czwartek, 14 lutego 2013

S03E03 You've Got The Love

-         Moi kochani, jak już zapewne zauważyliście, Bobby Wasabi jest najwspanialszym senseiem we wszechświecie.
Rudy, po udanym treningu, wygłaszał specjalną przemowę dla swoich uczniów. W normalnych okolicznościach ci byliby wstrząśnięci słowami Gillespie’ego, lecz nie dziś. Wiedzieli jaki jest powód jego ciepłego wypowiadania się o Wasabim.
Bobby był na tyle miły i uprzejmy, że postanowił dać jeszcze jedną szansę Kim, Lorie i Miltonowi, by mogli zdawać testy na pas wyższego stopnia. A efekt był zadowalający. Wszystkim się udało, co oznaczało, że Crawford została dumną posiadaczką czarnego pasa trzeciego stopnia, Krupnick pomarańczowego, a Ramirez brązowego.
Rudy bardzo cieszył się z osiągnięć podopiecznych. W końcu ich sukcesy były również jego sukcesami. To on przygotowywał uczniów i ciężko z nimi trenował.
-         Dziękuję, wszystkim. Możecie już iść do domu – oznajmił sensei po zakończonych zajęciach.
Jak polecił, tak i zrobili. Szybko przebrali się ze swoich sportowych strojów, by móc jeszcze prędzej opuścić dojo. Jednak nim zdążyli wyjść z pomieszczenia, Gillespie zadał im dosyć interesujące pytanie.
-         Jakie macie plany na jutrzejszy dzień? – spytał z uśmiechem na twarzy, czyszcząc matę.
Przyjaciele spojrzeli po sobie zaskoczeni, a później przenieśli wzrok na wyraźnie zbitego z tropu Rudy’ego.
-         Co? Naprawdę nie wiecie?
Uczniowie nie zmienili sposobu patrzenia.
-         Przecież jutro są walentynki!
W sali można było usłyszeć dźwięki wyrażające zdziwienie i okrzyki w rodzaju: „ Ach! No tak! Zupełnie zapomniałem!”
-         Jak mogliście o tym nie pamiętać? – zapytał zaskoczony sensei.
-         Też byś nie pamiętał, gdybyś nie miał nikogo do towarzystwa w ten dzień – powiedział Jack. – Zaraz. Czekaj! Nie masz -  prychnął.
Gillspie tylko zaczął przedrzeźniać Brewera, a po chwili wydał z siebie zwycięski okrzyk.
-         I tu się mylisz, mój drogi przyjacielu. Tych walentynek nie spędzę w samotności.
-         No tak. Wybacz. Zapomnieliśmy o twoim psie – zaśmiał się Jerry, a reszta mu zawtórowała.
Rudy momentalnie zrobił się na twarzy czerwony do granic możliwości. Cały czas liczył do dziesięciu, a przyjaciele patrzyli na niego z politowaniem.
-         Więc pytałeś się o powód naszej niewiedzy – zaczął Milton w charakterystyczny dla niego sposób, chcąc rozładować napięcie. – Zacznijmy od tego, że przez obowiązki szkolne nie mamy czasu myśleć o walentynkach. A tak właściwie, to z kim masz zamiar się jutro spotkać? – spytał wyraźnie zaciekawiony Krupnick.
Rudowłosy odetchnął z ulgą, gdy zauważył, że sensei jest już w normalnym nastroju i nieco się uspokoił. Nie chciał, by Gillespie był na nich zdenerwowany, bo przecież Jerry i Jack tylko się wygłupiali. Naprawdę tak nie myśleli.
-         Spotkam się z dawną koleżanką z klasy. Na razie nie jest to nic poważnego, ale mam nadzieję, że będzie – powiedział podekscytowany i wybiegł z dojo, krzycząc, że klucze są w jego gabinecie.
Przyjaciele stali jak wryci. Ponad trzydziestoletni mężczyzna wybiegł z nieznanych im przyczyn, ciesząc się jak pięciolatek. Ach! Co ta miłość robi z człowiekiem?

 
*

 
Gillespie biegł ile sił miał w nogach, by jak najszybciej spotkać się z Philem. Na szczęście w restauracji było zapalone światło. Oznaczało to, że Falafel pewnie sprząta jak zwykle o tej porze.
-         Rudy?! Co się stało?! – przeraził się właściciel.
-         Mam do ciebie pewną bardzo ważną sprawę.
Falafel uważnie przyjrzał się senseiowi. Cały czas bacznie lustrował go wzrokiem.
-         Jestem brudny? – Rudy w końcu nie wytrzymał.
-         Nie.
-         Więc dlaczego tak mi się przyglądasz?
-         Tak sobie – Phil tylko wzruszył ramionami, a przyjaciel spojrzał na niego z politowaniem.
Gillespie próbował porozmawiać z właścicielem restauracji, lecz nie wiedział od czego zacząć. Bał się, że odmówi. Albo w najgorszym wypadku sensei będzie potrzebował argumentów, by Falafel się zgodził na jego pomysł.
-         Jutro spotkam się z dziewczyną, na której naprawdę mi zależy – mówił spokojnie Rudy. – Zabiorę ją do twojej restauracji. Chciałbym, żebyśmy w niej byli tylko ja i ona. Bez pozostałych klientów.
Phil zachłysnął się powietrzem. Położył rękę na swoim torsie i udawał, że nie może złapać oddechu. Senseia w ogóle to nie śmieszyło. Pragnął poznać odpowiedź znajomego. Każda sekunda się niemiłosiernie dłużyła, a jemu zachciało się wygłupów.
-         Więc jak?! – wrzasnął Gillespie.
-         Jak śmiesz czegoś takiego ode mnie oczekiwać?! Jutro jest ten dzień, w którym zarobię najwięcej w przeciągu całego roku!
-         Phil, nie oszukuj się. Oboje dobrze wiemy, że tylko skończeni wariaci przyjdą spędzać ten piękny czas do knajpy, gdzie gotuje koza.
-         Tacy jak ty? – zapytał z przymrużonymi oczami Falafel.
Mężczyzna nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Nie chciał przyznawać racji Philowi, jednak wiedział, że gdy tego nie zrobi, ten może się zdenerwować i nie zgodzić na jego pomysł. Musiał się poświęcić.
-         Tak. Masz rację. Jestem idiotą, który chce tutaj spędzić walentynki – powiedział niechętnie.
-         Nie słyszę cię – drażnił się z nim Falafel.
-         Jestem idiotą, dobra?! – wybuchł sensei.
-         W takim razie restauracja jest jutro do twojej dyspozycji.
Rudy odetchnął z ulgą.
-         … Ale!
-         O nie – mruknął.
-         Ale musisz zamówić catering. Chcę wreszcie porządnie zarobić – uśmiechnął się Phil.
-         W porządku, ale Tootsie nie będzie podawała dań.
-         Zgoda.
I tak oto sensei Rudy Gillespie dobił interesu „swojego życia” . Zawsze mogło być lepiej, jednak cieszył się, że Phil mu ustąpił.

 
*

 
Kim, Lorie, Jack, Milton i Jerry nadal przebywali w dojo. Prowadzili rozmowę o życiu uczuciowym ich mistrza. Pragnęli, by wreszcie się ustatkował. Może wtedy mniej by narzekał? Nawet wpadli na pomysł zeswatania go, lecz po paru chwilach doszli do wniosku, że to mogłoby nie wypalić.
-         Hej, Milton – rzuciła nagle Ramirez. – Nie powinieneś teraz rozglądać się za kwiatami?
Wszyscy zebrani dziwnie popatrzyli się na dziewczynę.
-         W końcu spotykasz się z Julie, a jutro są walentynki.
-         Nie, nie – odparł błyskawicznie Krupnick. – Julie nie przepada za tego typu świętami. Powiedziała, abym nie planował nic specjalnego.
Crawford obdarzyła szatynkę takim spojrzeniem, jakby się naradzały i rozumiały bez słów. Blondynka tylko westchnęła i pokręciła przecząco głową. Następnie wstała, podeszła do Miltona i położyła swoje dłonie na jego barkach, po czym mocno je ścisnęła, że rudowłosy aż podskoczył i krzyknął.
-         Za co to było?! – oburzył się.
-         Och, wy faceci! Jeszcze dużo musicie się nauczyć – stwierdziła uśmiechnięta od ucha do ucha Kimberly.
-         To nie ja mam czwórkę z chemii – burknął Krupnick, rozmasowując bolące miejsce.
-         Nie o taką naukę mi chodziło! – wrzasnęła Kim.
Brewer i Martinez zrobili przerażone miny, a po kilku sekundach spojrzeli na siebie znacząco i zaczęli się śmiać.
-         O taką też nie! – zdenerwowała się Crawford. – Mam na myśli to, że Milton powinien już od dawna być w kwiaciarni i wybierać jakiś bukiet dla Julie.
-         Po co? – zdziwił się.
-         Czemu jesteś taki głupi?! – tym razem ze swojego miejsca ruszyła się Lorie. – Ona tak tylko powiedziała!
-         Dlaczego miałaby kłamać? – Krupnick nadal nic nie rozumiał.
Dziewczynom opadły ręce, co było oznaką ich załamania. Ten chłopak stale nie wiedział, o co chodzi jego przyjaciółkom. Jak widać wysoka średnia i status geniusza matematycznego wcale nie oznaczały, że Krupnick musi być prywatnie inteligentną osobą…

 
*

Grupka przyjaciół ostatecznie odpowiednio poinstruowała kolegę. Zapewnili go, że zorganizują kolację, która miała się odbyć następnego dnia. Pokazali mu, jak ma się zachowywać w ten wyjątkowy dzień w towarzystwie Julie. Samemu Krupnickowi rozkazali tylko kupić jakieś kwiaty. Chłopak oczywiście od razu się na wszystko zgodził, ponieważ nie było tajemnicą, że nie najpewniej czuł się w sprawach miłosnych.

 
*

 
Czternasty lutego. Walentynki. Uczniowie szkoły Seaford jak zwykle nie mogli się doczekać, by ta magiczna data nastąpiła. Jednak nie wszyscy…
Kim Crawford nie widziała w tym nic specjalnego. Oczywiście, byłoby jej miło, gdyby ktoś pamiętał o niej w ten dzień, lecz uznałaby to jako świetną zabawę. Nic więcej. Przecież do wyznawania miłości nie służył tylko czternasty lutego. Były także inne dni równie ważne i stanowiły doskonałą okazję, by spędzać czas z ukochaną osobą.
Tak rozmyślając wpadła na pewnego chłopaka. Czyżby to był przypadek? Myśląc o miłości, wpadła akurat na niego
-         Jesteś idiotką. Zaczyna ci się udzielać ta przereklamowana atmosfera – skarciła się w duchu.
-         Hej, Kim – powiedział z uśmiechem na twarzy Jack.
-         Cześć – odparła, odwzajemniając gest. – Co tam masz? – spytała, wskazując dwa pudła trzymane przez Brewera.
-         Och! No tak! Zapomniałbym. Proszę – chłopak wręczył jedno opakowanie blondynce.
-         Co to jest? – zarumieniona spojrzała się na Jacka.
-         Walentynki od twoich wielbicieli. Kazali ci przekazać.
I nagle czar prysł. Crawford była na siebie wściekła. Jak mogła uwierzyć, że Brewer w końcu odwzajemni jej uczucia?
-         A co trzymasz w drugim pudełku? – spytała przygnębiona.
-         Walentynki dla mnie – po raz kolejny dziś Jack się uśmiechnął.
Ta wiadomość ani trochę nie poprawiła humoru blondynce. Żałowała, że w ogóle zapytała. Spokojnie mogłaby przeżyć bez tej informacji. Po paru chwilach otrząsnęła się i powróciła do rozmowy z szatynem.
-         Widziałeś dzisiaj Lorie albo Jerry’ego? Chyba nie ma ich od rana – zastanawiała się.
-         O wilku mowa – oznajmił Brewer, wskazując głową na przyjaciół.
Kimberly odwróciła się i zobaczyła Ramirez oraz  Martineza zmierzających w ich stronę. Uśmiechali się szeroko. Jackowi i Kim coś nie pasowało. Wszyscy się przywitali, a następnie zaczęli rozmowę.
-         Hej! Hej! Na którą to się do szkoły przychodzi? – zaśmiał się brązowowłosy.
-         Gdzie byliście? A zresztą nie ważne gdzie. Najbardziej interesuje mnie to czy razem? – Crawford posłała przyjaciołom uśmiech.
-         Tak. Byliśmy razem, ale chyba lekko poszaleliście – powiedziała momentalnie Lorie. – Tylko robiliśmy małe poprawki na randkę Julie i Miltona.
-         Jasne, jasne – prychnął Brewer.
Przyjaciołom zostało jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia kolejnej lekcji, więc postanowili go spędzić, kontynuując miłą pogawędkę. W pewnym momencie Crawford zaczęła się nieco nudzić, toteż oglądała otrzymane walentynki od wielbicieli.
-         Jerry – wtrąciła nagle. – Chyba coś ci się pomyliło.
Martinez posłał jej pytające spojrzenie.
-         Dostałam od ciebie walentynkę.
-         Ty też? – zdziwiła się Lorie.
-         Wy też? – dołączył się Jack.
-         To nie jest żadna pomyłka – oznajmił śmiało Jerry. – Wysyłam je masowo, bo to zwiększa moje szanse na znalezienie drugiej połówki.
Przyjaciele patrzyli na niego z politowaniem, aż wreszcie przemówiła Crawford.
-         Choć nie wiem jak byś się starał, to i tak nie zwiększy twoich szans – powiedziała, a Lorie i Jack się cicho zaśmiali.
Nagle w całej szkole rozbrzmiał dzwonek.
-         To jak, widzimy się popołudniu? – spytał Brewer, odchodząc z Jerry’m do klasy.
-         Tak! – odkrzyknęła blondynka, przekraczając próg sali wraz z Ramirez.

 
*

-         Wiesz, Milton, szczerze mówiąc, to nie tak wyobrażałam sobie naszą randkę – mówiła Julie, siedząc przy stole z Krupnickiem.
-         A co jeszcze mogłem zrobić?! – wybuchł, co wyglądało nawet śmiesznie. – Kupiłem kwiaty, kiedy siadałaś odsunąłem ci krzesło, odebrałem cię z domu, odprowadzę cię! Co jeszcze mogłem zrobić?!
Dziewczyna była nieco przerażona. Nie widziała nigdy chłopaka w takim stanie. Na szczęście ten po chwili się opanował i usiadł z powrotem do stołu, przepraszając.
Każda dziewczyna na pewno zrozumiałaby Julie, ponieważ jej romantyczna kolacja w walentynki odbywała się… w dojo (na szczęście choć trochę przyozdobionym). A zaraz obok stolika zakochanej pary znajdował się następny przeznaczony dla singli, przy którym siedzieli Jack, Jerry, Lorie oraz Kim, głośno rozmawiający i co chwila, śmiejący się z czegoś. Lecz Julie musiała cieszyć się z tego co miała, bo jak twierdziła, nie ważne gdzie się znajdowała, ważne że z Krupnickiem.

 
*

 
Kimberly głośno westchnęła.
-               Chciałabym być tak szczęśliwa jak Julie z Miltonem.
Lorie natychmiast przyznała koleżance rację.
Przyjaciele tak rozmawiając o miłości momentalnie „złapali” tak zwanego doła. Byli załamani swoim życiem uczuciowym. Rozpoczęli swoje narzekania, które odrobinę pozwalały im powrócić do dawnego nastroju. Potrzebowali wyżalić się drugiej osobie.
-         W życiu nie byłem w poważnym związku – mruknął Jack, podpierając się na ręce.
-         Może dlatego, że skończysz dopiero szesnaście lat – prychnęła Kim, będąc w takiej samej pozycji, co kolega.
-         Ale ty dzisiaj zabawna się zrobiłaś – palnął Brewer, wystawiając przy tym język w stronę Crawford, a ta nie pozostała mu dłużna.
Teraz już wszyscy sprawiali wrażenie znudzonych i śpiących.
-         Prawie wszystkie moje dotychczasowe związki były z kretynami – oznajmiła blondynka.
-         Przynajmniej w jakimś byłaś – burknął Jerry.
-         A Mika? – zapytał Brewer.
-         Przygoda – podsumował chłopak, a reszta się na niego dziwnie spojrzała. – No co? Teraz twoja kolej, Lorie. Opowiedz nam o swoich podbojach miłosnych.
Ramirez głośno przełknęła ślinę i się wyprostowała.
-         Byłam w jednym związku przez dwa dni – oznajmiła.
-         Zaszalałaś – prychnął Jack.

 
*

 
Spotkanie powoli dobiegało końca. Czas był pożytecznie spędzony. Gawędzący przyjaciele poczuli się o wiele lepiej, gdy mogli podzielić się swoimi smutkami, a zakochana para wyglądała na bardzo szczęśliwą, gdy wymieniała ze sobą czułe spojrzenia i obdarzała się dyskretnymi pocałunkami.
Dochodziła godzina dziewiętnasta, kiedy Martinez otrzymał niespodziewanie wiadomość. Spojrzał na wyświetlacz telefonu i odczytał smsa od Gillespie’ego.
-         Hej, ludzie. Trzeba się zbierać. Rudy napisał, że jego randka to porażka i potrzebuje naszej pomocy.
Wszyscy prócz Brewera oraz Crawford wstali jak oparzeni i wybiegli z dojo. Dwoje przyjaciół poczuło się trochę niezręcznie. Byli sami w pomieszczeniu i siedzieli naprzeciwko siebie przy stole udekorowanym świecami.
-         Tak – powiedziała niepewnie Kim, drapiąc się po włosach – To może już pójdziemy.
Dziewczyna wstawała od stolika, gdy nagle powstrzymał ją Jack, łapiąc jej dłoń. Serce blondynki zaczęło o wiele szybciej bić.
-         Usiądź na chwilę – polecił Brewer.
Ta wykonała jego rozkaz.
-         Posłuchaj, dzisiaj jest taki dzień… Nie tak… Chciałbym ci powiedzieć…
Szatyn powoli się poddawał. Nie miał pojęcia jak dobrać słowa. Nigdy wcześniej nie zdobył się na tak szczere wyznanie, więc nie miał zbyt dużego doświadczenia. W głowie pozostały mu tylko jakieś fragmenty filmów romantycznych, lecz w tej chwili niewiele z nich pamiętał.
-         Tak, Jack? – Kimberly próbowała mu dodać otuchy i uśmiechnęła się ciepło.
-         Musisz wiedzieć, że jesteś naprawdę wy…
-         No, chodźcie już! – krzyknął Jerry, otwierając gwałtownie drzwi od dojo.
Brewer w tym momencie przeklinał kolegę. Ale nie tylko on. Crawford też miała ochotę, a może nawet potrzebę, zabić go. Nie wiedzieli, jak to jest, że Martinez potrafił zepsuć każdą ważną chwilę. Zawsze pojawiał się w nieodpowiednich momentach.

 
*
 
Przyjaciele pobiegli do restauracji Phila Falafela. Gdy weszli, od razu ujrzeli senseia z partnerką.
-         No nareszcie! – Rudy krzyknął i wstał z miejsca, kiedy ich zobaczył.
Kobieta dziwnie się spojrzała na Gillespie’ego.
-         Nareszcie przyszli kucharze – dodał po chwili. – Czekamy od godziny na jakieś danie.
-         Przepraszamy za spóźnienie – powiedziała Kim.
-         Za co wam płacą?! – sensei udawał oburzonego.
-         Jestem seryjną morderczynią, więc myślę, że już wiesz – oznajmiła lekko zdenerwowana Kimberly, podchodząc do Rudy’ego, który tylko przełknął ślinę i się natychmiast uspokoił.
Znajomi weszli szybkim krokiem do kuchni lokalu, by się naradzić. Zastali tam Phila kompletnie nie radzącego sobie z przygotowaniem posiłków.
-         Co tu tak śmierdzi? – spytała Lorie, zatykając nos.
Obecni w pomieszczeniu obdarzyli ją niemiłym spojrzeniem.
-         Lorie, nie obraź się, ale czy ty oślepłaś?! – zdenerwował się Jack.
-         Hej, spokojnie – Jerry próbował załagodzić jakoś sytuację. – Co ty taki nerwowy?
-         No, nie wiem – mruknął pod nosem. – Ja nie psuje ludziom najwspanialszych momentów w ich życiu.

 
*
 
-         Dobra, Jerry i Lorie, wy przygotowujecie desery – mówiła Kim, a wymienieni od razu brali się do roboty. – Julie i Milton, zajmijcie się przystawkami. A ja i Jack zrobimy spaghetti.
-         Chłopaki! Załatwione! – krzyknął Martinez do przyjaciół, a dziewczyny nie miały zielonego pojęcia o co chodziło chłopakowi.

 
*
 
Crawford i jej przyjaciele robili wszystko, by uratować randkę Rudy’ego. Po posprzątaniu kuchni musieli szybko wziąć się do pracy. Kimberly podeszła do szafek i zaczęła wyciągać potrzebne składniki. Zaraz obok niej pojawił się Brewer.
-         Czemu akurat my przyrządzamy spaghetti? – spytał uśmiechając się do koleżanki.
-         Nie wiem o czym ty mówisz – powiedziała pospiesznie, chcąc zacząć gotować potrawę.
-         Podobno spaghetti to danie zakochanych – stwierdził pewnie Jack, podchodząc do blondynki.
-         Tak, ale tylko wtedy, gdy te zakochane osoby je jedzą, a nie przygotowują – odparła dziewczyna.
-         Więc może czas zmienić tradycję? – zaśmiał się brązowowłosy, a Kimberly mu zawtórowała.
-         Dlaczego nie?

 
*

 
Julie i Milton wyszli z kuchni w przebraniach kelnerów. Naprawdę wyglądało to komicznie, jednak czego się nie robi dla swojego ukochanego i jedynego w swoim rodzaju senseia w walentynki?
-         Coś podać? – spytała z uśmiechem na twarzy dziewczyna.
-         Tak – odparł błyskawicznie Rudy. – Poprosimy smażonego łososia.
Krupnick otworzył usta ze zdziwienia i postanowił jak najszybciej zainterweniować.
-         Danie dnia to spaghetti. Może się państwo skuszą?
-         Nie, dziękujemy. Poprosimy łososia.
-         To spaghetti jest wyśmienite! – wychwalała Julie.
-         Jednak my wolimy smażonego łososia – Gillespie był nieugięty.
-         Kimberly! – zawołał Milton, kierując głowę w stronę kuchni.
Dziewczyna odkrzyknęła, dając znak, że jej przyjaciel może mówić.
-         Państwo zamawiają spaghetti! – wydarł się rudowłosy i odszedł ze swoją dziewczyną.
-         Ale my… - zaczął sensei.
Krupnick gwałtownie się odwrócił w stronę mistrza. Miał szalenie wściekłą minę.
-         Nie ma łososia – wycedził przez zaciśnięte zęby, stawiając nacisk na ostatnim słowie.

 
*
 
-         Danie faktycznie było znakomite – podsumował Rudy, kiedy „kelnerzy” zabierali puste talerze.
Ostatecznie Gillespie nie uważał, że ta randka była porażką. Dzięki jego uczniom wszystko się udało. Miał nadzieję, że jego partnerka także się cieszyła z odbytego spotkania. Był naprawdę wdzięczny podopiecznym. Bez nich nic by nie poszło zgodnie z planem senseia.
Przyjaciele pomagali Philowi sprzątać w restauracji, a szczególnie w kuchni. Ona została najbardziej pobrudzona, jednak czego należy się spodziewać po chłopakach próbujących gotować? Nie szło im za dobrze, jednak liczą się chęci.
Jerry, Lorie, Julie, Jack, Milton oraz Kim byli już gotowi do opuszczenia lokalu. Wykonali kawał dobrej roboty i zdawali sobie z tego sprawę. Byli tym dniem niesamowicie wykończeni, lecz nie wiedzieli, że czeka ich jeszcze jedna niespodzianka.
-         My już wychodzimy – rzuciła Lorie do Rudy’ego, kiedy miała chwytać za klamkę.
-         Albo trochę zaczekamy – powiedziała przerażona Julie.
Niespodziewanie do lokalu wbiegły Czarne Smoki, lekko popychając Ramirez, która stała przy drzwiach. Chłopcy i Rudy zareagowali błyskawicznie, zupełnie jakby wiedzieli o ich przybyciu. Natomiast dziewczyny już miały zamiar dołączyć do przyjaciół, gdy nagle powstrzymał je Jack.
-         Idźcie do kuchni!
-         Jack, jeszcze potrafię karate! – odkrzyknęła Kim.
-         Idźcie! – ryknął Brewer.
Dziewczyny niechętnie podreptały w stronę kuchni, jednak nie weszły do pomieszczenia tylko z ukrycia przyglądały się walce. Po kilku minutach bójka się zakończyła. Julie, Kimberly i Lorie były zaskoczone. A ich zdziwienie było jeszcze większe, kiedy zauważyły, że Jack, Jerry, Milton i Rudy przybijają piątki… z Czarnymi Smokami!
-         Co się dzieje?! – wrzasnęła Crawford, wybiegając z ukrycia.
-         Ups – mruknął Brewer.
-         Nie tak miało to wyglądać – dodał Martinez.
-         Może ja zacznę – stwierdził Krupnick. – Chcieliśmy, abyście się w ten wyjątkowy dzień poczuły niezwykle bezpiecznie.
-         Ponieważ Kim powiedziała, że dziewczyny to lubią – dokończył Jack.
-         Więc zawarliśmy sojusz z Czarnymi Smokami.
-         Którzy w walentynki potrafią być, o dziwo, mili i powiedzieli, że z chęcią nam pomogą imitować walkę.
-         Zdzwoniliśmy się.
-         I tak oto tu jesteśmy.
Partnerka Rudy’ego podeszła do senseia wolnym krokiem.
-         Myślałam, że się umawiam z dojrzałym mężczyzną, a nie pięciolatkiem! – krzyknęła i wyszła, trzaskając drzwiami.
Julie, Kim i Lorie także podeszły do przyjaciół i obdarzały ich nieprzyjemnym wzrokiem. Nie były zadowolone.
-         Myślę, że trzeba sprawdzić czy zasłużyłyśmy na nowe pasy, prawda, Kim? – zapytała Lorie.
-         Zgadzam się z tobą. – odparła jej przyjaciółka.
Zapowiadał się miły finał walentynek… W restauracji Phila Falafela można było tylko usłyszeć krzyki Gillespie’ego, Martineza, Krupnicka, Brewera oraz Czarnych Smoków błagających o litość.
__________________________________________________Jedyne co chcę zrobić, to przeprosić za to, że musieliście tyle czekać na rozdział. Życzę Wam miłego czytania.  :) A skoro dziś są walentynki, to śmiało mogę powiedzieć, że kocham każdego wytrwałego czytelnika bloga! <3

18 komentarzy:

  1. Ale cudowny rozdział a przede wszystkim końcówka czekam na nexta kochana . A i jeszcze jedno czemu Jerry musiał im przerwać w tak wspaniałym momencie czemu ?

    OdpowiedzUsuń
  2. wspaniały rozdział <33
    końcówka jest genialna ! :)
    tylko czemu Jerry musiał im przerwać?! no, czemu !
    ale i tak jest dobrze, bo pojawił się ten wątek <3
    kiedy bd następny rozdział ? :)
    dodaj go szybko i nie każ tyle czekać co na ten ! ;33

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Następny rozdział powinien się pojawić za tydzień. :)

      Usuń
    2. super ! :)
      nie poganiam cię, bo wiem ile to roboty, więc... POCZEKAM TEN TYDZIEŃ xd

      Usuń
  3. No nie mogę, Leah, to jest genialne!
    Dopiero trzeci rozdział, a ja już Cię uwielbiam :D
    Jak dla mnie najlepsza sytuacja to Jack i Kim, prawie wyznanie i Jerry psujący wszystko.
    Chciałabym obejrzeć taki odcinek serialu ;)
    Może zostaniesz scenarzystką?
    Czekam na kolejny rozdział i jestem pewna, że będzie on tak samo dobry jak ten.
    :*

    Cleo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za Twój komentarz! :) Twoje opinie są naprawdę budujące. <3

      Usuń
  4. to jest cudowne ! <3
    jesteś niesamowita !
    kocham twój blog ;) jest tak samo niesamowity jak ty ;)
    czekam na next :3

    ps.
    u mnie new :3 zapraszam :3
    http://kickinit-mystory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. oooooooooooooooo prawie wyznanie i co by to było , ale bym się cieszyła : D
    a tak wogóle to pierwszy komentarz ode mnie więc super ,piękny i fantastyczny blog

    OdpowiedzUsuń
  6. kiedy next ?! Już dwudziesty drugi, a rozdziału nie ma !
    a dzisiaj miał być... :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podpisuję się pod pytaniem aleXandry.
      Czekamy ;)

      Cleo

      Usuń
    2. pisz szybko ten rozdział, kochana !
      my tu już nerwowo nie wytrzymujemy ;33

      Usuń
  7. Preczytałam wszystkie roździały i musze powiedzieć,że ten blog jest genialny!!
    Twoje wszystkie roździały są długie i naprawdę interesujące !
    Jest to jedna z niewielu innych opowieści o Z Kopyta, w której są opisywane losy wszystkich bohaterów i akcja nie toczy się tak szybko.
    Szkoda, że nie zrobili takiego odcinka w TV, no ale cóż trzeba z tym żyć!!
    Jest 20:53, a roździau nie ma!!
    Pisz szybko kochana!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci za tak miły komentarz. :)Nowy rozdział postaram się opublikować jak najszybciej! ;)

      Usuń
  8. skoro tak, to nie poganiam cię :)
    dodaj, kiedy napiszesz <3
    ale taka prośba... będziesz umieszczała chociaż tytuły "odcinków" w zapowiedziach? ; >

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tak. Będę :) Następny, czyli 4. , to "Work With Me" :)

      Usuń
    2. to pamiętam, jak było jeszcze napisane :)
      a wiesz tak chociaż około kiedy go dodasz ?
      nie poganiam cię, ale tak orientacyjnie to... ? ♥

      Usuń