-         Lorie – powiedzieli jednocześnie, a po chwili wybuchli śmiechem.
-         Wiem, co chcesz powiedzieć. Nie przepraszaj mnie już za tę akcję ze ślubem. Wiem, że nie zrobiłeś tego celowo. Najważniejsze, że wszystko dobrze się...
Niestety Ramirez nie zdołała dokończyć zdania. Martinez ujął jej twarz w dłonie i niemal natychmiast wpił się w wargi Lorie.
Kiedy para oderwała się od siebie Ramirez uśmiechnęła się nieśmiało do bruneta i mocno go przytuliła. On nieco zaskoczony tą reakcją prawie natychmiast odwzajemnił uścisk.

 
*

 
-         Kim?
Jack usiadł obok blondynki. Jedyne czego pragnął to rozmowa z nią i wyjaśnienie paru spraw.
-         Nie, Jack. Nic nie łączyło mnie z Mateo – powiedziała, jakby czytała w myślach szatyna.
Chłopak się lekko uśmiechnął. Blondynka zwróciła twarz w stronę Brewera i odwzajemniła gest. Brązowowłosy bardzo się cieszył, że nie musiał żadnym sposobem podchodzić dziewczyny, by ta wyjawiła mu prawdę. Ulżyło mu, gdy usłyszał tą wiadomość.
-         Na pewno? – ujął jej dłoń w swoją.
-         Na pewno – odparła szeptem.
Przyjaciele się do siebie powoli zbliżali. Ich usta już niemalże się zetknęły. Znów byli tak blisko siebie jak kiedyś.
-         Woo-hoo! – krzyknął Jerry, podbiegając do pary. – Zgadnijcie, kto umawia się z Lorie Ramirez!
_________________________________________________
No i jak widać "Spanish Kiss" dobiegło końca. :) Mam nadzieję, że wszyscy zadowoleni z rozdziału. :D Część pomysłów znów należy do Cleo z bloga Rozważna i Romantyczna. ;) Bardzo jej dziękuję, bo gdyby nie ona, nie wiem czy dzisiaj przeczytalibyście kolejną część. ;) Jeszcze dziś pojawi się "Jack And Kimberly". :)

18 komentarzy:

  1. super, super, super! :D
    ale się cieszę, że Jerry i Lorie są razem!! :D tyle przeszli! a najbardziej się cieszę, bo przecież jeszcze dzisiaj powstanie Kick:D ale to szybko minęło!
    no to czekam na nowy odcinek! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szybko, szybko. :) Też jestem tym zaskoczona ;)

      Usuń
  2. Awwwwwwww dzisiaj będzie Kick !! *.8
    Ale ja się ciesze. ♥
    Cudny ten rozdział. ;*
    czekam na next. : 3

    OdpowiedzUsuń
  3. Dlaczego Jerry wszysto psuje , no ????
    awwww ... Rozdział jest fantastyczny , słodki i widac , że bardzo się napracowałaś !!! . Masz talent , . Nie wiem co ci jeszcze napisac :p , ale bardzo się śmiałam z niektórych scen <3 .
    Powiem ci , że strasznie mi się podoba ten blog i to co piszesz ... :P
    Już czekam na next i mam nadzieję , że zaczniesz nową historię Kick'a <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo, bardzo Ci dziękuję! Te słowa naprawdę motywują! :)

      Usuń
  4. Fantastyczny rozdział<3
    Kocham twojego bloga!
    Już nmg doczekać się nn;*

    OdpowiedzUsuń
  5. De nada ;)

    Henderson? Serio? :D

    Rozdział genialny? Świetnie połączyłaś nasze pomysły w całym "Spanish Kiss".
    Nie mogę się doczekać następnego :D Masz czas do 23:59. ;)
    No i polecam się na przyszłość
    ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha! Wiedziałam, że taka będzie Twoja reakcja na Hendersona, więc nie mogłam się oprzeć! ;)

      Usuń
  6. Fantastycznie!!! <3
    Czekam na new!! <33

    OdpowiedzUsuń
  7. Cudowny <3
    Jerry i Lorie *u*
    Mega genialny wyszedł ci ten rozdział :*
    Z resztą jak każdy w twoim wykonaniu :)
    Koniecznie dodaj dzisiaj nowy rozdział.
    Ja już się nie mogę doczekać :D
    Czekam na new :***********
    Zapraszam do mnie ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci i zaraz wpadam na Twojego bloga :)

      Usuń
  8. Rozdział wspaniały!!! Cudowny!!! Rewelacyjny!!! Jerry i Lorie są razem!!! Ekstra!!! Jerry jak to on oczywiście musiał im przerwać :D Kocham i czekam na next!!! Zapraszam też do mnie http://kickinit-my-version.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już przeczytałam bloga, skomentowałam i dodałam do obserwowanych :)
      A Jerry MUSIAŁ przerwać, jak to ma w zwyczaju :D

      Usuń
  9. Rozdział SUPER!!! To był świetny pomysł, żeby pojawili się bohaterowie z ,, Para królów ,, . Jerry i Lorie wreszcie razem, ale i tak czekam na KICK !! Kiedy będzie ,, Jack And Kimberly ,, ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci :)
      "Jack And Kimberly" już dodane :)

      Usuń