Zaraz. Moment. Od kiedy to Kimberly tęskniła za szkołą?
Ta prawie szesnastoletnia blondynka była znana przede wszystkim z udziału w różnych szkolnych przedsięwzięciach. Angażowała się w życie liceum. Wraz ze swoim przyjacielem- Miltonem- postanowiła raz na zawsze zrobić porządek z wyżywieniem podawanym w stołówce. Obydwoje uważali, że posiłki były niezdrowe i mało pożywne, więc postanowili udać się do głowy Seaford High School o godzinie siódmej rano.
Kiedy kroczyli szkolnym korytarzem, miejsce, w którym co roku kontynuowali edukację wydawało im się opustoszałe i przerażające. Nie było żywej duszy w budynku, nie licząc woźnego, kucharki i dyrektora. Gdy mieli przekraczać próg gabinetu tego ostatniego, zatrzymali się na chwilę przed drzwiami, wzięli kilka głębokich wdechów i zapukali. Z wewnątrz można było usłyszeć ciche „proszę”.
- Dzień dobry – powiedzieli równocześnie, wchodząc do pomieszczenia.
Mężczyzna siedzący za biurkiem uważnie przyjrzał się dwójce uczniów. Nie wiedział, czego może się spodziewać, ponieważ o tej porze praktycznie nikogo nie było w szkole.
- Proszę, usiądźcie – powiedział po chwili zastanowienia, spoglądając na stremowanych przyjaciół.
Ci wykonali posłusznie jego polecenie.
- Co was do mnie sprowadza? – spytał dyrektor.
- Ciężkie czasy – zawył Krupnick. – Czasy ciężkie nadchodzą!
Mężczyzna i Crawford spojrzeli na Miltona z politowaniem, jednak dziewczyna zaraz się ocknęła.
- Muszę, niestety, przyznać swojemu szanownemu koledze rację – powiedziała na jednym wdechu.
- Dość ciekawa teoria – zaśmiał się dyrektor. – Może wytłumaczcie mi dokładniej, o co wam chodzi.
- Otóż – Krupnick wstał ze swojego krzesła. – Wraz z obecną tu Kimberly – blondynka skrzywiła się, gdy usłyszała swoje pełne imię. – Crawford doszedłem do słusznego wniosku, iż czas najwyższy zmienić menu stołówki.
Pedagog zmarszczył brwi i rzucił Kim oraz Miltonowi podejrzliwe spojrzenie. Dlaczego interesowali się sprawami kuchni? Budżet Seaford High School nie był zbyt duży, więc nie mogli sobie pozwolić na dodatkowe wydatki.
- Nadal nie rozumiem, dlaczego jesteście tym tematem tak zafascynowani.
Blondynka poszła w ślady przyjaciela i wstała ze swojego miejsca.
- Proszę pana, ja także jem na szkolnej stołówce i naprawdę nie lubię, kiedy muszę strawić coś przeterminowanego – warknęła lekko zdenerwowana dziewczyna.
- Jakim prawem mówisz coś takiego o pożywnych posiłkach?
- Pożywnych? – prychnął nagle Krupnick. – Błagam, nie rozśmieszaj mnie jeszcze bardziej, człowieku. Jadł to pan kiedyś?
Dyrektor był cały czerwony ze złości, jednak postanowił się uspokoić na ten moment. Chciał przeprowadzić z uczniami poważną i kulturalną rozmowę, lecz ci stale wyprowadzali go z równowagi.
- Tak, jadłem – odparł pewnie. – Jedzenie jest wyśmienite.
- To chyba gdzie indziej pan jadł – mruknęła Kim, ale na jej nieszczęście mężczyzna to usłyszał.
- Nie, panno Crawford. Jestem pewien, że jadłem w naszej szkole – powiedział surowo. – Miło, że się troszczycie o zdrowie naszych podopiecznych, ale teraz, proszę was. Idźcie już na lekcje. Za pięć minut dzwonek.
Faktycznie. Z korytarza dało się słyszeć wrzaski i piski niektórych uczniów.
- Będziesz coś kiedyś chciał – fuknęła cicho na odchodne dziewczyna i wyszła wraz z Krupnickiem z gabinetu.
*
Rudy przebywał w szpitalu. Przybył tam, ponieważ został wezwany na badania i musiał załatwić parę innych głupot…
Gillespie nie cierpiał szpitalnego zapachu. Zawsze kojarzył mu się z najgorszym. Tak było i tym razem.
Sensei niepewnie przekroczył próg gabinetu lekarza w podeszłym wieku, kulturalnie się przywitał i usiadł naprzeciw niego, gdy ten miło oraz ciepło uśmiechał się. Rudy wyjaśnił doktorowi przyczyny swojej nagłej wizyty. Starszy mężczyzna strasznie przypominał mu Phila Falafela, jednak po krótkiej chwili pomyślał, że to tylko złudzenie.
*
- Co się stało? – spytał z przejęciem w głosie Gillespie.
- Pana waga mogłaby być bardziej zadowalająca. Wątroba też nie jest w najlepszym stanie. Cała poniszczona. Spokojnie – oznajmił, gdy Rudy już miał zamiar mu przerwać. – Przepisałem już tabletki. Narząd powinien się wkrótce zregenerować, ale należy także przestrzegać diety.
Oczy senseia rozszerzyły się do granic możliwości.
- Jakiej diety? – zapytał z przerażeniem.
- Zaraz panu wszystko wyjaśnię.
*
Uczniowie siedzieli na macie już przygotowani na rozpoczęcie treningu. Tradycyjnie byli ubrani w swoje białe kimona. Kiedy kilkadziesiąt minut wcześniej przyszli na salę, zdziwili się nieobecnością senseia. Ich zaskoczenie było jeszcze większe, gdy ujrzeli wyraźnie z czegoś zadowolonego Gillespie’ego.
- Co się tak szczerzysz? – spytał niemiło Martinez.
- Jerry! – skarciła go Lorie.
- No co? Prawie godzinę na niego czekaliśmy!
- To cię w ogóle nie usprawiedliwia – wtrąciła Kim.
- Spokojnie, dzieciaki! – krzyknął szczęśliwy Rudy.
Przyjaciele odwrócili swój wzrok w kierunku nauczyciela. Ten podszedł do nich i zaczął opowiadać uczniom o wizycie w szpitalu. Wszyscy patrzyli na niego ze zdziwieniem i lekkim politowaniem.
- Czekaj – zaczął Jack. – Wyszły ci złe wyniki, a ty się jeszcze cieszysz?!
- Tak, bo muszę przejść na dietę! – krzyknął radośnie sensei.
I znów to spojrzenie wyrażające zaskoczenie.
- Nie rozumiem – mruknęła Crawford i pokiwała przecząco głową.
- To znaczy, że muszę się zdrowo odżywiać!
- I co w tym fajnego? – spytał Jerry.
- Zrozumiałem, że mój organizm będzie o wiele zdrowszy!
Przyjaciele zlustrowali wzrokiem senseia, a on zaczął mówić im o tym, jak ważne zdrowe jedzenie i odżywcze posiłki.
- Możesz to powtórzyć naszemu dyrektorowi? – prychnęła Kimberly podczas pogawędki.
*
Jack wydawał się być najbardziej zdziwiony zaistniałą sytuacją.
- Zaraz. Nie rozumiem.
- Raz w tygodniu będę odbierał specjalne zdrowe obiady na siedem dni. To wszystko kosztuje…
- Czekaj! Masz za to płacić?! – oburzył się Brewer. – Coś mi tu nie pasuje. Ten lekarz to jakiś straszny naciągacz!
Gillespie zachłysnął się powietrzem.
- Jak śmiesz?! Doktor chce dla mnie jak najlepiej!
Lorie popatrzyła na Jacka i tylko wzruszyła ramionami, posyłając mu wiadome spojrzenie. Jej też się nie podobała ta sprawa. Coś było nie tak… Tylko co?
Ramirez oraz Brewer powoli przekonywali się do zaleceń lekarza. Szło to z ogromnym oporem, lecz było widać postępy. Do momentu…
*
Grupka przyjaciół wraz z Rudy’m stała przed restauracją serwującą dietetyczne, a przede wszystkim zdrowe posiłki. Gillespie nie mógł w to uwierzyć. Zresztą jego uczniowie, także. Z buzi Miltona wymsknęło się ciche parsknięcie, które po chwili przerodziło się w śmiech. Kim miała wysoko podniesione brwi. Nie podobało jej się to. Jerry dołączył do Krupnicka i również zaczął się śmiać. A Lorie i Jack spojrzeli po sobie uważnie. Od samego początku coś przeczuwali.
- Naprawdę? – spytał Martinez. – Od kiedy to Phil Falafel gotuje zdrowe i odżywcze posiłki? Coś tu śmierdzi.
- Prawdopodobnie są to potrawy Phila – odparł Brewer.
Crawford cicho zachichotała.
Znajomi weszli pewnym krokiem do restauracji. Ich wzrok momentalnie skierował się w stronę Falafela pogrążonego w sumiennym czyszczeniu stolików. Kiedy właściciel dostrzegł senseia i jego uczniów lekko się zdziwił.
- Och! Witajcie! Co was do mnie sprowadza?
Chyba cała szóstka przyjaciół mogła śmiało stwierdzić, że Phil nie brzmiał jak Phil. Zachowywał się dosyć nienaturalnie.
- Doktor skierował mnie do ciebie po dietyczne obiady – zaczął Rudy. – Ale chyba pomyliłem adres.
- Ależ skąd! – zaprzeczył od razu Falafel. – Już się z nim konsultowałem i powiedział mi o twojej wizycie.
Kim i Jack popatrzyli na Phila z politowaniem. Odkąd ich przyjaciel tak się wypowiadał? Czyżby wszyscy przeoczyli ten moment? Właściciel mówił, jakby wszystkie kwestie miał wyuczone.
- Proszę – powiedział Falafel do Rudy’ego, wręczając mu kilka opakowań, w których znajdowały się posiłki. – Rozliczymy się potem.
Gillespie był w lekkim szoku. Jeszcze nie wiedział dlaczego, ale coś go mocno zadziwiło.
- Okej. Do zobaczenia jutro – oznajmił i poszedł z podopiecznymi do dojo.
*
Gillespie nabijał na widelec pierwszy kawałek obiadu. Zawahał się na moment nim włożył kęs do ust.
- Jest jakiś ochotnik, żeby sprawdzić czy to nie jest trujące? – zapytał znienacka Rudy.
W sali rozległy się pomruki podchodzące pod „ odpadam” , „ chyba oszalałeś” czy „ nawet nie żartuj” .
- Kto zje pierwszy, ten jest zwolniony z treningów przez trzy dni. Co wy na to?
Ten pomysł, także nie do końca zachwycił przyjaciół.
- Mogę spróbować – powiedział Jack.
- Będziemy tęsknić – odparł Milton i położył rękę na ramieniu kolegi.
- Byłeś świetnym przyjacielem. Pamiętaj o tym – dodała Kimberly.
- Zajmę się Kim po twoim odejściu – wtrącił Jerry, co wywołało grymas na twarzy Brewera i Crawford.
- Wierzę w ciebie, Jack – oznajmiła Lorie.
Gillespie oraz szatyn spojrzeli na znajomych z lekkim politowaniem. Przecież to danie nie było chyba aż tak złe! Chyba…
Brewer nabił na widelec coś przypominającego sałatkę. Uważnie przyjrzał się sztućcowi, wzruszył ramionami i skierował jedzenie do swojej buzi.
W sali można było usłyszeć dźwięki przerażenia przyjaciół.
Jack połknął kęs. Ku powszechnemu zdziwieniu przeżył.
- No – podsumował chłopak. – Całkiem dobre. Rudy, możesz to jeść bez żadnych większych przeszkód.
Wszyscy popatrzyli zaskoczeni na Brewera. Ten po chwili dodał:
- Żartowałem. To jest ohydne. Moja mama nawet lepiej gotuje.
- I wszystko jasne – powiedziała Kim. – Ten lekarz nie ma kubków smakowych.
Z twarzy Rudy’ego można było wyczytać oburzenie.
- Nie każde lekarstwo jest smaczne – przemówił. – Tak będzie i w tym przypadku. Trzeba ufać medycynie.
- Medycynie może tak – odezwał się Jerry. – Ale nie doktorowi psychopacie.
*
Kim, Lorie, Jack, Jerry i Milton przekroczyli próg szkoły w momencie, gdy rozległ się dzwonek. Pomimo znaczącego dźwięku, uczniowie nadal pałętali się po korytarzach szkolnych i kierowali w stronę stołówki. Grupka przyjaciół postanowiła zrobić to samo.
Gdy weszli na salę, zastali na niej dyrektora i… Phila Falafela. Nie wiedzieli, co się działo do momentu, kiedy głowa szkoły zaczęła przemawiać.
- Drodzy uczniowie! Postanowiłem spełnić waszą prośbę, a dokładniej prośbę pana Krupnicka oraz panny Crawford – wszystkie spojrzenia zwróciły się w stronę blondynki i rudowłosego. – Nasi przykładni uczniowie zapragnęli zdrowego jedzenia w stołówce. I oto nadszedł ten moment! – dyrektor uśmiechnął się ciepło. – Wszystko dzięki panu Philowi Falafelowi, którego dania są wychwalane przez najzdolniejszych lekarzy. Od dziś będzie on serwował nasz lunch. Brawa!
Kim i Milton jęknęli w duchu. Wiedzieli, że nie będą się cieszyli sympatią wśród uczniów. Rozmyślali już o zmianie szkoły lub ucieczce z kraju.
*
*
- Lorie – zaczął Jerry. – Tak bardzo cię lubię, że chyba oddam ci swoją porcję.
- Dwa dni temu przemyciłem to jedzenie do domu i dałem psu. Uciekł, kiedy tylko poczuł tę woń – oznajmił Jack.
Już cztery dni Falafel przyrządzał szkolny lunch. Nikt nie był zadowolony. A Milton i Kim, tak jak przewidywali, zostali najmniej lubianymi osobami w szkole. To z ich winy jedzenie było jeszcze gorsze niż wcześniej.
*
Z Rudy’m było podobnie. Każdy ruch sprawiał mu wiele kłopotów. Nadal nie dopuszczał do siebie myśli, że mógł to być skutek spożywania dietetycznych obiadów przyrządzonych przez Phila.
Znajomi opowiedzieli Gillespie’emu o ich lunchach w szkole i o tym, kto był kucharzem w Seaford High School. Sensei nie widział w tym nic dziwnego ani niedobrego.
- To niedorzeczne, że Marge została zwolniona, żeby Phil i jego koza mogli siedzieć w kuchni – zbulwersował się Jack.
- Nie chcę cię martwić, ale za czasów Marge jedzenie w ogóle nie było lepsze- powiedział Jerry.
- Zdziwiłbyś się – prychnęła Kim.
*
I tak cały czas. To było jedno wielkie błędne koło.
Po zakończonych zajęciach przyjaciele tradycyjnie wybrali się do dojo. Nie zastali w budynku Rudy’ego, co nie było już zdziwieniem. Sensei o tej porze zawsze przebywał u Phila, odbierając swoje „lekarstwa”.
Wszyscy znajomi siedzieli na macie oprócz Jacka, który zdenerwowany prowadził sam dla siebie rozgrzewkę.
- Jack, usiądź. To ci nic nie pomoże – warknęła Kim.
Brewer posłał jej zabójcze spojrzenie, ale ostatecznie zastosował się do polecenia Crawford.
- Nie mogę patrzeć, kiedy Rudy daje robić z siebie głupka! – wybuchnął brązowowłosy.
- Och, daj już spokój! – oburzyła się Kimberly. – Co sugerujesz? Że Phil przebrał się za lekarza i polecił swoją kuchnię, by zyskać więcej gotówki?! – krzyknęła.
Jack się momentalnie uspokoił i uważnie przyjrzał blondynce. Jego mina wyrażała wszystko.
- Nie, Jack… Ty chyba nie myślisz…
- Dlaczego nie? Przecież to idealny sposób!
- Phil by nigdy czegoś takiego nie zrobił! – wtrąciła Lorie. – Jack, posłuchaj siebie.
Chłopak zignorował słowa dziewczyny i podszedł bliżej Kimberly.
- Kim, pracujesz u Phila, tak? Nie mogłabyś…?
- Nie, Jack! – ucięła Crawford. – Nie mogłabym.
- Daj mi skończyć. Chcę tylko trochę u niego poszperać. To nie jest nic złego.
- Nie chcę nic mówić, ale to się kwalifikuje pod naruszenie praw obywatela – przypomniał Milton.
*
- Spokojnie. Nie wróci – powiedział i pociągnął za sobą Crawford.
Dwoje przyjaciół zbliżało się do kuchni. Do kuchni, dzięki której wszystkie zagadki miały zostać rozwiązane… Według Brewera. Byli coraz bliżej celu, coraz bliżej. Niestety, nie przewidzieli jednego szczegółu.
- Tootsie – warknął cicho Jack.
Koza stała na straży pomieszczenia. Chroniła tego miejsca, jakby był w niej ukryty jakiś skarb.
- No to co teraz robimy? – zastanawiała się blondynka.
- Zostaw to mnie – oznajmił pewny siebie Jack.
- Co zamierzasz zrobić? – przeraziła się Kim.
- Zaraz wrócę.
*
- Gdzie ty byłeś?! – wydarła się. – Moment. Co ty tam masz? –spytała, patrząc uważnie na worek, który trzymał Brewer.
- Jedzonko – uśmiechnął się chytrze chłopak.
Kimberly odebrała od Jacka materiał. Otworzyła woreczek i spojrzała do środka.
- Gorzej ci? To jest karma dla psów!
- Tootsie je wszystko – szatyn wzruszył ramionami i podchodził do kozy.
Nagle się zatrzymał. Kim nie wiedziała, co się działo. Przecież drzwi były już nawet troszeczkę uchylone! Wystarczyło odwrócić uwagę zwierzęcia i wejść do pomieszczenia.
Jack zwrócił się w stronę Crawford, która stała oparta o ścianę. Brewer podszedł do dziewczyny.
- Jack, co ty…
- Cicho, Kim. Zawsze, gdy coś mówimy nic nie wychodzi. Dzisiaj nie traćmy na to czasu - stwierdził i przybliżał się do blondynki.
- Kim? Jack?
Przyjaciele spojrzeli z przerażeniem w oczach na Phila. Jackowi bezwładnie opadły ręce. Znów ktoś przerwał tę chwilę. Znowu wszystko zepsuł. Brewer miał tego serdecznie dość. Zastanawiał się, kiedy go opuści ten straszny pech. Jak na razie nic nie wskazywało na to, by miał zamiar zostawić w spokoju jego życie.
- Witaj, Phil – powiedział Brewer. – Właśnie wychodziłem.
- Ja też – dodała Kimberly i pobiegła za Jackiem. – To do jutra! – rzuciła właścicielowi.
*
Brewer uśmiechnął się chytrze.
- Czekaj – powiedziała blondynka. – Coś wiesz.
- Zgadza się, Kim – zaśmiał się rozpromieniony i już spokojny Jack. – Mam całkiem przydatną informację.
Zapadła cisza. Crawford trąciła chłopaka w ramię. Chciała się czegoś koniecznie dowiedzieć.
- Zobaczyłem coś dosyć dziwnego. Otóż, po co Philowi fartuch lekarski i karta pacjenta Rudy’ego w kuchni?
Blondynka wybałuszyła oczy ze zdziwienia.
- Chyba żartujesz…
- Nie! – wykrzyknął radośnie Brewer. – Mamy go!
*
- Nadal w to nie wierzę – oznajmił Jerry, siedząc przy stoliku szkolnej stołówki. – Phil nie byłby taki sprytny, aby przebrać się za lekarza i zrobić te wszystkie rzeczy, o których opowiadaliście.
- Uczniowie! Proszę o uwagę! – do sali wparował ni stąd, ni zowąd dyrektor.
Uwagę znajomych najbardziej przyciągnął lekarz niesamowicie podobny do Falafela.
- Okej. Mieliście rację – podsumował Martinez, przełykając ślinę. – Ten człowiek jest szalony!
Doktor rozpoczął swój wykład. Wszyscy uczniowie uważnie słuchali z wyjątkiem paczki przyjaciół, którzy czekali na odpowiedni moment, by zdemaskować Falafela.
Krupnick rozpoczął odliczanie.
- Pięć… Cztery… Trzy… Dwa. Jeden. TERAZ! – wykrzyknął.
Kim, Lorie, Jerry, Milton i Jack rzucili się na specjalistę. Chłopcy go unieruchomili, a dziewczyny próbowały oderwać pokaźny zarost z twarzy mężczyzny.
- Phil! Daj spokój! To już koniec zabawy! – zawołała Crawford, siłując się z brodą.
- Jakiej zabawy?
Piątka znajomych zesztywniała. Spojrzała w stronę drzwi stołówki, w których stał Phil Falafel we własnej osobie, a chwilę potem na doktora, którego przed momentem o mało co nie staranowali. Natychmiastowo z niego zeskoczyli i zaczęli przepraszać mężczyznę.
- Wujek! – wykrzyknął szczęśliwy Phil, podchodząc do doktora.
- Kto? – zdziwiła się Lorie, przybierając zaskoczony wyraz twarzy.
*
Znienacka przy ich stoliku pojawił się Phil wraz z wujkiem.
- Przepraszamy za swoje zachowanie – mruknął machinalnie Jack jak by był tej regułki wyuczony.
- Już dobrze! – zaśmiał się lekarz. – Też byłem kiedyś w waszym wieku i robiłem podobne rzeczy, ale co wam strzeliło do głowy?
Znajomi opowiedzieli całą historię jeszcze raz. Mężczyźnie trudno było to wszystko zrozumieć.
- Wcale nie udawałem. U nas w kraju takimi właśnie sposobami leczy się wątrobę.
- Jak to miało niby pomóc Rudy’emu? Przecież cały czas po tym jedzeniu wymiotowaliśmy – zdziwił się Jerry.
- I o to właśnie chodziło! To była pierwsza część leczenia. Najpierw trzeba było usunąć z organizmu złe składniki – wyjaśnił wujek Falafela.
Przyjaciele tylko przeciągle jęknęli.
_________________________________________________
Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam! Przepraszam za nieobecność. Nie miałam kompletnie weny... Mam nadzieję, że mi wybaczycie. :)) Postaram się znów publikować rozdziały w miarę systematycznie.
Ps. Prawdopodobnie już za nami 1/3 opowiadania.
cudownie bardzo długo czekałam :**
OdpowiedzUsuńpołącz KICKA :)
kwiatuszek
Połączę, połączę. Na pewno połączę :)
UsuńRozdział wspaniały!!!
OdpowiedzUsuńKiedy połączysz Kick'a??
Czekam na next<33
Kiedyś na pewno ;)
UsuńCudeńko.!!! Najlepszy Jerry : ''Zajmę się Kim po twoim odejściu – wtrącił Jerry, co wywołało grymas na twarzy Brewera i Crawford. ''. On mnie po prostu rozwala.!!
OdpowiedzUsuńCZekam na next.!!
Mam pytanko kiedy połączysz Jacka i Kim..??
Loff..♥
Kiedy? Już mam jakiś plan :) Nic nie powiem! ;)
UsuńŚwietny! :D Jerry oczywiście rządzi ze swoimi tekstami xD
OdpowiedzUsuńNo i nie mogę się doczekać pocałunku Kicka :D
No bo Jackowi w końcu musi się udać! Prawda?
Czekam na next! <3
Oczywiście, że prawda! :)
UsuńŚwietne!
OdpowiedzUsuńDziękuję <3
Usuńsuper
OdpowiedzUsuńDziękuję <3
Usuńcudny ! < 33333333
OdpowiedzUsuńDziękuję <3
UsuńŚwietny rozdział !! :D
OdpowiedzUsuńBiedny Jack xD Chyba nigdy nie dopnie swego ;d
Czekam na nn :*
Jestem pewna, że kiedyś dopnie swego :)
UsuńLeah, gdzieś ty się podziewała?
OdpowiedzUsuńJeszcze jeden taki numer i już cię nie czytam! :D
Co do rozdziłu- jak zwykle świetny. Skąd wzięłaś taki pomysł? Bardzo mi się podoba ;)
Co do naszego KICKa- wiem, że nie tak szybko ich połączysz, ale jeśli w którymś ze "Spanish Kiss" Kim i Jack nie będą razem, to poznasz siłę mojego focha! ;)
:*
Cleo
Nie strasz! Jesteś wspaniałą czytelniczką, więc nawet nie żartuj! :)
UsuńA co do "Spanish Kiss"... Mam nadzieję, że wkrótce się już dowiemy czy poznam siłę Twojego focha, czy też nie :)
Mam nadzieję,że nie będę musiała strzelać na Ciebie focha ;)
UsuńCzekam :*
Cleo
Świetny!!!!
OdpowiedzUsuńKiedy mogę się spodziewać pocałunku KICK'A ?? :)
A i możesz dodać zdjęcie Lori ? Jestem strasznie ciekawa.
Jerry jak zawsze rozwala system swoimi tekstami ;D
Czekam na nn <333
Nadia ;*
Dziękuję za miły komentarz <3
UsuńPocałunek Kicka prawdopodobnie nie nastąpi zbyt szybko. Pomęczysz się. ;)
Co do wyglądu Lorie, to żadna aktorka, piosenkarka itp. nie oddaje jej wyglądu. Od samego początku zakładałam, że w opowiadaniu tylko wprowadzę opisy wyglądu bohaterów bez dodawania zdjęć. W 2. odcniku był opis wyglądu Lorie. Wiem, że nie jest zbyt szczegółowy, ale myślę, że pozwoli Ci chociaż trochę wykreować sobie jej postać. :) " Kiedy przyjaciele stanęli przed dojo, ujrzeli Rudy’ego rozmawiającego z pewną nieznaną im dziewczyną. Miała kręcone, sięgające do łokci, ciemnobrązowe włosy. Wzrostem nie przewyższała senseia. Jej brązowe oczy idealnie komponowały się z ciemną karnacją. Istniało duże prawdopodobieństwo,że była w tym samym wieku, co uczniowie Gillespie’ego. "