Po
Tristanie i Izoldzie
Po Romeo
i Julii
Byli
Jack i Kimberly
Blondynce zostało parę minut do wyjścia. Wolny czas przeznaczyła na małe poprawki w swoim stroju. Do zwiewnej, sięgającej przed kolana, turkusowej sukienki i czarnych półbutów dorzuciła torebkę tego samego koloru, którą przewiesiła przez ramię. Miała dziwne przeczucie, że dziś coś się wydarzy i będzie to związane z Jackiem. Głos Brewera przez telefon nie był taki jak zwykle. Brakowało mu czegoś, a dokładniej pewności i odwagi. Te cechy stale towarzyszyły szatynowi, lecz tym razem było inaczej.
W drodze do Seaford High School Kim cały czas rozmyślała o Jacku. Podejrzewała, że mogło się coś stać, ale zaraz odgoniła od siebie tę myśl. To było niemożliwe.
Crawford nieśmiało przekroczyła próg szkoły. Po chwili znalazła się już na stołówce. Oniemiała, gdy ujrzała pomieszczenie. Jeden ze stolików był pięknie przystrojony. Znajdował się na nim obrus i pyszne dania. Zapalone świece przeganiały mrok panujący na dworze. Jednak uwagę Kim szczególnie przykuło czerwone jabłko usytuowane zaraz obok świecznika na środku stolika.
Jack stał przy stole. Ubrany w niebiesko- czarną koszulę w kratę i czarne spodnie. Wyglądał zupełnie tak jak swojego pierwszego dnia w Seaford High School. Crawford to od razu zauważyła.
- Widzę, że ubraliśmy się pod kolor – zaśmiał się słodko blondynka.
Brewer w odpowiedzi uśmiechnął się do blondynki podszedł do niej. Stanął naprzeciw dziewczyny i zawzięcie się jej przyglądał.
- Pewnie się zastanawiałaś, dlaczego wybrałem akurat to miejsce na spotkanie i co tutaj robi to jabłko – Jack jakby czytał w myślach Kimberly.
- Właśnie tak – odparła.
- Właśnie w tym miejscu się poznaliśmy – wyjaśnił chłopak. – A jabłko... Może to zabrzmi zabawnie – zaśmiał się. – Jabłko nas połączyło.
Crawford spuściła głowę i się uśmiechnęła.
- Tak, masz racje – powiedziała szczęśliwa.
Brewer przybliżył się do przyjaciółki i ujął jej dłonie w swoje ręce. Ten moment wyobrażał już wiele razy, jednak dopiero teraz dotarło do niego, że to się dzieje naprawdę. Miał jedną jedyną szansę. Mógł się wycofać lub zaryzykować.
- Kim Crawford – Jack spojrzał w oczy Kimberly. – Kocham cię.
*
- Lorie! Otwórz drzwi! – krzyknęła matka do szatynki, słysząc dźwięk dzwonka.
Ramirez stojąc przy drzwiach, poprawiła swoją czerwoną sukienkę, a jej brat wykonywał ostatnie ruchy, by w pełni zawiązać krawat. W końcu brązowowłosa otworzyła drzwi. W progu stał Jerry z dwoma bukietami. Jeden z nich podał Lorie, która w ramach podziękowania chciała pocałować chłopaka w policzek, jedna nie zrobiła tego, gdyż spotkała się z wyraźnym protestem ojca zasiadającego do stołu.
Martinez wszedł do domu Ramirezów i podał drugi bukiet matce Lorie. Kobieta uśmiechnęła się ciepło do bruneta i podziękowała mu. Chłopak wiedział, że w tym momencie otrzymał jej błogosławieństwo.
Kolacja się rozpoczęła dokładnie o dziewiętnastej trzydzieści.
*
Te słowa zdecydowanie wstrząsnęły Brewerem. Co to w ogóle miało znaczyć? Dlaczego nie mogli być razem? Jaki był powód, jeżeli takowy istniał. To wszystko zdawało się być jednym wielkim dramatem z niskim budżetem.
- C- co? – wydusił z siebie Jack, natychmiast puszczając dłonie Kimberly i nieco się oddalając. – Dlaczego?!
- To nie najlepszy pomysł – oznajmiła smutno blondynka.
Z jej miny można było wyczytać, że podobnie jak chłopak była nieco zdenerwowana jak i również zawiedziona.
- Rozmawiałam kiedyś z tatą na twój temat. Wtedy, kiedy omal się przy nim nie pocałowaliśmy. Wiesz, o czym mówię.
Tak, Brewer pamiętał to zdarzenie.
- Kim! – zawołał ojciec dziewczyny. – Wracaj już!
Kimberly tylko się zaśmiała, a Jack wydarł się ze złości tak, że mogła go usłyszeć cała ulica.
Crawford mówiła o wszystkim z przejęciem.
- Jack, nasze rodziny są od pokoleń skłócone! Nie możemy być razem – powiedziała przygnębiona blondynka.
- Co za bzdura – prychnął szatyn. – Nawet jeśli są skłócone, to co? Nie mogą nam zabronić się spotykać!
- Nie znasz mojego ojca, Jack. Przykro mi, ale nic z tego nie będzie.
Kim zabrała swoją torebkę z krzesła i blado uśmiechnęła się w stronę Brewera. Ten tylko usiadł na jednym z krzeseł, a następnie położył ręce na stole, by móc ukryć twarz w dłoniach. Czuł, jakby jego świat właśnie się zawalił.
*
Mężczyzna chodził w te i z powrotem po dojo, szukając swojego miejsca. Nie mógł zrozumieć, czemu uczniowie nie przyszli na zajęcia. Czyżby mieli lepsze plany? Nawet nie zapowiedzieli swojej nieobecności.
- Dzięki, Rudy. To jest takie miłe uczucie, kiedy o nas pamiętasz – powiedział ironicznie Andy.
Milton oraz Chris poparli Millera.
- No nieważne – mruknął zawstydzony Gillespie. – Ktoś mi powie, co tu się dzieje? Nie ma większości osób.
Przyjaciele zaczęli z chęcią opowiadać o senseiowi o zajęciach Kim, Jacka, Jerry’ego, Willia oraz Lorie. Ten jednak był odrobinę zdenerwowany zważywszy na to, że żadna z wymienionych osób nie zgłaszała uprzednio nieobecności na treningu.
- Mam pomysł – oznajmił niespodziewanie Crawford.
Wszyscy uważnie go słuchali.
- Może zamiast trenowania nowych ciosów trochę pogadamy? Tak od serca. Wydaje mi się, że musimy sobie coś wyjaśnić.
Chris został obdarzony zdziwionymi spojrzeniami, jednak sensei wraz z resztą uczniów wyraził zgodę na nietypową pogawędkę.
*
- Chcieliśmy was o coś spytać – przemówiła Ramirez i wstała z krzesła podobnie jak jej chłopak. – To pytanie to tylko czysta formalność. Nie macie nic przeciwko, że będziemy się spotykać? – zapytała dziewczyna rodziców.
Matka automatycznie pokręciła głową, dając parze do zrozumienia, że nie.
- Tak – powiedział pan Ramirez.
- Co?! – oburzyła się Lorie.
- Gołym okiem widać, że w ogóle do siebie nie pasujecie. Z tego związku wynikłyby jedynie same przykrości.
*
- Co wam zrobić do picia? – spytał Rudy z kuchni.
- Masz coś mocniejszego? – rzucił Andy.
- Może być kawa bez mleka? – warknął Gillespie.
- Skąpiec – szatyn podsumował senseia jednym słowem.
- Raczej odpowiedzialna osoba, nie pozwalająca smarkowi na zbyt wiele – powiedział dobitnie i przyniósł do salonu cztery szklanki wypełnione sokiem.
Miller się oburzył i zgodnie z jego zasadą wypowiedzenia ostatniego słowa podczas jakiejkolwiek sprzeczki mruknął coś pod nosem, by Rudy nie mógł go usłyszeć i mu odpowiedzieć.
Przyjaciele usiedli wokół drewnianego stołu i pili napój. Od czasu do czasu któryś z nich się odezwał. W końcu Chris z hukiem odłożył swoją pustą szklankę na ławę. Wszystkie spojrzenia zostały skierowane w jego stronę.
- Strzelam, że to ten moment, w którym się dowiadujemy, o czym chciałeś porozmawiać – stwierdził pewnie Milton.
- Bingo – odparł Crawford. – Po prostu... – zaczął blondyn, ale Andy mu przerwał.
- Koleś, błagam! – jęknął. – Chciałeś poważnie pogadać, a zaczynasz zdanie od „po prostu” ?! Stuknij się!
Chris zignorował przyjaciela. Wiedział, że takie odzywki są czymś zwyczajnym u Millera, więc zachowywał się tak odruchowo.
- Mam czasem wrażenie, że nie masz do nas zaufania, Rudy. Nas znaczy mnie, Willa i Andy’ego – powiedział Crawford.
- Co?! – pisnął Gillespie. – To nieprawda!
- To zrozumiałe. W końcu tak nagle porzuciliśmy znakomite, popularne dojo na rzecz... twojego dojo. Masz prawo traktować nas jak szpiegów i wiem, że to robisz.
- No troszeczkę – przyznał w końcu sensei.
- A jednak! – krzyknął Miller.
- Rudy, zaufaj nam – kontynuował blondyn. – Nie przyszliśmy donosić. Przenieśliśmy się do dojo Wasabi’ego z kilku powodów.
- Mieliśmy dość zajęć Ty’a. Mieliśmy dość krzyków Ty’a – wymieniał szatyn. – Mieliśmy dość ćwiczeń zadawanych przez Ty’a. Mieliśmy dość Ty’a.
- To też – powiedział Chris.
- Przede wszystkim to – wtrącił ponownie Andy.
- Ale chyba najbardziej mieliśmy dość jego jęczenia, że znów chciałby się z tobą przyjaźnić i jak bardzo za tobą tęskni.
- Dokładnie – poparł przyjaciela Andy.
Gillespie szeroko otworzył buzie, dając upust swojemu zaskoczeniu.
*
To wydarzenie mające odbyć się za kilka dni wydało się dla Rudy’ego najodpowiedniejszym momentem, by zawrzeć z Ty’em pokój.
*
Jerry zadzwonił do drzwi. Odpowiedział mu krzyk oznajmiający, że drzwi są otwarte. Brunet domyślił się, że musi pójść do pokoju Lorie, gdyż tam ona najprawdopodobniej przebywała. Przez widok, który tam zastał, o mało co nie upadł.
- Co ty wyprawiasz? – wydusił z siebie Martinez, patrząc cały czas na dziewczynę, która wyciągała swoje ubrania z szafy i kładła je na kanapę.
- Robię to, ponieważ ojciec nie pozwolił nam się spotykać.
Do bruneta zaczęło wszystko docierać. Puste walizki na podłodze dały mu dużo do myślenia. Przeraził go pomysł Ramirez.
- Nie rób tego! – krzyknął nagle chłopak., wyrywając zdezorientowanej dziewczynie ubrania z rąk. – Wiem, że jesteś teraz wściekła i wszystko cię denerwuje, ale nie uciekaj z domu! To nienajlepszy pomysł.
Ramirez zaczęła się niepohamowanie śmiać.
- Nie chcę uciec – oznajmiła.
Jerry odetchnął z ulgą.
- Ty się tu wprowadzisz – powiedział i wręczyła Martinezowi walizki.
- Co?! Nie! Dlaczego?!
- Mój tata musi zobaczyć, że się zgadzamy i wbrew pozorom pasujemy do siebie.
- To nie wypali, Lorie!
- Za szybko się poddajesz – powiedziała i pocałowała czarnowłosego w policzek.
*
- Dziadku? – zaczął Brewer, patrząc w kuchni na staruszka przeglądającego gazetę i popijającego kawę. – Dlaczego nasza rodzina jest skłócona z rodziną Crawfordów? Co się stało?
Starszy mężczyzna z hukiem odłożył kubek z napojem na stół, posłał siedzącemu po drugiej stronie wnukowi groźne spojrzenie i wrócił do czytania jakiegoś pasjonującego artykułu. Jack ewidentnie został zignorowany.
- Dziadku? – spytał, oczekując odpowiedzi.
- To długa historia – w końcu przemówił mężczyzna, nie odwracając wzroku od gazety.
- To może mi ją opowiesz? Mam czas.
- Nie ma potrzeby, żebyś sobie zawracał głowę tymi bzdurami. Dlaczego tak nagle to wszystko cię zainteresowało? I skąd o tym w ogóle wiesz?
- Mało istotne. A interesuje mnie to, bo pomyślałem, że może czas najwyższy zakończyć ten spór.
Dziadek się zaśmiał i wychylił się przez stół, by pogłaskać wnuka po głowie.
- Oj, dzieciaku.
- Mówię całkiem poważnie – oznajmił hardo Jack.
- I nie ma najmniejszej potrzeby, żebyś się tak unosił – uspakajał wnuka staruszek. – Chętnie posłucham o twoim planie pogodzenia rodzin, bo wiem, że taki masz.
Młodszy Brewer uśmiechnął się triumfalnie. Owszem, miał plan. I również doskonale wiedział, o co dwa rody kłóciły się od czterech pokoleń. Dowiedział się poprzedniego dnia dzięki historii matki. Kilkadziesiąt lat temu rodzina Brewerów i Crawfordów upatrzyła sobie ten sam dom. Obydwa rody miały zamiar go kupić, jednak wiadome było, że dostanie go ten, kto będzie w stanie zapłacić więcej. Takim kimś okazała się rodzina Brewer. Jack nie mógł uwierzyć, że taki drobiazg był powodem wieloletniej kłótni.
- Jack? – poganiał nastolatka dziadek.
- Już, już – powiedział prędko Jack. – Wpadłem na genialny, moim skromnym zdaniem, pomysł! Przecież starzy Crawfordowie mają wnuczkę! Mogłaby się ona spotkać z którymś z Brewerów! Mówiąc którymś, mam na myśli siebie... – chłopak wskazał palcem na swoją klatkę piersiową. – Albo Kaia – dodał, gdy zauważył podejrzliwe spojrzenie dziadka. – Albo siebie – powiedział później szeptem. – Kto wie? Może by coś zaiskrzyło!
- Wiesz co, to naprawdę znakomity pomysł, Jack – uśmiechnął się starszy Brewer. – Musimy zaprosić Crawfordów z tą wnuczką na kolację za kilka dni. Idę powiedzieć babci!
- Jest! – ucieszył się szatyn, kiedy dziadek zniknął za progiem kuchni.
*
Póki co do żadnej kłótni między parą nie doszło. Doskonale się rozumieli. Pan Ramirez był pod wrażeniem, jednocześnie się zastanawiając ile jeszcze potrwa ta sielanka.
*
- To wy dziś zdecydujecie, które dojo w mieście jest lepsze! – dodała Emily Turner. – A nasi zawodnicy to sensei Ty, właściciel dojo Czarnych Smoków oraz sensei Rudy, opiekun uczniów dojo Bobby’ego Wasabi’ego!
- Za chwilę na ekranach państwa telewizorów pojawią się materiały...
Przemowę Roba niezbyt kulturalnie przerwał Gillespie, głośno chrząkając. Wszystkie spojrzenia zostały skierowane właśnie w jego stronę. Armstrong wariował co chwila powtarzając „ Tego nie było w scenariuszu!” .
- Przed puszczeniem materiału chciałbym coś powiedzieć – oznajmił Rudy.
Ty tylko mruknął coś w rodzaju „pasjonujące” .
- Wszystkim widzom może się wydawać, że wraz z Ty’em jesteśmy tylko tego wieczora konkurentami, kiedy to walczymy o nagrodę najlepszego dojo. Ale to nie do końca prawda. W rzeczywistym życiu niestety również jesteśmy rywalami i wrogami. Dlatego, korzystając z okazji, chciałbym cię dziś przeprosić za te siedemnaście lat kłótni – powiedział sensei i podszedł do Ty’a siedzącego naprzeciw niego. – Ty, co powiesz na rozejm? – uśmiechnął się ciepło Rudy, wyciągając rękę w stronę mężczyzny.
Zdezorientowany Ty spojrzał się w kamerę, a już po niemal sekundzie wyskoczył ze swojego fotela.
- On to robi specjalnie! – krzyczał brunet. – Nie chce się ze mną naprawdę pogodzić! Po prostu chce zgarnąć tę kasę!
Sensei Czarnych Smoków zaczął biegać po studiu, goniąc uciekającego Rudy’ego.
- Przepraszamy, ale z powodu problemów technicznych, musimy przerwać transmisję. Zapraszamy ponownie po krótkiej przerwie – powiedziała szybko Turner.
*
Ci posłusznie zeszli na dół do kuchni, gdzie czekał już na nich ojciec dziewczyny. Siedział on przy stole i jednym ruchem ręki polecił nastolatkom, że mają także zająć miejsca naprzeciwko niego. Zgodnie z życzeniem Ramireza, zrobili to.
- Podjąłem decyzję co do waszego chodzenia – oznajmił mężczyzna, pokazując w powietrzu cudzysłów podczas wypowiadania ostatniego słowa.
- I? – spytała podekscytowana Lorie z wyraźną nadzieją.
- I nie – odparł beznamiętnie.
- Co?! – krzyknął Jerry, wstając z krzesła. – Dobra, przez te kilkanaście dni starałem się być miły i kulturalny, ale tego nie da się słuchać! Co pan sobie w ogóle wyobraża?! Lorie starała się jak głupia, bez obrazy, żeby w końcu nas pan zaakceptował, ale pan woli stale mówić „nie” ! Dlaczego?!
Ramirez również wstał z krzesła i zaczął klaskać. Jego córka i jej chłopak byli nieco zdezorientowani.
- Brawo – powiedział z uznaniem ojciec dziewczyny. Właśnie tego oczekiwałem. Dlaczego miałem wyrazić zgodę na wasz związek, skoro cały czas wydawało mi się, synu, że jesteś nieporadnym chłopcem, który nie potrafiłby nawet obronić Lorie? Teraz udowodniłeś, że dasz radę i umiesz walczyć o swoje. Zależy ci. Zapiszcie tę datę w kalendarzu, bo właśnie udzieliłem wam mojego błogosławieństwa.
Martinez najpierw się cicho zaśmiał pod nosem, a później wybuchnął radosnym śmiechem, mocno przytulając do siebie Ramirez. Ta dwójka w życiu nie spodziewałaby się takiego obrotu wydarzeń.
*
Uśmiechnięty chłopak nacisnął klamkę i jego oczom ukazali się dziadkowie Kimberly. Brewer przywitał się ze starszym państwem, które za moment przekroczyło próg domu, tym samym odsłaniając Kim i Kaia... trzymających się za rękę.
Z miny Crawford dało się wyczytać, że dziewczyna nie była ani trochę zadowolona.
- Nie o tego Brewera chodziło, dziadku – fuknął ze złości Jack, a Kai się złośliwie uśmiechnął.
- Wytłumaczę ci to, Jack – powiedziała natychmiast blondynka.
- Bawcie się dobrze! – rzucił szatyn, wychodząc z domu.
*
- Czego chcesz? – warknął Ty.
- Pogadać.
- Nie wiem, o czym.
- Dobrze wiesz – zdenerwował się nieco Rudy. – Wtedy w studiu naprawdę chciałem się z tobą pogodzić. Nie zależało mi ani trochę na wygranej.
- No więc przeproś mnie jeszcze raz. Tutaj – powiedział dobitnie Ty.
Gillespie westchnął ciężko. Przez moment odnosił wrażenie, że rozmawia z dzieckiem.
- Przepraszam, Ty.
Nastąpiła niezręczna chwila ciszy.
- Też cię przepraszam, Rudy.
- Rozejm?
- Wreszcie rozejm – jakby odetchnął z ulgą mężczyzna.
Już po chwili senseiowie dojo Czarnych Smoków i Wojowników Wasabi przytulili się na zgodę. To wszystko oznaczało koniec kłótni i koniec bezsensownych sporów.
*
- Jack?
Brewer wiedział, że prędzej czy później ona go znajdzie. Zawsze tak robiła, kiedy był w podłym nastroju.
Chłopak odwrócił się w stronę blondynki i do niej podszedł.
- Chcę wiedzieć jedno. Dlaczego się zgodziłaś na ten fałszywy związek z Kaiem?
- Przyszedł do domu moich rodziców z twoim dziadkiem. Nie mogłam odmówić.
- Dlaczego? – prawie że syknął Jack.
- Bo wtedy kłótnia rodzin byłaby jeszcze gorsza, Jack! – warknęła Kim. – A tego żadne z nas nie chciało.
- Wolałbym nie móc się do ciebie odzywać niż patrzeć jak udajesz parę z Kaiem!
- W takim razie się do mnie nie odzywaj! – krzyknęła Crawford i szybkim krokiem ruszyła w przeciwną stronę.
Szatyn do niej czym prędzej podbiegł i złapał ją za nadgarstek. Po chwili znów znalazł się z nią twarzą w twarz. Delikatnie objął blondynkę w talii, a ta ostrożnie położyła dłonie na jego ramionach.
- Zaczekaj – przerwał nagle ten romantyczny moment chłopak. – Co z Kaiem?
- Załatwiłam to już przed wyjściem – uśmiechnęła się dziewczyna. – Gdyby nie to, byłabym tu pół godziny wcześniej – zaśmiała się uroczo.
- A więc podejście numer dwa – odwzajemnił uśmiech Brewer, patrząc w oczy Kimberly – Kim Crawford, kocham cię.
- Jacku Brewerze, też cię kocham.
Po chwili ich usta złączyły się w subtelnym i przepełnionym miłością pocałunku.
Jack nie byłby sobą, gdyby w końcu nie dodał:
- Nareszcie nikt nam nie przerwał – zaśmiał się radośnie.
Kim pstryknęła żartobliwie wreszcie swojego chłopaka w nos. __________________________________________________
Kick! :)
Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa !!!!!
OdpowiedzUsuńJest Kick. Jest Kick. Jest Kick !!! < 33333
Bosz. Ile ja czekałam !!! ;D
Cudnyyy ten rozdział. ♥♥
Uwielbiam Cię < 33
Ja chcę nastepny < 3
Dziękuję Ci :)
UsuńI tak, JEST KICK!!! <3
Aaaaaaaaaaa!!!
OdpowiedzUsuńKICK! Finally!
O matko, jestem w takiej euforii, że masakra :D
Wreszcie razem!
A test pana Ramireza? Genialny pomysł :)
No to mamy dwie pary w opowiadaniu, cudownie!
Chyba przesadziłam z ilością wykrzykników :D
Czekam na kolejny rozdział ^^
Te quiero :*
Kocham ten rozdział !!! Najlepsza moim zdaniem końcówka . Hahaha !! Nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów
OdpowiedzUsuńhaha! w końcu!!! :D
OdpowiedzUsuńja w odrużnieniu do Cleo przesadzę z wykrzyknikami:)
KICK!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! okej, starczy xd
super, Jack i Kim, Jerry i Lorie:D jak to cudownie brzmi! tyle czekałam! i warto było:*
na początku myślałam, że jednak zmieniłaś zdanie i Jackowi znowu się nie uda, haha! xd ale ufff na szczęście:*
czekam na kolejny odcinek! :*
kocham <3
Aaaaaaaaaaaaa !!!!!
OdpowiedzUsuńW końcu Kick ♥.♥
Nareszcie ;D
Tyle czekałam, ale opłacało się :p
Cudownie piszesz :)
Masz ooooooooooooooogromny talent :D
Wyczekuję kolejnego rozdziału z niecierpliwością <3
Kocham cię ♥
Jea !
OdpowiedzUsuńAle się napracowałaś :-p
Rozdział jest genialny !
Po prostu nmg ci tego napisać jednym słowem : Reakcja ojca lorie mnie zaszokowała. Twoj talent zaskoczył . Rozdział oszołomił , a Kick poskromił :-)
K I C K <3 !!! ... i tak w nieskończoność !
Ty i Rudy są przyjaciôłmi :-)
KICK !! KICK !! KICK !! ♥♥♥♥♥♥♥
OdpowiedzUsuńnawet nie masz pojęcia, jak bardzo się z tego cieszę ♥
serio, nie spodziewałam się takiego obrotu spraw :)
myślałam, że od razu ich połączysz :D
ale tak jest jeszcze lepiej ♥♥
to czekam na kolejny odcinek :*
Super rozdział!
OdpowiedzUsuńNo i mamy Kicka<3
Już nmg doczekać się nn<3
aaaaaaaaaaa!!!!!!!
OdpowiedzUsuńOMG!!! KICK!! KICK!! KICK!! ♥♥♥
Kocham to opowiadanie!!!
Czekam na kolejny rozdział!! :*
Aaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńJest KICK Hurra!!! <3
Kocham to opowiadanie! <33
Masz wielki talent! ;*
Czekam z niecierpliwością na kolejny odcinek!! :))
Kocham! <333
Olivia Holt ;*
Boże wreszcie Kick !!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze boski uwielbiam twojego bloga jest eksta
Nareszcie KICK!!
OdpowiedzUsuńRozdział jest CUDOWNY ♥♥♥
Na początku miałam ochotę cię zabić, ale... na twoje szczęście później był KICK ♥
Przepraszam, że dopiero teraz komentuję, ale byłam odcięta od neta :/
No w końcu KICK!!!!!
OdpowiedzUsuńRozdział bajeczny!!!Czekam na następny!!!OLA:P
Zostałaś nominowana do LBA ;)
OdpowiedzUsuńWięcej informacji na:
http://kickinit inna-historia.blogspot.com/
KICK KICK KICK <3
OdpowiedzUsuńNareszcie! :D
Czekam na next! ;)
Jest kick, jerry i lorie są razem, a rudy pogodził się z tyem.
OdpowiedzUsuń