-
Leć!
Chris lekko wypchnął Willa w stronę Julie.
Szatynka właśnie wychodziła z domu. Wydawało się, że była z kimś umówiona. Nie
szła szybkim krokiem, ale też nie wolnym.
Brunet spacerował chodnikiem, jak gdyby nigdy nic.
Sprawiał wrażenie obojętnego i trochę zaskoczonego, kiedy napotkał wzrok
Miller.
-
O jejku! Julie! – zaśmiał się krótko i nieco nerwowo. –
Znowu się spotykamy! Niesamowite!
Dziewczyna wyglądała na trochę zmieszaną.
-
Tak, naprawdę niesamowite – powiedziała, a jej głos
przybierał podejrzliwego tonu.
-
Ale to nawet dobrze, że cię widzę. Mam do ciebie sprawę.
Znalazłabyś jutro czas, żeby pomóc mi z algebrą? W ogóle jej nie rozumiem...
Podenerwowany Ramirez położył dłoń na karku. Poczuł się
winny. Jak mógł brać udział w takim chorym planie? Dlaczego w ogóle zgodził się
na coś takiego?
-
Obawiam się, że nie – odparła szorstko i chciała wyminąć
chłopaka.
-
Julie, proszę – Will niemalże błagał szatynkę.
-
Nie, William. To moje ostatnie słowo – oznajmiła.
Zawstydzony brunet został sam.
*
Mika i Jerry non stop wspominali dawne czasy, śmiejąc się
przy tym. A Lorie czuła się jak piąte koło u wozu.
Martinez waz z Evans zachowywali się tak, jakby w ogóle
nie było z nimi Lorie, jakby Ramirez nie spotykała się z brunetem. Jakby nie
widzieli świata poza sobą.
Szatynka miała już dość tego dnia, a do jego końca zostało
jeszcze parę, ładnych godzin.
-
Chodźmy na kolejkę górską! – zawołała tak słodko, jak tylko
potrafiła Mika, gdy znajomi znaleźli się w parku rozrywki.
Jerry od razu zgodził się na ten pomysł.
-
Możecie to przełożyć na kiedy indziej? Niezbyt lubię
karuzele tego typu – mruknęła Lorie.
Brunet zostawił na moment Evans, która już stała w kolejce
po bilety i podszedł do zdenerwowanej Ramirez.
-
Zaczekaj, dobrze? Zaraz będziemy z powrotem – powiedział
Martinez i w oka mgnieniu znalazł się przy Mice.
Lorie nie potrafiła wydusić z siebie żadnego słowa.
Zachowanie Jerry’ego zaczęło ją wręcz przerażać. Nie poznawała go.
*
Rudy wychodził z kuchni, trzymając w rękach ogromny talerz
wypełniony różnymi rybami. Gdy przekroczył próg salonu, Emily leżała na kanapie
i oglądała przypadkowe programy telewizyjne.
-
Mam ryby – powiedział, jakby z dumą, Gillespie.
Wzrok Turner powędrował na naczynie niesione przez
senseia. Jej wyraz twarzy momentalnie zmarniał.
Rudy otworzył szeroko oczy.
-
Co się stało? Brzydko je poukładałem, czy coś?! –
przeraził się.
-
Nie – jęknęła blondynka. – Po prostu... Nie mam już ochoty
na ryby – wytłumaczyła.
Twarz Rudy’ego w jednej chwili zrobiła się cała czerwona.
Mężczyzna ze złości upuścił talerz na podłogę.
-
Emily – wysyczał. – Wiem, że masz prawo się źle czuć, ale
to co robisz, to już lekka przesada! – krzyknął. – Staram się jak mogę, a
pomimo wszystko, ty cały czas mnie krytykujesz i wyznaczasz jakieś nowe zadania! Na czymś takim będzie
polegał ten czas, kiedy będziemy czekać na dziecko?! Ty będziesz wybrzydzać, a
ja będę starał ci się dogadzać bez względu na wszystko?!
Turner zaniemówiła. Była w kompletnym szoku. Początkowo
miała za złe Gillespie’emu, że tak się do niej zachował, jednak po chwili
zrozumiała, że jej zachowanie w stosunku do senseia faktycznie nie było
najlepsze.
-
Przepraszam. Ostatnio rzeczywiście zachowywałam się
dziwnie i nawet nie potrafię ci powiedzieć dlaczego... Ale po prostu byłam
lekko podenerwowana, może to było powodem. Przepraszam, już nie będę się tak
rzucać.
Rudy uśmiechnął się ciepło w stronę kobiety. Wiedział, że
chwilowy kryzys został właśnie zażegnany. Bardzo go to cieszyło. Wszystko
powoli wracało do normy.
*
-
Miała tutaj być pięć minut temu – oznajmił Crawford.
Mowa była o Julie, dziewczynie Miltona.
Grupka chłopców wysłała do Miller anonimową wiadomość z
prośbą o spotkanie pod dojo Bobby’ego Wasabi’ego, podpisując się „Wielbiciel” .
W ten sposób rudowłosy chciał sprawdzić, czy szatynka zjawi się w wyznaczonym
miejscu o określonym czasie, a tym samym jest skłonna do zdrady.
-
Milton, po raz dziesiąty mówię ci, że Julie nie była
chętna jakiejkolwiek nauki czy czegokolwiek innego. Jest porządną dziewczyną.
-
Mhm. Jasne – mruknął. – To dlaczego ta porządna dziewczyna
właśnie tu idzie?
Koledzy Miltona z niedowierzaniem popatrzyli na młodszą
siostrę ich przyjaciela.
Julie stanęła pod budynkiem dojo Wojowników Wasabi i w
skupieniu oczekiwała przyjścia „wielbiciela” .
-
Aha! – Milton wybiegł z kryjówki i oskarżycielsko wskazał
na brązowowłosą placem.
-
Milton, nie! – próbował go zatrzymać brunet.
Zdenerwowany Krupnick natychmiast zjawił się przy Miller.
-
Co? – zapytała samą siebie dziewczyna.
Nie rozumiała, co się działo.
-
Chciałaś mnie zdradzić, tak?! – wykrzyknął Milton.
-
Co?! Oszala...
-
Wiem, że tak! – pomimo tego, że krzyczał, cała sytuacja
wyglądała komicznie.
-
Milton...
-
Nie tłumacz się!
-
Milton, uspokój się! Przyszłam tu, żeby wyjaśnić parę
spraw z Willem!
-
Z Willem? – zdziwił się Krupnick.
Teraz to on nie rozumiał.
-
Tak. Od rana się przy mnie kręcił, a potem dostałam
anonimową wiadomość i myślę, że może być ona od niego.
Krupnick zaczął się śmiać w niebogłosy. Julie nie
rozumiała jego zachowania.
-
A ty co tu robisz?
-
To ja napisałem tą wiadomość! I nie wmawiaj mi, że
chciałaś powiedzieć Willowi, że nic z tego nie będzie.
-
Ale tak właśnie chciałam zrobić... Czekaj. Ty napisałeś tą
wiadomość? Po co?
Zachowanie Miltona nie przypominało zachowania człowieka o
zdrowych zmysłach. Chłopak wpadł w jakiś obłęd.
-
Po to, żeby sprawdzić czy przyjdziesz. I przyszłaś!
-
A czemu miałabym nie przyjść?! Moment...
Dziewczyna zaczęła kojarzyć fakty. Wiązała koniec z
końcem.
-
Czekaj. O jakiej zdradzie na początku mówiłeś? Oskarżasz
mnie o zdradę? A potem wysyłasz jakiegoś smsa? Will też był podstawiony,
prawda? Jesteś nienormalny, Milton! To koniec. Zostaw mnie w spokoju!
-
Z czym koniec? – zdziwił się Krupnick.
-
Z naszym pseudo-związkiem. Nie mam zamiar już dłużej z
tobą być.
Rudowłosy nawet nie próbował zatrzymywać odbiegającej od
niego dziewczyny. Wiedział, że koniec w języku Miller oznaczał koniec.
*
Kim wraz z Jackiem spacerowali po centrum handlowym w
Seaford bez celu. Pałętali się po różnego rodzaju wyprzedażach, które nie
przykuwały zbytnio ich uwagi. Chodzili w tę i z powrotem dla zabicia czasu. W
końcu usiedli na jednej ze sklepowych ławek.
Jack gwałtownie obrócił się w stronę Kimberly i
wyprostował się.
-
Kim – zaczął, a wzrok blondynki od razu powędrował na jego
twarz. – Ty wiesz, jaki byłem kilka miesięcy temu. Miałem dużo dziewczyn i dość
często je zmieniałem. I teraz to wszystko odbija się na tobie – nawiązał do
sytuacji mającej miejsce w kinie. – Ale błagam cię. Niczym się nie przejmuj.
Jesteś bezpieczna. Może moje byłe to w większości psychopatki, ale nie byłyby
dolne do zrobienia ci krzywdy.
Kim ciepło spoglądała na szatyna. Fakt, że tak bardzo
przejął się nią, wydawał się jej przeuroczy.
-
Jack, spokojnie – zaśmiała się. – Ja ich się nie boję.
Przypominam ci, że znam karate! Ja po prostu... Czułam się nieco przytłoczona
ich obecnością. Ale dziękuję ci za troskę, bo to wiele dla mnie znaczy.
Brewer lekko uniósł kąciki ust do góry.
*
-
Proszę, proszę. Kogo my tu mamy? – prychnął Frank, patrząc
złowrogo na parę.
Andy wywrócił oczami.
-
Głupola bez mózgu – odpyskował brunetowi.
Olivia z lekkim przerażeniem przyglądała się dalszemu
rozwojowi zdarzeń. Ze strachu odruchowo złapała Millera za rękę. Ten od razu ją
strzepnął i zacisnął dłonie w pięści, w razie gdyby musiał się bronić przed
Czarnym Smokiem.
-
A kto to? Nowa panienka? – spytał kpiąco Frank.
Andy’emu puściły nerwy i rzucił się na ucznia wrogiego
dojo.
Blondynka zasłoniła sobie usta dłonią i natychmiast
odsunęła się od pola bójki.
Po paru minutach walka się skończyła. Brunet z braku siły
odpuścił i uciekł.
-
Co ty wyprawiasz?! – Bennett wrzasnęła w stronę chłopaka.
– Oszalałeś?! Po co się tak narażałeś?! Poza tym, dlaczego byłeś taki bezczelny
w stosunku do tego chłopaka?! Co to w ogóle było?!
-
Miałem powód, żeby być tak bezczelny. A walczyłem z nim,
żeby bronić twojego honoru. Zaczął cię prawie obrażać!
-
Nie skończyłam – przerwała surowo monolog Andy’ego.
-
Nie! To ja nie skończyłem! Czy ty nie masz szacunku do
samej siebie?! Poza tym cały dzień coś ci nie odpowiadało! Non stop zwracałaś
mi uwagę. Przepraszam, Olivia, ale to chyba koniec naszej znajomości.
Chłopak odszedł od zdezorientowanej dziewczyny, która
wpatrywała się w niego z lekkim niedowierzaniem wymalowanym w oczach.
*
-
Do jutra, Mika.
Jerry przytulił dziewczynę na pożegnanie. Lorie jedynie
westchnęła i ze sztucznym uśmiechem pomachała Evans.
Zbliżała się godzina dwudziesta. Ramirez była potwornie
zmęczona. Jedyne czego chciała to iść spać.
Za to Martinez wręcz tryskał energią. Spotkanie z dobrą
przyjaciółką zdecydowanie poprawiło mu humor.
Brunet objął szatynkę ramieniem. A ta je lekko odtrąciła.
Lorie stanęła naprzeciw Jerry’ego, ciężko wzdychając.
-
Musimy porozmawiać, Jerry – zaczęła. – Wiem ,że nie
spotykamy się zbyt długo... A w planach mieliśmy długi związek.
Martinez już wiedział o co chodzi, jednak chciał wysłuchać
Ramirez do końca.
-
Ale dzisiaj, kiedy zobaczyłam, jak świetnie czujesz się
przy Mice... Ja i Mika jesteśmy trochę do siebie podobne. I wydaje mi się, że
jesteś ze mną tylko dlatego, że ci ją przypominam.
-
To nieprawda – oburzył się brunet.
-
W porządku. Nawet jeśli to nieprawda, wciąż coś do niej
czujesz, a w takiej sytuacji niestety nie mogę z tobą być.
-
Nie zaprzeczę – powiedział nieco nieśmiało. – Bo po
dzisiejszym dniu zrozumiałem to, że nadal bardzo ją lubię.
Lorie wywróciła oczami. Denerwowało ją, kiedy człowiek nie
mógł po prostu powiedzieć, że się zakochał.
-
I w tej sytuacji jestem zmuszony zaakceptować każdą twoją
decyzję.
-
Chyba już wiesz, jaka ona jest.
*
__________________________________________________
Wiem, że odcinek jest bardzo, bardzo krótki, ale nie widziałam sensu, żeby na siłę go przeciągać. Wyszłyby z tego niepotrzebne sprawy :/ I przepraszam, że znów tak długo nie było rozdziału :( Wytrwałym czytelnikom dziękuję za cierpliwość :) A w szczególności muszę podziękować Cleo, która już drugi raz zorganizowała dla mnie akcję ratunkową ;) Jeszcze raz dziękuję :)
Jeszcze dzisiaj powinien pojawić się przedostatni odcinek sezonu- Once Wasabi Warrior, Forever Wasabi Warrior part I. :) Zaległości na blogach nadrobię w najbliższym czasie :)
I korzystam okazji, by złożyć serdeczne życzenia w dniu urodzin głównej bohaterce bloga Rozważna i Romantyczna, Rose Bennett, która dziś kończy 26 lat. Wszystkiego najlepszego, Rae! :)
Nie podoba mi się, oj, nie podoba, jeśli chodzi o stronę wizualną. W wielu miejscach nie ma akapitów, także dialogi nie są za dobrze pisane. Rada: otwórz najbliżej leżącą Ciebie książkę i pisz ;)
OdpowiedzUsuńCo do treści:
Milton, ty idiotyczny kretynie- zazdrośniku!!!! Po cholerę ci to było? Miałeś taką fajną dziewczynę, a teraz? You are idiot!
Rudy i Em- ojej, przyszli rodzice znowu gruchają wspólnie :D
Oj, Lorie. Ciebie szkoda mi najbardziej. Jerry zawsze był nieogarnięty, no ale w końcu mógłby zauważyć, że zachowuje się nieodpowiednio. Tej pary najbardziej mi szkoda.
Och, wiem, że Olivia to Bennett, ale cieszę się, że Andy ją zostawił. Nie zasłużyła na choć myśl pokrewieństwa z Rose.
Co do notki: Uprzedzałam, że reaktywuję akcję, słowa dotrzymałam :P
Rae bardzo dziękuje za życzenia i liczy na jaki(e)ś komentarz(e) pod rozdziałem(ami) :)
Czekam na dzisiejszy drugi ^^
Na temat mojego stylu w tym rozdziale się nie wypowiadam :/ Wiem jak jest i masz całkowitą rację. :)
UsuńDziękuję za komentarz :)
A zaległości u Ciebie postaram się nadrobić jak najszybciej :)
Odcinek naprawdę fajny :)
OdpowiedzUsuńPrawda, o wiele krótszy niż poprzednie. Aż się zdziwiłam, gdyż to nie w Twoim stylu. Oj, nie. Chyba tylko Jack i Rudy przetrwali test miłości :)
Czekam na kolejny odcinek^^
A będziesz pisać także sezon 4?
No krótszy, krótszy haha :)
UsuńMam wreszcie pewien pomysł na 4. sezon, ale co z tego wyjdzie, nie wiadomo :( Potrzebuję trochę czasu, żeby to na spokojnie przemyśleć :)
Boskie, cudowne, niezwykłe
OdpowiedzUsuńWpadnij na bloga:
http://do-wyboru-do-koloru-projekty.blogspot.com/
Rozdział jest genialny <33
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że komentuje dopiero teraz, ale wcześniej nie miałam dostępu do Internetu.
Miało być tak pięknie, a ty rozdzieliłaś prawie wszystko pary! Mam nadzieję, że jeszcze do siebie wrócą..