wtorek, 9 lipca 2013

S03E11 Eddie In The Dojo part II

-          Niby jak? – westchnęła Kim. – Zamieniam się w słuch.
Czarnowłosy lekko się uśmiechnął. Jednym, prawie niezauważalnym, gestem polecił Andy’emu oraz Chrisowi, aby usiedli wraz z nim na macie. Przyjaciele spełnili jego niemą prośbę. Już po chwili Czarne Smoki siedziały naprzeciw Wojowników Wasabi.
-          A że się tak spytam – zaczął podejrzliwym tonem Jack, patrząc na Ramireza. – Jaki masz w tym cel, że tak bardzo chcesz nam pomóc?
Will spojrzał na sufit, jakby właśnie podziwiał wesoło migoczące gwiazdy i westchnął przeciągle.
-          Czy nie możesz uwierzyć w moje dobre serce choć raz? – zaśmiał się brunet.
-          Niestety – odparł Brewer z grymasem na twarzy.
Chłopak nie mógł uwierzyć w bezinteresowność brata Lorie. Nie mógł? A może nie chciał? W końcu wszyscy mieli o podopiecznych Ty’a tę samą opinię. I nie była ona zbyt dobra, a wręcz przeciwnie.
-          Spójrzcie na moją siostrę – rozpoczął swą przemowę Will. – Eddie do niej odszedł, bo jest dla niego kimś nowym. Nacieszą się sobą i im przejdzie.
Kim i Milton unieśli wysoko brwi.
-          A jeśli chcecie przyspieszyć ten proces, musicie zwrócić na siebie uwagę Eda.
-          Możemy już iść? – jęknął głośno Andy.
Jego wołania zostały przez wszystkich zignorowane.
-          Róbcie wszystko, aby chciał do was jak najszybciej wrócić. To tyle – oznajmił Ramirez i wstał z maty.
Za nim podnieśli się również Miller wraz z Crawfordem. Kierowali się do wyjścia, wcześniej żegnając się z uczniami Rudy’ego, jednak Jack Brewer musiał jeszcze wtrącić swoje trzy grosze.
-          Dlaczego? – zapytał. – Proste pytanie. Czemu jesteś tak uprzejmy? Czy to nie jest dziwne, że chcesz pozbawić swoją siostrę przyjaciela?
Will zatrzymał się w progu. Reszta Czarnych Smoków czekała na niego przed dojo Bobby’ego Wasabi’ego. Chłopak uśmiechnął się pod nosem, nie zaszczycając szatyna nawet jednym krótkim spojrzeniem.
-          Nie lubię, kiedy ktoś obcy kręci się po domu. Wiem, że to bezczelne, ale w pewnym sensie chcę się pozbyć Eddie’ego. Na razie – rzucił tylko, podnosząc rękę do góry w pożegnalnym geście i odszedł.
W tym momencie Jack zdał sobie sprawę z tego jak bardzo tajemnicze i zagadkowe są wszystkie Czarne Smoki. Nigdy ich nie rozumiał i prawdopodobnie nigdy nie zrozumie.


*
-          Will ma rację – stwierdziła Crawford, gdy wraz z Brewerem i Krupnickiem stała pod zamkniętym już dojo.
Chłopcy błyskawicznie obdarzyli Kim pytającym spojrzeniem. Jack dodatkowo zmarszczył czoło i wykonał szybki ruch brodą, chcąc dowiedzieć się trochę więcej od Kimberly.
-          Musimy zrobić coś, aby Eddie do nas wrócił. Potrzebujemy zwrócić na siebie jego uwagę – wytłumaczyła dziewczyna.
Szatyn westchnął i pokręcił przecząco głową. Przyjaciele zdawali się tego nie zauważyć. Milton od razu ochoczo poparł blondynkę. Uważał jej pomysł za dobry sposób, by odzyskać Jonesa. Jednak Jack stale pozostawał nieugięty. Nie miał zamiaru plątać się w następną beznadziejną akcję.
Krupnick polecił Crawford, by ta poczekała pod restauracją Phila Falafela, a on wraz z przyjacielem zaraz do niej dołączą, by wewnątrz lokalu omówić szczegóły planu dotyczącego zwrócenia na siebie uwagi Eda. Blondynka spełniła prośbę chłopaka i odeszła.
-          Jack – zwrócił się rudowłosy do Brewera. – Masz jakieś zastrzeżenia?
-          Tak, Milton! Mam! Całkiem sporo zastrzeżeń! – wybuchnął szatyn.
-          Więc nie chcesz nam pomóc?
-          Nie o to chodzi. Po prostu uważam, że to wszystko jest bez sensu! Dlaczego mielibyśmy pozbawiać Lorie nowego kolegi? To niedorzeczne! A poza tym Eddie nie odszedł od nas jak to cały czas powtarzacie.
-          Więc po raz kolejny chcesz zobaczyć płaczącą Kim, tak?
Brewer aż otworzył usta ze zdziwienia.
-          Skąd ty...?
-          Tylko ślepy, by tego nie zauważył – przerwał natychmiastowo Krupnick. – Kiedy wychodziliście z szatni, widziałem podkrążone i czerwone oczy Kim. Ona jest naprawdę wrażliwa. Chcesz, aby Eddie nas zostawił, a Kim po raz kolejny cierpiała?
Milton doskonale zdawał sobie sprawę z tego, gdzie znajduje się czuły punkt Jacka. Jeśli chodziło o Crawford, Brewer byłby w stanie zrobić dosłownie wszystko. Argumenty przedstawione przez rudowłosego diametralnie zmieniły tok myślenia brązowowłosego chłopaka. To był przełomowy moment, w którym szatyn wyraził na wszystko zgodę.
-          Pomogę wam – odparł bez najmniejszego namysłu.
Krupnick zaśmiał się cicho, podał rękę Brewerowi, a ten ją pewnie uścisnął.


*


-          Dłużej się nie dało? – warknęła zdenerwowana Kim.


Dziewczyna musiała przez długi czas czekać pod restauracją Phila na swoich przyjaciół, którzy według niej rozmawiali w najlepsze. Stąd wzięła się jej złość.
-          Spokojnie, Kimberly. Już jesteśmy – oznajmił Jack i jednym szybkim ruchem odgarnął włosy blondynki za jej ucho.
Brewer nagle zdał sobie sprawę z tego, co przed chwilą zrobił. Zaskoczył tym nawet samego siebie.
Kim nie wiedziała, czy powinna być zdenerwowana na chłopaka, ponieważ nazwał ją jej pełnym imieniem, czy może należało by się cieszyć z tego gestu, który Jack wykonał parę sekund wcześniej.
Ostatecznie obydwoje pozostawili tę sytuację bez jakiegokolwiek komentarza.
Troje przyjaciół stawiało pierwsze kroki w lokalu, którego właściciel posiadał kozę w kuchni, gdy nagle dostrzegli śmiejących się Eddie’ego i Lorie.
-          Idziemy dalej – wysyczała przez zęby Crawford, starając się opanować.
Chłopcy postąpili zgodnie z instrukcjami blondynki i usiedli przy stoliku, znajdującym się na drugim końcu pomieszczenia.
Eddie’emu momentalnie zrzedła mina. Lorie również nie wyglądała na zbyt zadowoloną.
-          Co ich ugryzło? – spytał smutno ciemnoskóry.
-          Nie mam pojęcia, Ed – odparła szatynka.
-          Czy tylko ja mam wrażenie, że Kim i Milton przez cały dzień unikają mnie i są dla mnie niemili?
-          Tak. Tylko ty – zaśmiała się dziewczyna. – Nie przejmuj się niczym. Przejdzie im. Może mają gorsze dni, bo coś nie wypaliło w miłości? – zastanawiała się.
-          Och, no właśnie. Skoro skończyliśmy na tym temacie. Co jest pomiędzy tobą, a Jerry’m?
Ramirez lekko się zarumieniła. Jones to zauważył i posłał koleżance znaczący uśmiech. Ta w odpowiedzi tylko wystawiła język.


*
-          Nie. Nie wierzę, że on to robi – mruknął Jerry.
-          Tak! On to właśnie robi! – wykrzyknął troszkę przerażony Phil.
-          Fu-u-uj – jęknął Martinez.
Zgodnie z obietnicą uczeń Gillespie’ego oraz Falafel pomagali Rudy’emu w pozbyciu się staruszki. Sezon na traktowanie filmu „Starsza pani musi zniknąć” jako filmu instruktażowego rozpoczął się. Troje przyjaciół było tego świadomych. Jednak sensei stanowczo przesadzał. Kto by się tego po nim spodziewał? Sympatyczny pan trenujący karate zamienił się w prawdziwą bestię. Usunięcie starszej kobiety z mieszkania było dla niego nowym wyzwaniem. Czymś co musiał koniecznie osiągnąć. W efekcie Jerry oraz Phil podziwiali Rudy’ego, który chował odchody swojego psa do woreczka.
-          Nawet nie chcę myśleć, co masz zamiar z tym zrobić – oznajmił Martinez.
Widział szał w oczach Gillespie’ego. Sensei kompletnie zwariował! Stanął on pod drzwiami staruszki. Jego przyjaciele wszystko oglądali w skupieniu. Rudy obrócił worek tak, aby odchody psa wyleciały wprost na wycieraczkę kobiety. Martinez i Falafel przejechali otwartymi dłońmi po własnych twarzach. Po chwili wszyscy znów znajdowali się w mieszkaniu senseia.
-          Jesteś walnięty, wiesz? – bardziej stwierdził niż zapytał Falafel.
-          Wiem! – krzyknął szalenie Rudy.
Minęło kilkanaście minut, a przyjaciele usłyszeli donośny dźwięk dzwonka.
-          Mówię wam, pewnie już się wyprowadza i spyta, czy nie mógłbym przechować jej kluczy! – zawołał radosny sensei, otwierając drzwi.
Stała w nich siwowłosa, drobna kobieta, która pomimo swoich lat wydawała się być w pełni sił. Rudy był bardzo zaskoczony, kiedy staruszka wręczyła mu pewien woreczek.
-          Dzień dobry, panie Gillespie – mówiła uśmiechnięta. – Chyba panu psu podoba się moja wycieraczka – zaśmiała się ciepło.
-          Chyba tak – mruknął sensei i zatrzasnął drzwi.
Mężczyzna odwrócił się przodem do przyjaciół. Jego mina była marna.


*


-          Skoro plan „a” nie wypalił, to mamy jeszcze plan „b”! – krzyknął ucieszony sensei. – Panowie, wiertarki w dłoń i do dzieła!
Jerry wraz z Philem posłusznie wykonali polecenie Rudy’ego. Wzięli narzędzia do rąk i przyłożyli do ściany. Wszyscy trzej zaczęli wiercić miliony dziur. Po upływie pół godziny nadal nie było żadnego odzewu ze strony sąsiadki. Martinez, Falafel i Gillespie zaczęli się męczyć. Ile mieli tak jeszcze stać z tymi wiertarkami?
-          To bez sensu – westchnął Rudy, opadając na podłogę.
-          Masz całkowitą rację! – powiedział pewnym tonem Jerry. – Myślę, że powinniśmy się rozejść. Nic już nie wskóramy.
-          Oszalałeś?! – wydarł się sensei. – Czas na plan „c” – uśmiechnął się złośliwie.


*


Jack, Milton i Kim obserwowali Czarne Smoki już od dobrej godziny. Śledzili ich każdy ruch. Widać było, że przygotowywali się oni do jakichś ważnych zawodów. Trening był niezwykle intensywny.
Wojownicy Wasabi mieli zamiar sprowokować uczniów Ty’a do walki, która przeniosłaby się pod mury budynku dojo Bobby’ego. W ten sposób zwróciliby na siebie uwagę Eddie’ego.
-          Zaczynamy – oznajmiła Kimberly, zakładając kominiarkę.
Po chwili troje przyjaciół w czarnych strojach wbiegło do dojo Czarnych Smoków. Obecni na tamtejszej sali byli niezwykle zdziwieni, jednak za moment zaczęli oddawać ciosy. Walka trwała paręnaście minut, do chwili gdy uczniowie Ty’a nie pojmali Brewera, Crawford oraz Krupnicka. Odsłonili oni twarze przyjaciół, którzy uśmiechali się do nich niewinnie.
-          Nie tak to miało wyglądać – szepnęła przerażona blondynka.


*


-          To nie wypali – wysapał Phil. – Zobaczysz.
Nowy plan Rudy’ego wyglądał następująco- Falafel miał wskoczyć na plecy Gillespie’ego, który stałby na ramionach Martineza. Wszystko po to, by dosięgnąć kraty zabezpieczającej szyb wentylacyjny, a następnie przyłożyć telefon, z którego dochodziłyby głośne dźwięki syreny alarmowej.
-          Wspominałem, że to się nie uda? – spytał Phil, gdy po raz kolejny ich ludzka „piramida” się zawaliła.
Po wielu próbach na szczęście im się udało. Wykonali swoje zadanie. Nagle usłyszeli dzwonek do drzwi.
-          Aha! – wykrzyknął zwycięsko sensei i pobiegł otworzyć drzwi, zeskakując z Jerry’ego i tym samym doprowadzając do bolesnego upadku przyjaciół.
-          Dzięki, Rudy – warknął brunet, rozmasowując ramię.
Starsza kobieta wbiegła szybko do mieszkania Gillespie’ego. Zaczęła wykonywać przedziwne gesty swoimi rękami. Nikt nie był w stanie odczytać ich znaczenia.
-          Bardzo przepraszam, ale usłyszałam jakiś alarm! Myślałam, że coś się stało! – tłumaczyła się. – Zostanę tu, dobrze? Na chwilkę!
Sensei przeklął się w duchu.


*


-          Och, już ta godzina? – zdziwił się Rudy, gdy zegar wskazywał na godzinę piętnastą. – Bardzo panią przepraszam, ale muszę iść do dojo na trening – powiedział uprzejmie.
Sąsiadka zrozumiała pośpiech mężczyzny, więc czym prędzej opuściła jego mieszkanie. Dla senseia było to wybawienie, ponieważ naprawdę nie miał ochoty słuchać o jej trzech nieznośnych kotach. Jednak Gillespie nie okłamał staruszki. Rzeczywiście musiał zjawić się w dojo.


*
Kim, Jack i Milton długo się nie pojawiali. Zazwyczaj byli punktualni, jeśli chodziło o kolejny trening karate. Tym razem spóźniali się. Sensei, Jerry, Lorie oraz Eddie niepokoili się. Coś przecież mogło się stać! Przyjaciele w ogóle nie odbierali od nich telefonów.
-          Gdzie oni są? – denerwował się Rudy.
-          Chyba wiem – powiedział zdruzgotany Martinez, wskazując palcem na drzwi dojo.
Krupnick, Crawford oraz Brewer byli trzymani za kark przez Czarne Smoki. Towarzyszył im Ty.
-          Myślę, że coś zgubiliście – stwierdził złośliwie mężczyzna.
-          Puszczajcie ich – wysyczał Gillespie.
-          Och, naturalnie, że to zrobimy! – wykrzyknął Ty. – Ale następnym razem radzę, aby nie przeszkadzali nam w przygotowaniach do zawodów.
Czarne Smoki rzuciły z pogardą Wojowników Wasabi na matę i wyszli, trzaskając głośno drzwiami.
Jones, Martinez, Ramirez oraz sensei od razu podbiegli do przyjaciół, pomagając im wstać.
-          Co się stało?! – krzyczał Gillespie.
Rudy był wstrząśnięty. Nie zrozumiał za dużo ze słów swojego wroga. W jaki sposób Kim, Milton i Jack przeszkadzali w treningu Czarnych Smoków i dlaczego w ogóle mieliby to robić? Pewnie Ty znów wymyślił jakiś pretekst, aby tylko zaatakować Wojowników Wasabi.
-          Nieważne – odparł ostro Brewer i obolały podniósł się z maty.
-          Ważne, Jack! – krzyknął sensei.
-          Nie! – ryknął najgłośniej jak potrafił Jack.
Obecni w dojo patrzyli na chłopaka z wyraźnym przerażeniem w oczach.
-          Możemy zaczynać? – zaproponował nieco grzeczniej szatyn.
-          Tak – powiedział cicho nauczyciel.
-          Dzięki – rzucił, jakby ze złością Brewer.
Trening się rozpoczął... A Rudy nadal nie miał pojęcia, co się stało w dojo Czarnych Smoków.


*


Po zakończonych ćwiczeniach Jack, Milton oraz Kim zebrali się w jedną grupkę. Wspólnie się śmiali, widać było, że świetnie się bawili. A ich humory polepszały się szczególnie wtedy, gdy obok przechodził Jones. Ciemnoskóry chłopak był załamany. Czyżby przyjaciele nie chcieli z nim kontaktu?


*

-          Baby, you light up my world like nobody else! – próbował śpiewać bez fałszowania Gillespie.
-          The way that you flip your hair gets me overwhelmed! – do senseia dołączył Jerry.
-          But when you smile at the ground it ain't hard to tell! – Phil również dał się ponieść emocjom.
-          You don't kno-o-ow! You don't know you're beautiful! That’s what makes you beautiful! – zawyli wszyscy równocześnie, odstawiając mikrofony od swoich twarzy.
-          No to co, panowie? Następna rundka? – zapytał wesoło Rudy, poruszając przy tym zabawnie brwiami.
Śpiewanie do upadłego przeróżnych hitów to był nowy plan senseia. Chciał, aby sąsiadce zaczął przeszkadzać nieustanny hałas. Do przeprowadzki Emily zostały zaledwie trzy godziny!
-          Jasne – odparł Martinez. – Ale najpierw muszę rozgrzać odpowiednio głos.
Chłopak wypił wodę ze szklanki, a następnie wziął puste naczynie, przyłożył je koło ust i zaczął krzyczeć, aż szklanka wreszcie pękła.
-          Możemy zaczynać – powiedział z uśmiechem.


*
-          If I was your boyfriend, never let you go!
-          Keep you on my arm girl you’d never be alone!
-          I can be a gentleman, anything you want!
-          If I was your boyfriend, I’d never let you go! Never let you go!
Przyjaciele nagle usłyszeli pukanie do drzwi. Gillespie był cały w skowronkach, pewien tego, że teraz uciążliwa sąsiadka na pewno przyszła oddać klucze na przechowanie. Bardzo się zdziwił, kiedy w progu zobaczył staruszkę, która przyszła wraz z Joan.
-          O co chodzi? – spytał sensei.
-          O zakłócanie ciszy tej pani! – wykrzyknęła policjantka, ręką wskazując na starszą kobietę, która się niewinnie uśmiechała.
-          Ale przecież nie obowiązuje teraz cisza nocna! Mamy dzień! – tłumaczył się Rudy.
-          Powiedz to tej pani – warknęła Joan, wręczając Gillespie’emu mandat.
Mężczyzna już chciał zamykać drzwi, jednak policjantka w miarę szybko go powstrzymała.
-          Aha, jeszcze coś. Kim, Jack i Milton kazali ci przekazać, żebyś ich odwiedził.
-          Odwiedził gdzie? – zdziwił się sensei.
-          Za kratami – odparła ochoczo Joan.
-          Co?! – wykrzyknął Gillespie. – Znów są więzieniu?!


*
Lorie i Eddie niecierpliwili się. Ich przyjaciół długo nie było w dojo. Trening miał się zacząć kilkanaście minut temu, jednak nawet po samym senseiu nie było najmniejszego śladu.
-          Gdzie oni są?! – wołała zdenerwowana Ramirez, chodząc w kółko po pomieszczeniu. – Już dawno powinni byli tu być.
Jones niepewnie spojrzał się na szatynkę. Dziewczyna od razu zrozumiała, o co chodziło koledze i już za moment siedziała obok niego na ławce.
-          Co jest? – spytała cicho.
-          Może to dziwne, ale od samego początku naprawdę mam wrażenie, że Jack, Kim i Milton nie chcą ze mną żadnego kontaktu! – przejmował się czarnoskóry chłopak.
-          To nieprawda! – zaprzeczyła od razu dziewczyna. – Po prostu... Myślę, że – jąkała się, a przyjaciel tracił wszelkie nadzieje. – Pewnie są bardzo zajęci!
-          To czemu non stop widuje ich dziś na mieście? – zapytał Eddie.
Lorie spuściła głowę i zapadła niezręczna cisza.
-          Przykro mi, Ed. Nie wiem.
Nagle do dojo wbiegł cały roztrzęsiony Rudy, a zaraz po nim Jerry, który był w takim samym stanie.
-          Co się dzieje?! – wykrzyknęła przerażona Lorie, wstając z ławki.
-          Jack... – wysapał Martinez. – Milton… I Kim… Są... W więzieniu.
Jones i Ramirez spojrzeli na siebie znacząco. Po chwili było już słychać ich donośne śmiechy.
-          Nowość – powiedział ironicznie Eddie.
-          Nie mamy czasu! – wykrzyknął Gillespie. – Chodźcie!
Przyjaciele wykonali polecenie senseia.


*


Kiedy Rudy, Jerry, Lorie oraz Eddie zjawili się na komendzie, Joan właśnie otwierała celę Kim, Jacka i Miltona. Wszyscy troje nie mieli zbyt zadowolonych min. W końcu siedzenie w więzieniu dwa dni z rzędu nie należało do ich ulubionych zajęć.
-          Co tym razem, dzieci? – spytał z wyrzutem Gillespie.
-          Znów to samo – wtrąciła policjantka. – Zakłócanie spokoju Czarnym Smokom.
-          Co?! – wydarł się sensei w charakterystyczny dla niego sposób. – Czemu to robicie?!
Brewer, Crawford oraz Krupnick spuścili głowy i nagle obserwowanie ich obuwia stało się niezwykle interesującym zajęciem.
-          No gadać – warknął zdenerwowany Gillespie.
Senseiowi odpowiedziała cisza.
-          To wszystko przez Lorie! – krzyknął wreszcie rudowłosy chłopak.
-          Milton! – skarciła go Kimberly równocześnie z Jackiem.
-          Co?! – oburzyła się Ramirez. – Niby dlaczego przeze mnie?!
-          No właśnie?! – wtrącił się Jerry.
Wszyscy obecni popatrzyli na Martineza z politowaniem, jednak już po chwili kontynuowali rozmowę.
-          Eddie przestał się w ogóle nami interesować i do niej odszedł – wyjaśnił Milton.
-          To wy ode mnie odeszliście! – wrzasnął oburzony Jones.
-          Ty byłeś pierwszy! – ryknął jeszcze głośniej Krupnick.
-          Cisza! – uspokoił przyjaciół Brewer. – Tak nigdy nie dojdziemy do porozumienia.
Każdy się zgadzał z Jackiem, ponieważ miał on rację. Wojownicy Wasabi już nieraz pokazali, że krzykami nie da się nic wskórać.
-          Chcieliśmy na siebie zwrócić uwagę Eddie’ego – tłumaczyła blondynka. – Stąd wzięło się zaczepianie Czarnych Smoków. Przepraszamy, Eddie.
Jones podszedł do Kim, Jacka oraz Miltona, a następnie mocno ich przytulił. To był znak, iż topór wojenny został zakopany na dobre. Od tej chwili znów wszyscy żyli w zgodzie i nie istniało nic takiego jak rzekome odbieranie przyjaciół.


*


-          Co to był za dzień – westchnął zmęczony Jerry w dojo, w którym na razie znajdował się tylko on oraz Lorie.
-          Masz rację. Więc jak? Nadal jesteś wkurzony? – zaśmiała się Ramirez, podchodząc do chłopaka, który opierał się o szafkę.
Brunet ponownie westchnął, przechylił głowę i przyjrzał się uważnie szatynce. Ta naśladowała jego ruchy, co wywołało śmiech Martineza.
-          Chyba wiesz, dlaczego tak się zachowywałem, prawda?
-          Nie za bardzo – odparła zagubiona Lorie.
-          Więc ci powiem – uśmiechnął się przyjaźnie. – Najzwyczajniej w świecie byłem zazdrosny.
Brązowowłosa tylko prychnęła i odwróciła się tyłem do chłopaka. Patrzyła na niego z ogromną furią. Jerry był nieco zdezorientowany. Nie miał pojęcia, dlaczego przyjaciółka tak bardzo się zdenerwowała.
-          Nawet ty miałeś mi za złe to, że spędzam czas z Eddie’m?! – krzyknęła ze złością, chcąc zabrać swoją torbę z szafki.
Już miała wychodzić, ale Martinez przechytrzył ją i w porę złapał jej rękę. Lorie posłała Jerry’emu wściekłe spojrzenie, lecz po chwili złagodniała.
-          Nie byłem zazdrosny o to, że spędzasz czas z Eddie’m.
Ramirez chciała przerwać chłopakowi, jednak ten ją skutecznie uspokoił, jedną dłonią ujmując jej twarz. Dziewczyna się zarumieniła, a serce zaczęło szybciej bić.
-          Byłem zazdrosny o to, że Eddie spędza z tobą czas.
Przyjaciele przez parę chwil patrzyli na siebie w ciszy, dopóki Jerry nie zaczął zbliżać się do Lorie. To był właśnie ten moment.
-          Hej, ludzie! – krzyknął Brewer, wchodząc szybko do dojo, lecz parę sekund później zaczął się cofać. – Ej, czyżbym w czymś przeszkodził? – zaśmiał się bezczelnie. – Nie mów, Jerry. Czy to ja właśnie tobie przeszkodziłem? Niemożliwe!
Chłopak rozpoczął wykonywać swój taniec szczęścia w całym pomieszczeniu i wykrzykiwać przeróżne rzeczy.
-          No wreszcie! – cieszył się. – Punkt dla Jacka! Jednak jest sprawiedliwość na tym świecie!
-          Zrozumiałem! – wydarł się Martinez. – Po co tu przylazłeś?
-          Och, no tak – Brewer szybko się uspokoił. – Potrzebujemy waszej pomocy na zewnątrz. I to migiem.
Cała trójka wyleciała jak oparzona z dojo. Para, która przed momentem omalże się do siebie nie zbliżyła zrozumiała, o co chodziło Jackowi. Do dojo Bobby’ego Wasabi’ego zbliżały się Czarne Smoki z ich senseiem na czele.
-          Ty, co ty tu robisz? – zapytał niemiło Rudy.
-          Na zawodach poszło nam tragicznie. To tu robię – oznajmił szorstko Ty. – Twoi uczniowie cały czas przeszkadzali w treningach.
-          Mogę coś powiedzieć? – wtrącił się Jack.
-          Nie – warknął sensei Czarnych Smoków.
-          Dziękuję. Myślę, że wam poszło tragicznie, bo ogólnie jesteście tragiczni – zaśmiał się Brewer.
Od tego zdania rozpoczęła się prawdziwa wojna. Troje uczniów Ty’a bez żadnych skrupułów rzuciło się na Jacka z różnych stron. Na szczęście ten w porę wyskoczył w górę, powodując zderzenie wrogów. Kim i Lorie dzięki wspólnej walce pokonały pięcioro Czarnych Smoków. Eddie, Milton oraz Jerry pomimo kilku małych porażek zadawali szybkie, mocne i zarazem bolesne ciosy, a uczniowie Ty’a byli już wykończeni. Senseiowie dojo walczyli ramię w ramię. Mimo tego, że wszystko wskazywało na zwycięstwo Wojowników Wasabi, wcale się nie zanosiło na ich sukces. Podopieczni Gillespie’ego słabli. Nagle do akcji wkroczyli Chris Crawford, Andy Miller oraz Will Ramirez. A co było najdziwniejsze pomagali dojo Bobby’ego! Po chwili nie było już żadnego śladu po Czarnych Smokach. No może poza jednym...
-          He-e-ej – zagadnął miło Will, podchodząc do Wojowników Wasabi.
Uczniowie Rudy’ego jak i sam sensei byli zdezorientowani.
-          Nie pomagaliście Czarnym Smokom? – zdziwiła się Kim. – Dlaczego?
-          Przychodzimy z pewną propozycją – wytłumaczył brunet.
-          O nie – jęknął Jack. – Nikt od nas nie przejdzie do waszego dojo! Zrozumcie to raz na zawsze!
-          Właściwie – wtrącił Andy, ale nie dane było mu skończyć.
-          Ty gadasz?! – zdziwił się Jerry, jednak gdy napotkał groźne spojrzenia, zamilkł.
-          To my chcielibyśmy dołączyć do waszego dojo. Kiedy zobaczyliśmy w jaką furię wpadł Ty, gdy przeszkadzaliście nam w treningach, uznaliśmy, że to niezły świr, który nie zna się na żartach.
Wojownicy Wasabi wyglądali, jakby się telepatycznie naradzali.
-          Jasne – rzekła po chwili Crawford. – Nasze dojo jest otwarte dla każdego.
-          Oczywiście tylko wtedy, jeśli czegoś nie planujecie – oznajmił podejrzliwie Krupnick.
-          Bez obaw, Milton. Niczego nie planujemy – zaśmiał się Chris.
Rudy głośno westchnął. Wszystkie oczy skierowały się właśnie na niego.
-          No nie wiem. To może być niezwykle skomplikowany proces – rozmyślał sensei.
-          Wszyscy mamy czarne pasy – powiedział pewnie Miller.
-          Witamy w naszym dojo – Gillespie uśmiechnął się ciepło do przyjaciół.
Brewer stanął pod dojo, wyciągając rękę przed siebie. Lorie, Kim, Rudy, Jerry oraz Milton uczynili to samo, nakładając na siebie kolejno dłonie.
-          No chodźcie – zaśmiała się Ramirez do nowych Wojowników.
Ci zrozumieli, co miała na myśli szatynka i powtórzyli gesty znajomych, by za moment móc zgodnie wykrzyknąć „Wasabi!” .
Kto by pomyślał, że tak to się wszystko zakończy? Widocznie nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.


*


Rudy dosłownie czołgał się wycieńczony po schodach. Próbował dostać się jakoś do swojego mieszkania. Kiedy doszedł do odpowiedniego miejsca, dostrzegł Emily z walizkami.
-          O rany! – jęknął. – Przepraszam cię, ale o wszystkim zapomniałem! – bronił się.
-          Nie szkodzi – zaśmiała się Turner.
Jak na złość drzwi od domu złośliwej sąsiadki otworzyły się. Starsza kobieta uśmiechała się ciepło w stronę pary.
-          Mama! – wykrzyknęła radośnie Emily i przytuliła się do staruszki.
Gillespie zastygł w bezruchu.
-          Kt-t-t-o? – jąkał się.
-          Rudy, mieszkasz tu tyle lat! To moja ukochana mamusia! Nie znasz jej? Dużo jej o tobie opowiadałam! – śmiała się Emily.
-          Jakbym mógł nie znać szanownej sąsiadki – zaśmiał się sensei i podszedł do starszej pani Turner, by pocałować jej dłoń.
Blondynka weszła na chwilę do mieszkania matki, tłumacząc, że musi przywitać się z kotami.
-          Pani wiedziała od samego początku – stwierdził Rudy, uważnie przyglądając się kobiecie.
-          Owszem – odparła ciepło. – Więc postanowiłam cię przetestować, aby zobaczyć czy jesteś wart mojej córki.
Gillespie przełknął nerwowo ślinę.
-          No i jesteś! Widziałam, jak się starałeś, abym się stąd wyniosła – puściła oczko mężczyźnie. – Chciałeś dla Emily jak najlepiej, a to jest najważniejsze.
Rudy uśmiechnął się sam do siebie. W życiu nie pomyślałby, że uciążliwa sąsiadka może się okazać testującą go osobą.


*


Kim i Jack spacerowali w zupełnej ciszy. Rozmyślali i w ogóle im to nie przeszkadzało, kiedy mogli w spokoju podziwiać niebo pokryte gwiazdami. Gdy wreszcie dotarli pod dom Crawford, stanęli naprzeciw siebie. Tej nocy nie potrzebowali słów, aby się porozumieć. Brewer zaczął się powoli zbliżać do blondynki. Niespodziewanie drzwi wielkiego domu otworzyły się.
-          Kim! – zawołał ojciec dziewczyny. – Wracaj już!
Kimberly tylko się zaśmiała, a Jack wydarł się ze złości tak, że mogła go usłyszeć cała ulica.
__________________________________________________
I tym oto rozdziałem kończę pierwszą połowę 3. sezonu "Kickin' It" :)

25 komentarzy:

  1. Rozdział wspaniały!!! Cudowny!!! Świetny!!! Super że dodałaś wcześniej!!! Dobrze że Kim,Milton,Jerry i Jack wyjaśnili sobie wszystko z Eddiem i nadal się przyjaźnią!!! Jerry i Lorie prawie się pocałowali!!! A Jack specjalnie im przerwał!!! Ha ha ha!!! Genialne!!! No i wiadomo już kim są ci trzej nowi uczniowie!!! Zaskoczyłaś mnie ale pozytywnie!!! Fajnie że Chris,Will i Andy dołączyli do wojowników wasabi!!! Okazało się że starsza pani to mama Emily i testowała Rudiego!!! Super!!! Końcówka najlepsza!!! Można pęknąć ze śmiechu!!! Kim się zaśmiała a Jack wydarł się na całą ulicę!!! Pewnie wszystkich obudził!!! Ha ha ha!!! Boskie!!! Jesteś ekstra!!! Rewelacyjnie piszesz!!! Kocham tego bloga!!! Kiedy można spodziewać się next'a???!!!! Już nie mogę się doczekać!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci za tak miły komentarz! :) Cieszę się, że spodobał Ci się nowy odcinek. ;)
      A co do nn, to mam nadzieję, że pojawi się w okolicach 25.07. :)

      Usuń
  2. Super odcinek:*
    Haha! Jerry ma za swoje! :D
    Strasznie podobał mi się wątek z tym wykurzeniem starszej pani :D Rudy to jednak inteligent, haha!
    Czekam na następny odcinek! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To świetnie, że Ci się spodobał ten wątek ;)

      Usuń
  3. boski odcinek!! <33
    taniec Jack'a zawsze spoko ; )

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniały rozdział!!
    Najlepszy wątek z wkurzaniem tej staruszki!! hahah
    Rudy taki mądrala, kto by pomyślał!! :D
    Szkoda, że Jack i Kim się nie pocałowali na końcu,
    mam nadzieję, że wydarzy się to już niedługo!!! :***
    Czekam na nn ;**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też mam nadzieję, że to się wydarzy niedługo. ;) Ale wydaje mi się, że będą musieli jeszcze trochę poczekać. :)

      Usuń
  5. WOW ! Niesamowity.
    Cieszę się, że w końcu Ty dostał to na co zasłużył.
    Mam nadzieję, że niedługo Kim i Jack będą razem <3
    Nie spodziewałam się, że sąsiadka Rudy'ego to mama Emily. Wow.
    Czekam na nowy z niecierpliwością ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. No i zagadka rozwiązana :)
    Brawa dla Jacka! Wreszcie to ON mógł przeszkodzić JERRY'EMU :D
    Rozdział jak zawsze bardzo dobry.

    Czekam z niecierpliwością na "Spanish Kiss" :)

    :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      A ja się nie mogę doczekać, żeby wreszcie "Spanish Kiss" napisać. ;)

      Usuń
  7. Matko rozdział jak zwykle świetny.:** Ale najlepszy moment kiedy Jack przerwał Jerre'mu i Lorie i ten jego wybuch radości:D
    kick:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha. Cieszę się, że Ci się to spodobało :)

      Usuń
  8. Super !
    Boski był ten plan wykurzenia sąsiadki Rudy'ego !
    Świetna końcówka i ten moment , jak Jack przerwał Jerry ' emu i Lorie !
    Kocham ten kego tekst - " To ja przerwałem Tobie ? Niemożliwe ! " .
    Padłam przy tym !
    Czekam niecierpliwie na " Spanish Kiss " .
    Julia Howard

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez obaw, "Spanish Kiss" zaczyna się pisać :)

      Usuń
  9. eh nie lubię Cię :P piszesz tak zajebiście, że codziennie sprawdzam czy aby nie dodałaś nowego rozdziału :P bardzo wciąga to opowiadanie :) gratuluję i pomysłowości i talentu ! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci <3 A nowy rozdział myślę, że NAJPÓŹNIEJ pojawi się 25. Ale to już chyba byłaby przesada, więc postaram się dodać wcześniej. ;)

      Usuń
    2. Podaj mi 3 odcinki z Kim i Jack'iem, ktore najbardziej lubisz ;> spróbuję zrobić dla ciebie filmik :-D

      Usuń
    3. Jejku, naprawdę?! ;) Dziękuję :D A więc moje ulubione odcinki z Kick to "Wazombie Warriors" , "Karate Games" i " Hit The Road Jack" :)

      Usuń
    4. ok :) tylko przepraszam jeżeli nie będzie w najlepszej jakości ;d bardzo ciężko jest znaleźć filmiki w dobrej rozdzielczości na internecie :( jak go zrobię to podeślę ci linka ;*

      Usuń
    5. Ok, ok :) Dziękuję jeszcze raz <3

      Usuń
  10. Super! <33
    Normalnie Superowy rozdział!! ;*
    Masz wielki talent do pisania! ;)
    Tak mi się spodobał twój blog, że codziennie tutaj wchodzę i sprawdzam czy nie dodałaś nowego rozdziału!! ;*<3
    Czekam na Kicka kochana! :)
    Kocham twojego bloga i czekam z niecierpliwością na nexta! <3
    Love you!! ;* ;*

    OdpowiedzUsuń