- Uau – po raz kolejny tego dnia wydusił z siebie Eddie.
Znajomi przebywali na ogromnym, pustym placu przypominającym sześciokąt. Na każdej ze ścian znajdowały się wielkie metalowe drzwi. Wszystko to przypominało jakieś centrum dowodzenia rodem z filmu.
- Uau – powtórzył za czarnoskórym Milton.
- Nie podniecajcie się tak. Długo tu nie zabawimy – mruknął lekko zdenerwowany Will.
Nagle jedne z drzwi się rozsunęły, a przed nimi stali mieszkańcy Wiri, którzy już po chwili z rozmachem wkroczyli na teren placu.
Wejście po przeciwnej stronie również się otworzyło i wyszli z niego nieznajomi paczce, uzbrojeni mężczyźni otaczający pewnego człowieka w garniturze.
- I znowu się zaczyna ta cała szopka – westchnął Ramirez. – Ciekawe co tym razem? – zastanawiał się.
Elegancko ubrany mężczyzna stanął na środku placu, a wokół niego zgromadziła się całkiem pokaźna grupka ludzi.
- Moi kochani! – wreszcie przemówił. – Zebrałem was tu dziś, by osobiście przekazać wam ważną informację, która będzie miała wpływ na dalsze losy naszego królestwa! Otóż, znaleźliśmy sposób na zakopanie topora wojennego z sąsiednią wyspą! Już jutro dojdzie do zawarcia małżeństwa między jednym z władców Kiknow, królem Bozem, a mieszkanką naszej wyspy, Ellie! To będzie początek nowej epoki!
*
Dziewczyna przechadzała się po zamku, szukając królów. Miała im do przekazania bardzo ważną informację, a oni pewnie jak zwykle urządzali sobie bezstresowy spacer po wyspie. Makoola była naprawdę zmęczona byciem opiekunką władców Kinkow.
Dziewczyna w końcu postanowiła udać się do pokoju królów. W pomieszczeniu zastała chłopców śpiących w najlepsze.
- Królowie! – ryknęła, odrzucając kołdry bliźniaków na bok.
- Och! Mikayla! – zdziwił się Boz. – Jak to dziwnie brzmi, kiedy zwracasz się do nas „królowie” .
- Uwierz, mnie też to z trudem przechodzi przez gardło – mruknęła, odwracając głowę w inną stronę.
Nagle do pokoju weszli Mason i Lanny, uprzednio witając się z królami i stanęli tuż obok Mikayli, która zaczęła swoją przemowę.
- Chciałam wam powiedzieć, że za kilka godzin odwiedzi nas król wyspy Wiri wraz ze swoimi dziećmi i kilkoma mieszkańcami ich wyspy. Przylecą tutaj w celu poprawienia kontaktów z naszą wyspą.
- A co się stało, że musza je poprawiać? – zapytał Boomer.
Mason, Mikayla oraz Lanny tylko syknęli.
- Kiedyś żyliśmy w zgodzie, ale powiedzmy, że poróżniły nas odmienne zdania.
- Oglądaliście wczoraj walki wojowników? – rzucił pewien Kinkowian.
Ludzie przytaknęli.
- Uważam, że Henderson nie miał szans. Od samego początku można było stwierdzić, że wygra Grant – kontynuował, wycierając usta chusteczką po spożyciu dania.
Gdzieś z daleka było słychać charakterystyczny brzdęk odkładanych sztućców.
- Co?! – oburzył się jeden z mieszkańców Wiri. – Henderson był świetny!
Ktoś się głośno zaśmiał.
- Proszę, nie rozśmieszaj mnie! W takim razie dlaczego nie pokazał tej świetności wczoraj na walce?
- Pokazałby, ale Grant podłożył mu nogę! To zagranie było nieczyste zupełnie jak ciała Kinkowian!
- To wy nam transportujecie mydło, więc się nie dziwię! Pewnie je zarażacie swoim brudem!
- Wypraszam sobie!
Któryś z Kinkowian wziął ziemniaka w rękę i niespodziewanie rzucił nim w króla wyspy Wiri. Ten momentalnie wstał z krzesła i zaczął uciekać przed goniącym go ludem Kinkow. Mieszkańcy Wiri nie pozostali dłużni i próbowali dopaść władcę Kinkow. Do walki dołączyła straż, chcąc odciągnąć ludy od królów. Cała bijatyka skończyła się na podartych ubraniach, siniakach na całym ciele i końcem przyjaźni pomiędzy wyspami.
- A ja się dziwiłem, czemu Mahama tak śmierdzi – podsumował Boz. – I jaki morał z tej historii?
- Że Mahama powinien wziąć kąpiel? – zgadywał Boomer.
- Podobnie jak wy – warknął Lanny, lecz na jego szczęście nikt tego nie dosłyszał.
- To też – przyznał Boz. – Ale przede wszystkim taki, że Kinkowianie to agresywny naród.
- Że co?! – ryknęła Mikayla. – Jesteśmy bardzo spokojnym ludem!
Dziewczyna czym prędzej wyjęła swoją maczetę z kieszeni, podbiegła do rudowłosego króla i przyłożyła mu ostrze do gardła.
- A nie mówiłem? – zaśmiał się Parker.
- Mikayla – zaczął czarnoskóry. – Oddaj maczetę – rozkazał.
- Ależ królu!
- Och, teraz królu? Cóż za zmiana? – prychnął Boz.
Szatynka przyłożyła broń jeszcze bliżej szyi władcy.
- Pragnę ci przypomnieć, że jeszcze trzymam maczetę w dłoni, więc jedno niepotrzebne słowo – wysyczała. – Nie możecie mi zabrać maczety! Dzięki niej mogę was chronić!
- Naprawdę? – zapytał z ironią Boz. – Miałem wrażenie, że przed chwilą próbowałaś mnie nią zabić.
- Mikayla, oddaj – kontynuował Boomer.
Makoola zbliżyła się do króla i niechętnie wyciągnęła w jego stronę dłoń z bronią. Chłopak złapał maczetę i chciał ją wziąć, jednak dziewczyna zbyt mocno trzymała ostrze. Parker zaczął się z nią siłować.
- Od. Daj. To! – sapnął zmęczony władca.
- Masz! – wrzasnęła i wreszcie puściła maczetę, tym samym powodując upadek króla.
*
Siedział on na swoim tronie, uważnie przyglądając się Makooli, która przeglądała jakieś papirusy. Początkowo nie miała zamiaru odpowiadać Parkerowi. Ciągle pamiętała o tym, że pozbawił ją ukochanej maczety. Jednak ostatecznie odwróciła głowę w stronę władcy.
- Możesz mi podać wodę?
Szatynka spojrzała na butelkę wody znajdującą się obok niej na stole. Zobaczyła w niej świetny sposób na zemstę. Uśmiechnęła się złośliwie do króla Boomera, a ten tylko przełknął ślinę. Mikayla wzięła pojemnik do ręki, odkręciła go i rzuciła nim w kierunku czarnoskórego. Cała zawartość butelki wylądowała na ciele władcy.
- Mogłem to przewidzieć – wywnioskował, wypluwając wodę.
- Brachu! – krzyknął Boz, wchodząc do sali tronowej. – Nie uwierzysz w to, co ci zaraz powiem!
- W takim razie nie widzę sensu, żebyś mi to mówił – stwierdził Boom.
Brat posłał mu mrożące krew w żyłach spojrzenie.
- Nawijaj – polecił.
- Te dzieciaki króla mają spać u nas w pokoju! – krzyknął oburzony chłopak.
- Co?! Mason! – zawołał.
Strażnik szybko przybiegł, dysząc. Lekko się schylił i złapał swoje kolana, próbując uregulować oddech.
- Tak?
- Dlaczego oni mają spać u nas w pokoju?! – wydarł się zbulwersowany Boomer.
Makoola bez problemu domyślił się, o co rozchodziło się chłopakowi.
- Będą u was spać, żebyśmy mogli pokazać, jak bardzo szanujemy ich i całą resztę mieszkańców Wiri.
- Ale przecież to nieprawda – oznajmił trochę zbity z tropu czarnoskóry.
- Wiem, ale niektóre sytuacje wymagają kłamstwa. Zatrzymają się u was na tydzień.
- Co?! – tym razem oburzył się Boz.
- Poczekaj aż dowiesz się o dalszej części tej wizyty – wtrąciła cicho Mikayla, mając na myśli wydarzenie, o którym jeszcze nikt nie poinformował króla Boza. – Ale teraz idźcie się przebrać w oficjalne stroje – powiedziała dziewczyna. – Widzę nadlatujący statek Wiri.
*
- Lorie. Lorie! Looorieee! – jęczał Martinez.
Miał zamiar spędzić ten dzień z Ramirez, jednak ta w ogóle nie miała dla niego czasu. Denerwowało go to.
- Jerry, mówiłam, że jestem zajęta. Zgodnie z tradycją naszej wyspy najbliżsi przyjaciele panny młodej mają obowiązek jej pomóc we wszystkich przygotowaniach.
Nagle w głowie bruneta zrodził się plan. Według niego był on niesamowity. Lorie raczej nie podzieliłaby jego zdania.
*
Mężczyzna wyszedł na środek, jak to miał w zwyczaju i rozpoczął swoją przemowę.
- Dzięki wspaniałemu pomysłowi tego oto młodzieńca – król wskazał dłonią na Martineza, a chłopak się cwaniacko uśmiechnął. – Dziś dojdzie do ślubu. Ale to nie mieszkanka naszej wyspy, Ellie, będzie miała zaszczyt za niego wyjść! Będzie to moja córka, Lorie Ramirez!
Kim, Jack, Milton, Julie i Eddie otworzyli usta ze zdziwienia. Chris oraz Andy zastygli w bezruchu, nie mogli wydusić z siebie jakiegokolwiek słowa. Will wraz z Lorie posyłali Jerry’emu złowrogie spojrzenia, a sam chłopak był zdezorientowany i zagubiony.
*
Jerry tylko prychnął. O dziwo nie miał już żadnych wyrzutów sumienia.
- Wiesz co? Cieszę się, że to zrobiłem! Ani ty, ani Will nie powiedzieliście nikomu, że jesteście następcami tronu!
- A po co mieliśmy to mówić?!
Will również się zdenerwował.
- Bo wszyscy jesteśmy waszymi przyjaciółmi!
- Ta informacja niczego by nie zmieniła! – warknęła Ramirez.
Martinez podszedł niebezpiecznie blisko dziewczyny i pochylił się nad nią.
- Jak widzisz, trochę by zmieniła – syknął i wyszedł z pomieszczenia, trzaskając wrotami.
*
*
- Jack, widzę, że się starasz, ale to na nic – powiedział Martinez. – Stało się, a ja to wszystko muszę teraz jakoś odkręcić. Poradzę sobie.
Brewer ostatni raz spojrzał się na znajomego i odszedł. Nie był do końca pewien, czy Jerry sobie sam poradzi.
*
- Musimy to zgłosić na policję – powiedziała Emily.
- Nie! – zaprotestowała Joan. – Ja jestem policjantką i sobie z tym poradzę!
Turner podbiegła do kobiety i złapała w dłonie jej mundur.
- Słuchaj, to nie są już żarty! Oni naprawdę nie wracają! A ty sama nie dasz rady nic zdziałać.
- Pogniotłaś mi ubranie! – oburzyła się Malone.
- Wylądowałem z debilami! – krzyknął Robert.
- I vice versa – warknął Ty.
*
Martinez się odwrócił w kierunku kuzyna królów, a po chwili został przez niego wciągnięty do jego komnaty.
Zaraz po zamknięciu drzwi Lanny zamknął je na klucz, a później przymocował do nich serię kłódek i różnych zabezpieczeń. Martinez otworzył szeroko oczy.
Ściany pokoju były szare. Czarne zasłony wisiały w oknach, a ogromny dywan tego samego koloru leżał na drewnianej podłodze. Przy jednej ze ścian stała olbrzymia szafa.
- Co tam jest? – spytał Jerry, wskazując na potężny mebel.
- Ubrania – odparł natychmiast zmieszany Lanny.
- Stary, chodzisz na konkursy piękności? – zaśmiał się Martinez, lecz jego mina zrzedła, gdy szafa się niechcący otworzyła.
Wyleciały z niej różne maczety, noże, łuki i bronie innego rodzaju.
- Zabawki – powiedział prędko przerażony Lanny i szybko pozbierał swoje nabytki, by Jerry niczego nie podejrzewał.
- Och, nie musisz się wstydzić, że nie używasz prawdziwej broni – zaśmiał się Martinez i przyjacielsko poklepał Lanny’ego po plecach.
- Zabieraj te łapska! – warknął chłopak. – Znaczy się, mam niewypraną koszulkę i po prostu nie chciałbym, żeby przeszły na ciebie... wszy i te inne... owady.
- Jak się cieszę, że cię spotkałem! Dobrze mieć przy sobie kogoś, kto się o ciebie tak martwi – uśmiechnął się ciepło Jerry.
- Mam dla ciebie propozycje. Dołącz do mnie i do moich przyjaciół. Widzę, że bardzo ci leży na sercu to, co zrobiłeś Lorie.
- Skąd o tym wiesz? – zdziwił się Martinez.
- Tutaj wiadomości szybko się rozchodzą. Ale nieważne. Mam pomysł, jak możemy nie dopuścić do ślubu. Wchodzisz w to? Szczegóły omówimy później.
Lanny uśmiechnął się do Jerry’ego i wyciągnął przed siebie rękę. Martinez przez chwilę się zastanawiał, jednak ostatecznie zawarł sojusz z nieznajomym mieszkańcem wyspy Kinkow i uścisnął jego dłoń.
*
*
- Niestety – odparł zawiedziony mężczyzna. – Chociaż... – zaczął, a nadzieja w oczach przyjaciół była wyraźna. – Nie, niestety nie znam innego sposobu.
Zawiedziona grupa miała już odejść, jednak starzec znów zaczął mówić.
- Czekajcie! Wiem!
Jack podbiegł szybko do mężczyzny.
- To w końcu wiesz czy nie?! – warknął.
- Już zapomniałem – odparł złośliwie staruszek.
- Prosimy cię – niemalże jęknął Boomer, odtrącając Jacka na bok.
- Jest taki jeden sposób. Istnieje legenda o Kamieniu Pokoju. Gdy ten kamień znajdzie się w miejscu, gdzie przebywają dwa wrogie ludy, pomiędzy nimi musi zapanować pokój.
- To świetnie! – wykrzyknęła z zachwytu Kim. – Gdzie on jest?
Mędrzec wyjął z kieszeni swojej szaty dwie mapy i przekazał je przyjaciołom.
- To mapy wyspy. Są na nich zaznaczone pewne szlaki. Idąc tą drogą możliwe, że znajdziecie kamień. Na obu mapach trasa zaczyna się i kończy przy zamku. Powodzenia! – powiedział i odszedł.
- Czekaj! – krzyknął Milton. – Świetnie. Nawet nie wiemy, jak ten kamień wygląda.
- Nie traćmy czasu i podzielmy się na grupy – rozkazał Mason. – Ja, Mikayla, Julie i Milton pójdziemy w jedną stronę, a Jack, Boomer, Kim i Eddie w drugą. Miejcie oczy szeroko otwarte!
Za parę minut obydwa zespoły były już w drodze.
*
- Zebraliśmy się tu po to – zaczął mężczyzna.
- Stop! – ktoś krzyknął.
W tym samym momencie do pomieszczenia wbiegł Lanny wraz ze swoimi „przyjaciółmi” , jak to ujął. Zaczęli oni atakować zebranych w kaplicy.
- To Ludzie Tarantule! – Parker przekrzyczał hałas panujący na sali.
- Nie wszyscy to Ludzie Tarantule! – ryknęła Lorie, bijąc się z napastnikiem. – Tutaj też są Czarne Smoki! I Jerry! – dodała trochę bardziej zszokowana.
Ni stąd, ni zowąd przy boku szatynki pojawił się Andy, walcząc z wrogami.
- Och, jakie to romantyczne! – krzyknął. – Rozpoznajesz ukochanego po oczach?!
- Nie! Po jego nieskoordynowanych ruchach!
Walka trwała już kilkanaście minut. Bałagan znajdujący się na sali wydawał się być nie do posprzątania. Lorie nie mogła uwierzyć, że walczyli z Martinezem po przeciwnych stornach. Co chłopakowi strzeliło do głowy?
- Stójcie! – w progu drzwi pojawił się Jack, trzymając w ręce niezidentyfikowany przedmiot.
Niestety nikt z walczących go nie posłuchał.
- No to inaczej – mruknął i wraz z paczką rzucił się na wrogów.
*
Tak jak przewidział mędrzec, Kamień Pokoju wszystko załatwił. Zgodnie z tradycją obydwie wyspy zawarły pokój bez potrzeby pobierania się władców. Ramirez i Parker ucieszyli się na wieść o kamieniu. Po wielu kłótniach i nieporozumieniach ostatecznie wszystko dobrze się skończyło.
*
Z oddali znajomi dostrzegli zamartwiających się Rudy’ego, Ty’a i resztę w sercu Barcelony. Senseiowie, gdy tylko ujrzeli swoich podopiecznych rzucili się na nich z radością, ale już za moment oczekiwali wyjaśnień.
- Przewidziałem to – stwierdził śmiało Will i ze swojego plecaka wyjął jakieś średniej wielkości urządzenie.
- Uau – westchnął Eddie. – Mieli coś takiego w „ Facetach w czerni” – zachwycał się dalej Jones.
- Przepraszam, ale to dla waszego dobra – oznajmił Ramirez i nacisnął jeden guzik.
Starsza część grupy potrząsnęła kilka razy głowami.
- Co ja tutaj robię? – zastanawiała się Emily.
- Gdzie my w ogóle jesteśmy? – pytał Armstrong.
- Mówiliśmy, żeby tak długo nie balować – odparł Andy i wraz Chrisem oraz Willem złapali Bobby’ego, Phila, Joan, Roba, Emily, Rody’ego i Ty’a za ramiona, by przejść się z nimi na spacer i wytłumaczyć jakim sposobem znaleźli się w Hiszpanii.
*
Na dworze panował mrok. Lorie podeszła do Jerry’ego, który ślepo się wpatrywał w oświetloną fontannę. Wiedziała, że było wiele spraw, które musieli sobie wyjaśnić.
- Hej – powiedziała cicho, kładąc rękę na ramieniu Martineza.
Ten spojrzał się na nią i posłał jej ciepły uśmiech.
- Pięknie tu – oznajmił.
- Wiem – odparła miło.
- Jerry.
- Lorie – powiedzieli jednocześnie, a po chwili wybuchli śmiechem.
- Wiem, co chcesz powiedzieć. Nie przepraszaj mnie już za tę akcję ze ślubem. Wiem, że nie zrobiłeś tego celowo. Najważniejsze, że wszystko dobrze się...
Niestety Ramirez nie zdołała dokończyć zdania. Martinez ujął jej twarz w dłonie i niemal natychmiast wpił się w wargi Lorie.
Kiedy para oderwała się od siebie Ramirez uśmiechnęła się nieśmiało do bruneta i mocno go przytuliła. On nieco zaskoczony tą reakcją prawie natychmiast odwzajemnił uścisk.
*
Jack usiadł obok blondynki. Jedyne czego pragnął to rozmowa z nią i wyjaśnienie paru spraw.
- Nie, Jack. Nic nie łączyło mnie z Mateo – powiedziała, jakby czytała w myślach szatyna.
Chłopak się lekko uśmiechnął. Blondynka zwróciła twarz w stronę Brewera i odwzajemniła gest. Brązowowłosy bardzo się cieszył, że nie musiał żadnym sposobem podchodzić dziewczyny, by ta wyjawiła mu prawdę. Ulżyło mu, gdy usłyszał tą wiadomość.
- Na pewno? – ujął jej dłoń w swoją.
- Na pewno – odparła szeptem.
Przyjaciele się do siebie powoli zbliżali. Ich usta już niemalże się zetknęły. Znów byli tak blisko siebie jak kiedyś.
- Woo-hoo! – krzyknął Jerry, podbiegając do pary. – Zgadnijcie, kto umawia się z Lorie Ramirez!
_________________________________________________
No i jak widać "Spanish Kiss" dobiegło końca. :) Mam nadzieję, że wszyscy zadowoleni z rozdziału. :D Część pomysłów znów należy do Cleo z bloga Rozważna i Romantyczna. ;) Bardzo jej dziękuję, bo gdyby nie ona, nie wiem czy dzisiaj przeczytalibyście kolejną część. ;) Jeszcze dziś pojawi się "Jack And Kimberly". :)
super, super, super! :D
OdpowiedzUsuńale się cieszę, że Jerry i Lorie są razem!! :D tyle przeszli! a najbardziej się cieszę, bo przecież jeszcze dzisiaj powstanie Kick:D ale to szybko minęło!
no to czekam na nowy odcinek! ♥
Szybko, szybko. :) Też jestem tym zaskoczona ;)
UsuńAwwwwwwww dzisiaj będzie Kick !! *.8
OdpowiedzUsuńAle ja się ciesze. ♥
Cudny ten rozdział. ;*
czekam na next. : 3
Dziękuję <3
UsuńDlaczego Jerry wszysto psuje , no ????
OdpowiedzUsuńawwww ... Rozdział jest fantastyczny , słodki i widac , że bardzo się napracowałaś !!! . Masz talent , . Nie wiem co ci jeszcze napisac :p , ale bardzo się śmiałam z niektórych scen <3 .
Powiem ci , że strasznie mi się podoba ten blog i to co piszesz ... :P
Już czekam na next i mam nadzieję , że zaczniesz nową historię Kick'a <3
Bardzo, bardzo Ci dziękuję! Te słowa naprawdę motywują! :)
UsuńFantastyczny rozdział<3
OdpowiedzUsuńKocham twojego bloga!
Już nmg doczekać się nn;*
Dziękuję :)
UsuńDe nada ;)
OdpowiedzUsuńHenderson? Serio? :D
Rozdział genialny? Świetnie połączyłaś nasze pomysły w całym "Spanish Kiss".
Nie mogę się doczekać następnego :D Masz czas do 23:59. ;)
No i polecam się na przyszłość
^^
Haha! Wiedziałam, że taka będzie Twoja reakcja na Hendersona, więc nie mogłam się oprzeć! ;)
UsuńFantastycznie!!! <3
OdpowiedzUsuńCzekam na new!! <33
Dziękuję :)
UsuńCudowny <3
OdpowiedzUsuńJerry i Lorie *u*
Mega genialny wyszedł ci ten rozdział :*
Z resztą jak każdy w twoim wykonaniu :)
Koniecznie dodaj dzisiaj nowy rozdział.
Ja już się nie mogę doczekać :D
Czekam na new :***********
Zapraszam do mnie ♥
Dziękuję Ci i zaraz wpadam na Twojego bloga :)
UsuńRozdział wspaniały!!! Cudowny!!! Rewelacyjny!!! Jerry i Lorie są razem!!! Ekstra!!! Jerry jak to on oczywiście musiał im przerwać :D Kocham i czekam na next!!! Zapraszam też do mnie http://kickinit-my-version.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńJuż przeczytałam bloga, skomentowałam i dodałam do obserwowanych :)
UsuńA Jerry MUSIAŁ przerwać, jak to ma w zwyczaju :D
Rozdział SUPER!!! To był świetny pomysł, żeby pojawili się bohaterowie z ,, Para królów ,, . Jerry i Lorie wreszcie razem, ale i tak czekam na KICK !! Kiedy będzie ,, Jack And Kimberly ,, ?
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci :)
Usuń"Jack And Kimberly" już dodane :)