sobota, 26 października 2013

S03E16 Oh My Doctor! part I

 
Rudy obudził się dość wcześnie jak na niego, bo o godzinie piątej rano. Zwykle Emily wychodziła z domu o tej porze, ponieważ pracowała jako prezenterka w porannym programie. Tym razem również była już na nogach.
Gillespie starając się otworzyć w pełni oczy, dostrzegł rażące światło zapalone w kuchni. Sensei ruszył chwiejnym krokiem do pomieszczenia, z którego dochodził blask. Tam dostrzegł swoją ukochaną, która ku jego zaskoczeniu była jeszcze w piżamie. Nie wyglądała zbyt dobrze.
-          Hej – przywitał się mężczyzna. – Czemu jesteś jeszcze piżamie? Nie idziesz dzisiaj do pracy?
-          Wzięłam wolne – odparła.
-          Źle wyglądasz – stwierdził Rudy, robiąc sobie kawę.
-          Nie spałam w nocy – wyjaśniła kobieta. – Strasznie mnie bolał ząb.
Gillespie tylko poprosił blondynkę, by poszła do łóżka i się chociaż na chwilę zdrzemnęła. Ta bez żadnego sprzeciwu spełniła prośbę mężczyzny. Potrzebowała snu i była tego świadoma. Bez niego nie mogłaby w dzień normalnie funkcjonować.

 
*

 
Trening w dojo Bobby’ego Wasabi’ego trwał od prawie godziny. Właściwie cały ten czas zajmowała dokładna indywidualna rozgrzewka. Sensei dopiero po kilkudziesięciu minutach od rozpoczęcia ćwiczeń dostrzegł nieobecność trzech uczniów, a to wszystko przez zamartwianie się o Emily, która nie czuła się najlepiej, gdy Gillespie opuszczał mieszkanie. Zaproponował nawet, by pozostać z Turner w domu, jednak ta nie pozwoliła mu na to i kazała przeprowadzić zajęcia.
-          Gdzie Milton, Lorie i Jerry? – zapytał Rudy.
Wszyscy obecni na sali łącznie z senseiem spojrzeli na Kim. Zdawali sobie z tego sprawę, że ona jedyna wie, gdzie kto się znajduje.
Dziewczyna ciężko westchnęła.
-          Dobra... Milton odbywa wczesne praktyki z Julie w szpitalu. A Lorie jest chora, więc Jerry się nią opiekuje.
-          Co?! Są sami w domu?! – wykrzyknął Ramirez. – Muszę tam natychmiast do nich iść! To jeszcze dzieci!
-          Rany, Will! Wyluzuj! Nic sobie nie zrobią! – zawołała zaskoczona Crawford.
Jednak brunet pozostawał nieugięty. Już miał wychodzić z budynku, lecz Rudy mu to uniemożliwił i kazał wracać do ćwiczeń. Ten tylko burknął coś pod nosem i wykonał polecenie nauczyciela.

 
*
 
-          Zaczynamy sparring! – zawołał sensei.
Na pierwszy ogień poszli Andy i Jack. Przyjaciele lekko się przerazili. Właściwie byli zdruzgotani. Nie mieli pojęcia, że Rudy kiedyś podejmie tak nieodpowiedzialną decyzję. To był istny szok. Rodzeństwo Crawford momentalnie znalazło się przy Gillespie’m. Mieli zamiar przemówić mu do rozsądku.
-          Jesteś pewien, ze to dobry pomysł? – spytała cicho blondynka.
-          Oni się nienawidzą! Wydaje mi się, że po tej walce mogą wylądować w szpitalu – dodał Chris.
-          Och, dajcie spokój! Co im się może stać? – zbagatelizował problem mężczyzna. – Andy i Jack, na matę!
Pojedynek był zacięty. Żaden z chłopaków nie chciał przegrać. Obydwóm nie zależało aż tak bardzo na wygranej jak na wykończeniu przeciwnika. Mijały kolejne minuty, a zwycięzcy nadal nie wyłoniono. Brewer oraz Miller powoli nie wytrzymywali. Jack skoczył do góry, uniósł wysoko nogę i zadał cios Andy’emu prosto w twarz. Chłopcy opadli boleśnie na matę.
Rudy, Kim, Will i Chris szybko podbiegli do przyjaciół.
-          Aua – syknął Brewer. – Moja noga – powiedział, chwytając się za kostkę.
Gillespie siedział przerażony przy uczniu.
Miller cały czas trzymał dłoń przy policzku.
-          Mój ząb – jęknął szatyn.
Sensei odwrócił głowę w stronę Chrisa i tylko warknął złowrogie „Wykrakałeś” .

 
*

 
-          Oto nasz plan – zaczął Rudy, nieraz przerywając  wypowiedź ze względu na pojękiwania Brewera oraz Millera. – Will i Chris pojadą z Andy’m do najbliższego dentysty.
-          Gdzie o tej porze znajdziemy dentystę?! – wybuchnął Crawford.
-          Wasz problem – warknął sensei. – Ja, Kim i Jack jedziemy do szpitala. Muszą obejrzeć nogę.
Nikt już nie miał żadnych zastrzeżeń. Wszystkim teraz zależało na zdrowiu przyjaciół. Musieli robić wszystko, co mogli, by pomóc Andy’emu i Jackowi. To teraz zdecydowanie było najważniejsze.

 
*

 
-          Lorie! – krzyczał Jerry. – Już jestem! Przyprowadziłem gościa!
Martinez mówiąc „gościa” , miał na myśli Phila. Idąc do apteki po leki dla Ramirez, Jerry wstąpił na moment do Falafela. Opowiedział mu tam o chorobie Lorie. Właściciel lokalu tak się przejął, że natychmiast zamknął restaurację i zaoferował swoją pomoc. Brunet chętnie przystanął na propozycję przyjaciela.
Jerry wraz z Philem weszli do pokoju chorej. Leżała ona w łóżku z chusteczkami po swojej prawej stronie i różnymi magazynami, które znajdowały się na jej nogach. Nie wyglądała najlepiej. Widać było, że dziewczyna ma wysoką gorączkę.
Falafel chcąc podejść bliżej Ramirez, potknął się i wydał z siebie krzyk oznaczający jego zaskoczenie.
Lorie przykryła uszy poduszką i poprosiła Phila, by się ciszej zachowywał.
-          Mam dla ciebie okład – oznajmił Jerry i podał dziewczynie gazę.
-          Dziękuję – powiedziała nieco zachrypnięta i przyłożyła ściereczkę do czoła.
Gdy okład spotkał się z jej twarzą, dziewczyna wrzasnęła.
-          To jest gorące! – stwierdziła.
-          Wiem, wiem – odparł Martinez. – Takie ma być. Phil powiedział, że zna sposoby na szybkie wyzdrowienie. Stosuje się je u niego w kraju. I nie martw się. Ja i Phil zostaniemy tu z tobą, dopóki nie wróci twój brat.
-          W takim razie mam nadzieję, że Will za moment tu będzie – powiedziała tylko i poszła spać.

 
*

 
Will i Chris jechali wraz Andy’m do najbliższego stomatologa w Seaford. Prowadził Crawford. Tuż obok niego siedział Ramirez, a Miller zajmował miejsce z tyłu. Co jakiś czas można było słyszeć jego pojękiwania wiążące się z nasilającym się bólem. Blondyn był trochę zdenerwowany, ponieważ dźwięki wydawane przez szatyna dekoncentrowały go.
Rzucił na niego przelotne spojrzenie w lusterku. Andy siedział i stale trzymał się za policzek.
Chris oraz Will zastanawiali się, co ich przyjaciel zrobi, gdy dojadą na miejsce. Miller panicznie bał się dentysty.
-          I jak? Lepiej z zębem? – rzucił złośliwie Ramirez.
Zawsze, gdy miał okazję, żeby wytrącić Andy’ego z równowagi, robił to. Zresztą z wzajemnością.
-          Ha. Ha. Ha. Ależ ty jesteś zabawny, Ramirez – prychnął. – Au!
Will się zaśmiał.
Crawford zauważył, jak jedno ze świateł w sygnalizacji świetlnej przybrało czerwony kolor. Przez chwilę chciał na nim przejechać, jednak ostatecznie się zatrzymał z racji tego, że do tej pory zawsze przestrzegał prawa. Później blondyn gorzko pożałował swojej decyzji, gdy wraz z przyjaciółmi stał przynajmniej pół godziny w korku.
Chris oparł głowę o szybę i cicho zaklął, jednak nie na tyle, by Miller tego nie dosłyszał.
-          Nieładnie – zaśmiał się.
Crawford pod wpływem impulsu odwrócił się do Andy’ego i uderzył go w bolący policzek.
-          Aua! – zawył szatyn. – Skretyniałeś do reszty?!
Blondyn zignorował ten komentarz.

 
*
 
Jack, Kim i Rudy już od ponad godziny czekali na dyżurującego lekarza, lecz ten jak na złość się nie pojawiał. Podenerwowany Gillespie chodził w tę i z powrotem po sali, do której został skierowany jego uczeń, a Crawford współczująco spoglądała na Brewera. Chłopak naprawdę nie był w dobrym stanie. Jego noga bolała i puchła coraz bardziej, a przyjaciele szatyna niestety nie mogli na to kompletnie nic zaradzić.
Niespodziewanie drzwi od pomieszczenie, w którym przebywała trzyosobowa grupka, otworzyły się. Ku zaskoczeniu przyjaciół stał w nich nie kto inny jak Milton wraz z Julie.
-          Milton? – zdziwił się Rudy. – Co ty tu...?
-          Proszę – rudowłosy przerwał wypowiedź senseia. – Mów do mnie „doktorze Krupnick” .
Znajomi popatrzyli na kolegę z wyraźnym politowaniem.
-          Witam. Jestem doktor Krupnick, a oto moja asystentka, Julie Miller – wskazał na dziewczynę.
Dziwne spojrzenia nadal nie opuszczały twarzy Kim, Jacka oraz Rudy’ego.
-          W czym problem? – zapytał „doktor” Krupnick, który pomimo odbywanych praktyk w szpitalu, odrobinę za bardzo wczuł się w rolę lekarza.
-          W czym problem?! – wybuchnął Brewer. – Człowieku, spójrz na moją nogę!
-          Faktycznie – mruknął pod nosem rudowłosy. – Siostro! Stetoskop, proszę!
Julie uprzejmie podała przyrząd Miltonowi, lecz ten szybko wyrwał sprzęt z rąk Miller.
Krupnick stanął za Jackiem, który siedział spokojnie na wózku. Podniósł koszulkę szatyna do góry i zaczął go osłuchiwać.
-          Co ty robisz?! – oburzył się Rudy. – On natychmiast potrzebuje pomocy!
-          Proszę mi nie przerywać! Wiem, co robię! – zdenerwował się Milton, jednak po paru sekundach kontynuował wykonywanie swojej czynności.

 
*

 
Lorie cały dzień leżała w łóżku i szczerze mówiąc, miała już tego dość, jednak wiedziała, że jeśli chce szybko wyzdrowieć i wrócić do dojo, powinna się stosować do zaleceń Phila.
Niestety, dziewczyna nie zanotowała żadnej poprawy w swoim samopoczuciu. Wszystko ją bolało, a trzaski i huki dochodzące z dołu, w ogóle jej nie pomagały. Oczywiście sprawcami hałasu byli Phil i Jerry, którzy jak powiedzieli, „ szykowali coś specjalnego” . Ramirez wzdrygnęła się, gdy tylko zaczęła się zastanawiać, co to może być.
Drzwi od pokoju dziewczyny zostały nieznacznie uchylone, a już za moment do pomieszczenia wszedł Martinez wraz z Falafelem. Ten drugi trzymał w dłoniach talerz pełen jakiegoś nieznanego Lorie płynu.
-          Co to jest? – zapytała słabo.
-          Zaraz zobaczysz – odparł uroczo Jerry, biorąc miskę od Phila i siadając na łóżku obok szatynki.
Brązowowłosa podniosła się do pozycji siedzącej, a Martinez nabrał na łyżeczkę trochę zupy i skierował porcję do ust Ramirez.
Dziewczyna momentalnie wypluła całą zawartość swojej buzi.
-          Fuj! Ohydne!
-          Nie każdy lek jest dobry – rzekł Jerry.
-          To smakuje jak kosie siki!
-          Bo to są kozie siki. Tootsie się postarała – oznajmił Phil.
Przerażona Lorie popatrzyła na mężczyznę jak na psychopatę.
-          Tak na marginesie... Skąd wiesz, jak smakują kozie siki? – zastanawiał się Martinez.

 
*

 
Troje przyjaciół ze zniecierpliwieniem czekało na „lekarza” oraz jego „asystentkę” . Milton lada chwila miał się pojawić z wynikami Jacka.
Krupnick jak na zawołanie dumnie wkroczył do sali wraz z Julie u boku.
-          Powiem tak – zaczął rudowłosy. – Wyniki badań nie są tak dobre, jak myśleliśmy.
-          Których badań? – wtrącił bezczelnie Brewer, przywołując w myślach zdarzenie mające miejsce kilkadziesiąt minut wcześniej, kiedy to Milton postanowił wykryć każdą możliwą chorobę w organizmie Jacka.
Krupnick z trudem zignorował wypowiedź Jacka.
-          Noga jest bardzo poturbowana. Będziesz musiał zostać kilka dni na obserwacji.
-          Dobrze.
-          Po wyjściu ze szpitala nie będziesz mógł trenować przez trzy...
-          Tygodnie?! – przestraszony Brewer przerwał przyjacielowi. – Nie! Błagam! Nie zniosę tego!
-          Jack – rudowłosy położył dłoń na ramieniu chłopaka. – Nie będziesz mógł trenować przez trzy miesiące.
-          Co?! – Jack szybko strącił rękę Miltona.
Kim i Rudy byli prawie tak samo zdruzgotani jak szatyn. To wszystko nie mogło się dziać naprawdę!

 
*

 
-          Nie wytrzymam w tym korku!
-          Kiedy ruszymy?
Chris już miał serdecznie dosyć jęków przyjaciół. Postanowił działać. Faktycznie zbyt długo stali w jednym miejscu, ale to zdecydowanie nie był powód do ciągłego narzekania. Jednak Crawford postanowił działać, bo w głębi duszy ta sytuacja denerwowała go tak samo jak Millera i Ramireza.
Chłopak chwycił za klamkę od drzwiczek auta.
-          A ty gdzie? – rzucił Will.
-          Idę sprawdzić, czemu tak długo tu stoimy.
Blondyn opuścił pojazd. Przez kilka minut szedł wzdłuż zatłoczonej ulicy. Auta stały jedno za drugim, a między nimi prawie w ogóle nie było przerwy. Po przejściu kilkudziesięciu metrów Crawford, nadal nie znalazł odpowiedzi na swoje pytanie, za to gdy spojrzał w boczną ulicę po prawej stronie, dostrzegł usytuowany przy niej gabinet stomatologiczny.
Chris czym prędzej pobiegł do swoich przyjaciół. Sprawnie otworzył drzwi samochodu i odpowiednio poinformował Andy’ego oraz Willa.
-          Wychodźcie! No szybciej, bo zamkną gabinet! – poganiał kolegów.
-          Oszalałeś?! Nie możemy zostawić auta na środku ulicy! – wydarł się Ramirez.
Przyjaciele nigdy nie widzieli blondyna w takim stanie. Zwykle ułożony i odpowiedzialny chłopak był teraz pouczany przez dwóch wariatów zdecydowanie pozbawionych jakiejkolwiek wyobraźni.
-          Nieważne! Ruszcie tyłki i idziemy!
Ramirez i Miller niepewnie popatrzyli na Crawforda, jednak wedle jego życzenia wyszli z pojazdu.
-          Nieźle go pogięło – szepnął szatyn do brata Lorie.

 
*

 
-          Nie wejdę tam – oznajmił Andy, przełykając ślinę, kiedy troje przyjaciół stanęło przed gabinetem stomatologicznym.
Chris oraz Will doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jak ich kolega panicznie bał się dentysty. Ale nie mogli mu pozwolić na to, by uciekł. Musieli go zaprowadzić do dentysty, choćby nawet mieli użyć siły.
-          Daj spokój! To tylko dentysta! – powiedział Will i złapał Millera za ramię, prowadząc go do drzwi budynku.
-          Boję się.
-          Nie wkurzaj nas – warknął Crawford. - Nie po to tu jechaliśmy i staliśmy w korku, żeby teraz zawracać.
Andy cały czas się opierał, jednak ostatecznie wszedł z wielkim trudem do pomieszczenia, po którym roznosił się niemiły zapach.
Gdy tylko Andy poczuł tę charakterystyczną dla gabinetu stomatologicznego woń, zaczął go boleć brzuch, ręce mu się trzęsły, a nogi miał jak z waty.
-          Dobry wieczór – przyjaciele usłyszeli za sobą jakiś szorstki męski głos.
Obrócili się i ujrzeli łysego, potężnego mężczyznę ubranego w fartuch lekarski. Na oko miał około pięćdziesiąt lat i nie sprawiał wrażenia miłego.
Miller naprawdę nie chciał, aby ten człowiek leczył jego zęba, bo wiedział, że nie byłby zbyt delikatny.
-          Rohan, chodź na chwilę – fuknął mężczyzna.
Za moment z jakiegoś małego pokoju usytuowanego obok recepcji wyszedł młody wysoki chłopak z burzą jasnobrązowych loków.
-          Możesz zająć się pacjentami? – rzucił dość arogancko do Rohana.
-          Przykro mi, szefie. Skończyłem już dzisiaj – odparł pewnie i narzucił na siebie czarną skórzaną kurtkę. – Ale Zoey i Olivia są jeszcze. Dobranoc – pożegnał się i opuścił budynek.
-          Dobra. Chodźcie – mruknął stomatolog do trzech przyjaciół.
Ci posłusznie podążyli za nim. Nagle mężczyzna zatrzymał się w progu jakichś drzwi. Przez tę czynność Andy wpadł na lekarza. Szef gabinetu odwrócił się stronę chłopaka i rzucił na niego krótkie, zimne oraz mało przyjemne spojrzenie.
Miller tylko uśmiechnął się w ramach przeprosin. Szatyn wyjrzał przez ramię stojącego przed nim potężnego człowieka i dostrzegł dwie młode dziewczyny, jedną rudowłosą, a drugą blondynkę, zawzięcie o czymś plotkujące.
-          Bennett – zwrócił się oschle do blondynki.
Kobieta natychmiast przestała rozmawiać z koleżanką.
-          Zajmij się pacjentami – oznajmił i wyszedł z gabinetu.
Andy nieśmiało uśmiechnął się do Bennett, a ta to w ten sam sposób odwzajemniła.
-          Dobry wieczór – powiedziała. – Proszę usiąść – poleciła łagodnie, wskazując na fotel.
Miller nie wiedział, co się właśnie z nim działo. Przez całe jego życie żadna kobieta nie doprowadziła go jeszcze do takiego stanu. Chciało mu się uśmiechać, był po prostu szczęśliwy. To uczucie zdefiniował jako coś wspaniałego.
-          Przepraszam, mógłby się pan przestać uśmiechać? – zaśmiała się blondynka, kiedy chciała rozpocząć swoją pracę, jednak wyraz twarzy chłopaka jej to uniemożliwiał.
-          Och, tak – niemal od razu odpowiedział Andy. – Przepraszam – dodał i... się uśmiechnął.
Bennett znów uroczo się zaśmiała.
Chłopak w jednej chwili zapomniał o swoim strachu przed dentystą. Przy tej dziewczynie nie potrafił się bać i czuć coś innego niż radość.
Andy spojrzał na małą tabliczkę przywieszoną do fartucha kobiety. Widniał na niej napis „ Olivia Bennett” .

 
*

 
Rudy był zmęczony. Cała sytuacja związana z Jackiem zdecydowanie go przerosła. Nie mógł sobie wyobrazić, co teraz czuł Brewer. Trzy miesiące bez karate? Ten chłopak musiał przechodzić wewnątrz siebie tortury. Przecież szatyn kochał tę sztukę walki ponad życie!
Gillespie przekroczył próg mieszkania. Gdy tylko wszedł do domu, ujrzał Emily siedzącą z kubkiem herbaty przy stole. Blondynka ciągle wyglądała dość marnie.
-          Hej, co jest? – zapytał troskliwie Rudy i przysiadł się do kobiety.
Ta tylko westchnęła.
-          Nic nowego. Czuję się tak jak rano.
Sensei był bezradny. Nie miał pojęcia co odpowiedzieć blondynce. Próbował już wszelkich sposobów, by ją uleczyć, jednak to jak widać nie dawało żadnych skutków.
-          Idź się połóż – przemówił. – Zaraz ci przyniosę jakieś leki – dodał i pocałował Turner w czubek głowy, a ta lekko przymrużyła oczy i następnie wykonała polecenie Rudy’ego.
 

*

 
-          Okej. Skończone – westchnęła Olivia i się machinalnie uśmiechnęła. – Ząb już nie powinien boleć. Proszę nie jeść przez najbliższe dwie godziny.
Blondynka wstała ze swojego fotela i wyszła z gabinetu. Tuż za nią szedł zadowolony Andy.
Dziewczyna usiadła za biurkiem znajdującym się bok wejścia do budynku i zawołała Millera.
-          Muszę spisać pana dane – oznajmiła przyjaźnie.
-          Mogłaby pani przestać mówić do mnie na „pan” ? – rzucił śmiało szatyn. – To mnie tylko postarza! – zaśmiał się.
-          Niestety nie spełnię pana prośby. Jestem w pracy i obowiązują mnie pewne zasady – odparła chłodno.
Brat Julie był w szoku. W którym momencie ta urocza blondynka zmieniła  się w zgorzkniałą jędzę? Andy nie potrafił sobie przypomnieć tej chwili.
-          Proszę pańskie imię i nazwisko – powiedziała twardo.
-          Andrew Miller – rzekł chłopak takim samym tonem.
-          Adres zamieszkania.
Miller miał plan. Chciał w jakiś sposób rozśmieszyć Olivię i poprawić jej humor.
-          Niestety nie mogę udzielić takich informacji.
Chris oraz Will stojący za przyjacielem myśleli, że pękną ze śmiechu, kiedy usłyszeli odpowiedź Andy’ego.
Jedynie Bennett była oburzona zachowaniem szatyna.
-          Co pan ma na myśli?
-          Mam na myśli to, że nie mogę i już – rzucił bezczelnie.
Will i Chris nie wytrzymali i zaczęli się głośno śmiać. Andy z ledwością się powstrzymywał, by do nich nie dołączyć, w czego efekcie na jego twarzy pojawił się głupawy uśmieszek.
Olivia trzasnęła metalowym długopisem o blat biurka. Nie cierpiała takiego niedojrzałego zachowania.
-          W takim razie poproszę numer kontaktowy.
-          Przykro mi – Miller przecząco pokiwał głową.
Bennett z całych sił starała się, aby nie wybuchnąć.
-          Dobra. Darujmy sobie. Nie są mi już potrzebne te informacje. Proszę przyjechać na kontrolę za dwa tygodnie o tej samej godzinie co dziś. Jeżeli za jakiejś przyczyny wizyta zostanie odwołana, nie zostanie pan o tej zmianie poinformowany. Dobranoc – wysyczała i wstała z krzesła.
Andy złapał dziewczynę za nadgarstek. Ta odwróciła się w jego stronę i groźnie na niego spojrzała.
-          Myślisz, że ci wszystko wolno? – warknęła  i wyrwała się z uścisku Millera.
Blondynka weszła do pomieszczenia dla personelu. Szatyn, nie zważając na żadne konsekwencje, podążył za nią. Olivia jedynie wywróciła oczami i zaczęła wypraszać chłopaka.
-          Zaczekaj. Chciałem cię przeprosić za tę chamską akcję – powiedział z pokorą w głosie szatyn.
-          Coś jeszcze? – syknęła zdenerwowana Bennett.
-          Tak... Po prostu... Spodobałaś mi się.
Olivię zamurowało, lecz po pewnym czasie odzyskała zdolność mówienia.
-          Czy ty wiesz, co ty wygadujesz? – szepnęła.
-          Tak. Chyba tak – odparł cicho.
-      Jestem dla ciebie za stara – oznajmiła z powagą w głosie Olivia.
-          Ile masz lat?
-          Kobiety nie pyta się o wiek.
-          No ile? – nalegał dalej Miller.
-          Dwadzieścia dwa.
-          Błagam! – zaśmiał się.
-          Nawet mnie nie znasz.
-          I chcę to zmienić!
Olivia podeszła do krzesła stojącego w kącie i wzięła z niego torbę, p czym zarzuciła ją na ramię.
-          To może dasz mi swój numer? – spytał nieśmiało szatyn.
-          Nie.
-          Twittera?
-          Nie.
-          Facebooka?
-          Nie! Odczep się!
Bennett niemalże wybiegła z gabinetu stomatologicznego. Andy był nieco zdegustowany jej zachowaniem. Przecież chciał tylko nawiązać z Olivią jakiś kontakt. Nie zaproponował jej od razu związku.
-          Zostaniesz starą panną! Zobaczysz! – krzyknął wytrącony z równowagi Miller, choć dziewczyna i tak go nie usłyszała.

 
*

 
Jack wyglądał okropnie. Był wstrząśnięty, załamany i zmęczony. Nie miał pojęcia, które uczucie dominowało. Czuł się źle zarówno psychicznie jak i fizycznie.
Kim próbowała go jakoś pocieszyć od paru godzin lecz wszystkie jej starania szły na marne.
Niespodziewanie do sali Brewera wszedł doktor Krupnick. Stanął obok pacjenta i przemówił.
-          Jack, wybacz. Zaszła drobna pomyłka w sprawie treningów karate.
-          Naprawdę?! – szatyn otworzył oczy ze zdziwienia.
Wiedział, że jest szansa, iż będzie mógł za parę dni wrócić do ćwiczeń.
-          Jeszcze raz bardzo przepraszam za mój błąd. Jack, nie możesz ćwiczyć do końca życia.
Brewer zastygł w bezruchu. To samo stało się z Crawford.
To był długi wieczór.
__________________________________________________
Przepraszam za długą nieobecność! I dziękuję za Waszą cierpliwość. :) Blogi postaram się w najbliższym czasie skomentować. :) Póki co czas ogarnąć parę spraw. ;)

11 komentarzy:

  1. rozdział jest wspaniały :))
    ale następny dodaj nieco szybciej, jeśli możesz <3
    DO KOŃCA ŻYCIA ?! ty sb chyba żartujesz ! :((
    czekam na kolejny rozdział ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow super blogi i boski rozdział masz wieki talent:D^^
      czekam na nowy rozdział oby szybko
      wpadniesz?? dopiero zaczynam:
      kocha-czy-nienawidzi.blogspot.com

      Usuń
  2. Zgadzam się z AleXandrą, to chyba żart z tą diagnozą Miltona.

    WoW, rozdział po ponad dwóch miesiącach, nie wierzę, że tyle wytrzymałam.
    Eej, miała być Zoey Bennett, a nie Olivia! Skąd ta zmiana?
    Hahaha, zakochany Andy, hahaha :D
    Jerry + Phil= bój się!
    Biedny Jack, biedna Lorie, biedna Emily.

    Czekam na nn ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział super :D
    Masz super bloga :D
    Byleby diagnoza Jack'a to był żart!
    Czekam na nn :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Super:**
    O matko, ja na miejscu Jacka bym się kompletnie załamała! :o Biedni wszyscy:(
    Ale warto było tyle czekać! <3 Kocham i czekam na nn:*

    OdpowiedzUsuń
  5. OMG :oooo
    Na zawsze ?!
    Nie, nie, nie !!! :ccccc
    Cudny. ♥
    Czekam na next . ;3

    OdpowiedzUsuń
  6. Powiedz, że Milton się myli, proszę!
    Przecież Jack się załamie totalnie! Plis nie rób tego, ale rozdział superowy :) czekam na next <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozdział jest epicki <33
    Ale dziewczyno NA ZAWSZE?!?!? Serio?!
    To niemożliwe! Nie! Ja w to nie wierzę!!
    Przecież Jack się załamie i nawet Kim nie będzie w stanie go pocieszyć!
    Jerry i Phil rozwalają system :D
    Kocham ♥♥♥
    Ale jeśli Jack nie będzie mógł ćwiczyć to ostrzegam... moja patelnia już czeka!!

    OdpowiedzUsuń
  8. Koszmar!!! Do końca życia????
    Jack totalnie się przecież załamie...
    Ale rozdział cudowny....
    Kiedy next???

    OdpowiedzUsuń
  9. kochana kiedy nowy ?
    kocham i czekam <3

    OdpowiedzUsuń
  10. cały czas czekam na nowy! :>

    OdpowiedzUsuń