Andy jak zwykle przyszedł do dojo parędziesiąt minut przed
treningiem, by móc się jak najdokładniej rozgrzać. Zawsze uważał, że bez
porządnej rozgrzewki z trudem przychodzi mu wykonanie najprostszych ćwiczeń,
dlatego musiał rozciągać każdy możliwy mięsień.
Gdy wchodził do budynku, zaskoczył go widok Jacka
siedzącego na macie. Brewer zawsze przychodził niezwykle punktualnie na
zajęcia, przez co omal się nie spóźniał.
Miller miał już rzucić jakiś złośliwy komentarz, jednak usłyszał ledwo dosłyszalne chlipnięcia i pociągnięcia nosem. Szatyn ostrożnie zbliżył się do Jacka. Następnie delikatnie położył rękę na jego ramieniu i przyglądał się brązowowłosemu. Brewer odruchowo odwrócił głowę w stronę osoby, która go zaczepiła. Miller ujrzał twarz Jacka ze znajdującymi się na niej pojedynczymi łzami.
Miller miał już rzucić jakiś złośliwy komentarz, jednak usłyszał ledwo dosłyszalne chlipnięcia i pociągnięcia nosem. Szatyn ostrożnie zbliżył się do Jacka. Następnie delikatnie położył rękę na jego ramieniu i przyglądał się brązowowłosemu. Brewer odruchowo odwrócił głowę w stronę osoby, która go zaczepiła. Miller ujrzał twarz Jacka ze znajdującymi się na niej pojedynczymi łzami.
-
Jack? – zdziwił się i niemal natychmiast usiadł przy
znajomym. – Jack. Jack – mówił do niego, kiedy ten nie odpowiadał. – Hej, co
jest?
Andy był naprawdę przejęty, a Brewer zdezorientowany. Nie
znał Millera od tej lepszej strony i nawet w najśmielszych marzeniach nie
wyobrażał sobie, by mógł go kiedyś poznać.
-
Wszystko porządku – odparł Jack, lekko się uśmiechając.
-
A ja w ogóle nie mam powodów, by ci nie wierzyć – prychnął
starszy chłopak.
Andy wstał, poklepał Brewera po ramieniu i poszedł do
szatni, bo wiedział, że znajomy i tak nic mu nie zdradzi.
*
-
Wszyscy dobrze się bawili na moim weselu? – zaśmiał się
Rudy, wspominając wydarzenie mając miejsce kilka dni wcześniej.
Odpowiedź przyjaciół była jednoznaczna, ponieważ wszyscy
zaczęli radośnie krzyczeć i gwizdać. Jedynie Jack od początku treningu wydawał
się być nieobecny i przygnębiony. Sensei jako nauczyciel i dobry przyjaciel od
razu to zauważył. Postanowił zapytać chłopaka o powód jego smutku.
-
Jack, co się dzieje?
-
Dokładnie, ziom. Miałem o to samo spytać – dodał Jerry.
Brewer położył dłoń na karku i za pomocą palców zaczął go
lekko ściskać. Zawsze tak robił, gdy stawał się nieco nerwowy.
-
Wszystko w porządku.
-
Jack – powiedział Andy, dając szatynowi do zrozumienia, że
wszyscy wiedzą, że kłamie.
Kim podeszła do chłopaka i położyła dłoń na jego ramieniu.
Ona jedyna była wtajemniczona w problemy Brewera i każdy był tego świadomy.
Chłopak zawsze wszystko mówił dziewczynie.
Ten mały gest ze strony Crawford chyba dodał Jackowi otuchy,
bo już za moment przemówił.
-
Mój dziadek zmarł nad ranem – oznajmił z trudem.
Obecni na sali o mało co nie upadli. Ich nogi w jednej
sekundzie stały się nieprawdopodobnie miękkie i odmawiały posłuszeństwa. To był
istny wstrząs i potężny cios dla zebranych w dojo.
-
Tak mi przykro – wyszeptał Gillespie po chwili ciszy, a
szatyn tylko blado się uśmiechnął.
Żaden z przyjaciół nie był w stanie czegokolwiek
powiedzieć. Nawet zawsze wygadanej Kim zabrakło języka w buzi. Przez ciszę i
nie wykonywanie jakiejkolwiek czynności zaczęło się robić niezręczne, jednak
nikt nie wiedział, jak to wszystko przerwać.
-
Jeśli chcesz, pójdziemy z tobą na pogrzeb – oznajmił w
końcu Jerry.
Rudy ciężko westchnął, dając znak, że głupota Martineza
przekroczyła swój poziom. Andy spojrzał na bruneta, nawiązał z nim kontakt
wzrokowy i stukał palcem w czoło. Kim posyłała Jerry’emu mordercze spojrzenie.
Will przejechał otwartą dłonią po twarzy. Chris oraz Milton posyłali sobie
znaczące spojrzenia, a Lorie patrzyła na chłopaka z politowaniem.
Wbrew pozorom Brewer nie miał tego za złe Martinezowi.
-
Dzięki – powiedział, lekko się uśmiechając i klepiąc
bruneta po plecach.
-
Jerry nie miał tego na myśli. Totalnie źle się wyraził –
rzekł Miller. – Nie widzę sensu, żebyśmy szli z tobą. To uroczystość, na której
powinni być tylko najbliżsi.
Z ust Jacka nie schodził blady uśmiech.
-
Ale wy jesteście dla mnie najbliżsi i chcę, żebyście tam
poszli ze mną – oznajmił chłopak.
Gillespie położył dłoń na ramieniu szatyna.
*
-
Miller!
Szatyn odwrócił się w stronę, z której dochodził dźwięk.
Spojrzał lekceważąco na młodszego chłopaka wyczerpanego treningiem i wywrócił oczami. Starał się nie
zwracać na niego uwagi i szedł dalej seafordzkim chodnikiem.
-
Miller! Mówię do ciebie!
Andy chcąc, nie chcąc, zatrzymał się. Jednak nie odwrócił
się do brązowowłosego będącego tuż za nim. Cały czas stał do niego plecami.
Wojownik Wasabi’ego ujrzał przed sobą twarz Jacka.
-
I tak ci źle, i tak niedobrze. Kiedy się czepiam- źle.
Kiedy próbuję pomóc- też źle. Czas się na coś zdecydować, Brewer – prychnął.
-
Andy – przerwał przemowę starszego kolegi. – Chciałem
podziękować. Nie wiem dlaczego, ale dzisiaj, gdy powiedziałem wam o śmierci
dziadka... Od ciebie czułem największe współczucie i pomimo naszej niemiłej
przeszłości okazałeś mi wiele wsparcia. Dziękuję za to.
Wojownicy Wasabi’ego mierzyli się krótko wzrokiem.
-
To jak, Miller? Zgoda? – rzucił przyjaźnie Jack i
wyciągnął rękę w stronę szatyna.
Andy zaśmiał się i uścisnął dłoń młodszego chłopaka.
- Nie napalaj się, że coś z tego będzie, Brewer. Przyjaciółmi
raczej nie zostaniemy.
Obydwoje Wojownicy wybuchli śmiechem. Nie wierzyli, że
rozejm przyszedł tak naturalnie, w odpowiednim momencie.
*
-
Jestem ciekawy, co Bobby ma nam do przekazania – zastanawiał
się podekscytowany Jerry.
Powód do zadumy mieli wszyscy członkowie dojo Bobby’ego
Wasabi’ego. Były gwiazdor filmów akcji zarządził natychmiastowe spotkanie w
jego willi, co było nieco podejrzaną sprawą. Zazwyczaj Bobby przyjeżdżał do
dojo, dbając o efektowne wejście, jednak tym razem było inaczej. A to oznaczało
tylko jedno. Sprawa była tak bardzo poważna, że Wasabi nie miał ochoty na żadne
wygłupy.
-
Co? – zdziwił się Jack, gdy zobaczył pewną maszynę. – Bobby
sprawił sobie nawet windę? Gość nie ma co robić z kasą – podsumował brutalnie.
Wojownicy Wasabi weszli do windy, gdy tylko otworzyły się
drzwi od niej. Na szczęście nie było najmniejszego problemu ze zmieszczeniem
się, ponieważ winda była dość przestronna.
Przyjaciele wysiedli na odpowiednim piętrze. Wnętrze
budynku wyglądem przypominało jeden z korytarzy wieżowca „Good Morning Seaford”
.
Rudy przekroczył próg pewnego pokoju i ręką zachęcił uczniów, by podeszli. W sali ujrzeli bladego Bobby’ego ubranego w czarny garnitur i białą koszulę, siedzącego za biurkiem ze stosem papierów na nim. Pierwsza myśl jaka przyszła im do głowy dotyczyła pogrzebu. Jeszcze wtedy nie spodziewali się, że to oni umierają...
Rudy przekroczył próg pewnego pokoju i ręką zachęcił uczniów, by podeszli. W sali ujrzeli bladego Bobby’ego ubranego w czarny garnitur i białą koszulę, siedzącego za biurkiem ze stosem papierów na nim. Pierwsza myśl jaka przyszła im do głowy dotyczyła pogrzebu. Jeszcze wtedy nie spodziewali się, że to oni umierają...
-
Usiądźcie – polecił smutno gwiazdor, dłonią wskazując na
uprzednio przygotowane krzesła.
-
Bobby, co się dzieje? – spytał nieco przestraszony Chris.
-
Wezwałem was tu po to, aby wszystko wyjaśnić – oznajmił
Wasabi, wzdychając. – Nie będę was okłamywał. Sytuacja finansowa dojo nie jest
zbyt dobra. Właściwie nigdy nie było gorzej.
Kim przymknęła oczy, by powstrzymać łzy pragnące spłynąć
po jej policzkach. Wiedziała, do czego prowadzi to przemówienie. Wiedziała
również, że była jedyną poza Bobby’m świadomą tego osobą.
-
Powiem wam to raz i nie proście, żebym powtórzył. Proszę was
jeszcze o jedno. Kiedy skończę od razu stąd wyjdźcie. Uwierzcie, że mi też jest
ciężko – powiedział Wasabi drżącym tonem.
Do Jacka nagle wszystko dotarło. Podobnie jak Kimberly był
wszystkiego świadomy, lecz z całych sił próbował wydobyć z siebie ostatni cień
nadziei.
-
Z powodu kłopotów finansowych wszystkie dojo Bobby'ego Wasabi'ego dookoła świata zostają zamknięte.
Nastąpił koniec.
*
W windzie było tylko słychać donośny płacz Kim i szloch
Lorie. Dziewczyny obejmowali przybici Jack oraz Jerry. Rudy przykucnął,
chowając twarz w dłoniach. Po chwili byli uczniowie usłyszeli płacz byłego
senseia. Milton stał w kącie jak słup soli. Nic do niego nie docierało.
Will walił pięściami w ścianę windy. Andy jakby wyrywał sobie włosy z głowy. A
Chris żałował, że spytał się Bobby’ego, co się stało.
Wszyscy postradali zmysły. To była prawdziwa rozpacz.
-
Koniec tego – powiedział stanowczo Jack, powtarzając w głowie
ułożone wcześniej przemówienie mające na celu wesprzeć przyjaciół i podnieść
ich na duchu, jednak zaraz po tych słowach i natłoku myśli sam wybuchnął gorzkim
płaczem.
I nagle w tym momencie winda się zatrzymała. Jakby była
ona magicznym stworzeniem, które wyczuło, iż przyjaciele potrzebowali szczerej
rozmowy właśnie teraz. Potrzebowali jeszcze trochę czasu w swoim towarzystwie.
Tę parę chwil.
Wszyscy usiedli naprzeciw siebie, tworząc koło.
-
Awaria windy? – zaśmiał się słabo Rudy. – Skąd ja to znam?
-
Myślałem, że zapomniałeś – skrzywił się Jack.
-
Wjadę windą na sam szczyt – powiedział bez
najmniejszego zastanowienia Jack.
Chłopak koniecznie musiał zrobić coś, co zwróciłoby uwagę
Kimberly na niego. Według Jacka wjazd na szczyt pomnika był świetnym pomysłem.
-
Och, też mi coś – prychnął Milton.
-
Więc może wjedziesz tam z Jackiem? – zaproponowała
Julie.
-
Zgłupiałaś, kobieto?! Chcesz mnie zabić?! –
wybuchnął Krupnick.
Parę chwil później Brewer stanął przed wejściem do windy.
Nagle podbiegł do niego Jerry.
-
Nie pozwolę ci zginąć samemu – zaśmiał się Martinez
i przybił piątkę z Jackiem.
Obydwoje weszli do windy, która za moment ruszyła.
Wszystko szło zgodnie z planem. Kimberly bezustannie wpatrywała się w pomnik,
jakby z troską. Niestety na samym środku kolumny winda się zatrzymała i w ogóle
nie zanosiło się na to, by szybko pojechała dalej.
-
Chyba mamy mały problem – wychrypiał przerażony
Jerry i przełknął ślinę.
Jack nieśmiało przytaknął.
Wystarczyło parę minut, by w windzie zgasło światło.
-
Brak prądu? Skąd ja to znam? – uśmiechnął się złośliwie
Brewer.
-
Myślałem, że zapomniałeś – odparł z niesmakiem
Gillespie.
Trening dobiegał końca, gdy do dojo wszedł mężczyzna małej
postury ubrany w garnitur i szybko kierował się w stronę właściciela sali.
Przyjaciele posłali sobie spojrzenia pełne zdziwienia i dezorientacji. Nikt
nigdy wcześniej o tej porze nie przychodził na zajęcia, a tym bardziej
elegancko ubrany czterdziestolatek.
-
Pan Rudy Gillespie? – spytał niski mężczyzna
senseia.
-
Tak. To ja. O co chodzi? – zapytał zaskoczony.
-
Jestem tutaj w sprawie pańskiego dojo. Chciałbym
wyjaśnić pewną sprawę, a mianowicie spytać się o powód niepłacenia rachunków.
Uczniowie aż otwarli usta ze zdziwienia. Jak to ich
nauczyciel nie płacił rachunków? Nie mieściło im się to w głowach. Jeśli
sytuacja finansowa senseia nie była najlepsza, mógł coś wspomnieć! Coś
powiedzieć. Przecież przyjaciele pomogliby mu bez chwili zawahania. Kochali i
dojo, i Rudy’ego.
-
Na zapłatę ma pan czas do dwudziestego ósmego –
kontynuował mężczyzna. – Jeżeli nie wywiąże się pan z obowiązku, ten lokal
zostanie panu odebrany.
Niespodziewanie w całej sali zgasło światło. Każdy oprócz
urzędnika był zaskoczony.
-
Oto są skutki niepłacenia rachunków za prąd –
powiedział złośliwie mężczyzna.
Później było tylko słychać głośne trzaśnięcie drzwiami.
-
Pamiętam to! – krzyknął Jerry. – Dokładnie pięć minut
później przerwałem nieudany podryw Jacka – stwierdził Martinez za co lekko
dostał z liścia od Brewera.
Kim, Lorie i Rudy się zaśmiali.
-
Kim, posłuchaj – chłopak stanął naprzeciw
dziewczyny, łapiąc jej dłonie w swoje. – Nie wiem jak dalej potoczą się losy
dojo. Być może zostanie sprzedane, a wtedy mój kontakt z tobą się urwie.
Kimberly chciała przerwać Jackowi, jednak ten uciszył ją
jednym gestem ręki.
-
Ale wiem, że nie chcę, aby było tak jak ostatnio,
gdy Ty przejął nasze dojo. Nie chcę, żebyś… - odwrócił głowę i popatrzył przez
szybę na przyjaciół. – Żebyś znalazła sobie kogoś innego. Muszę ci coś teraz
powiedzieć. Zależy mi…
-
Hej! Właźcie do środka! – zawołał w progu dojo
Martinez. – Wymyśliliśmy jak spłacić rachunki!
-
Nie. Już nie mogę – mruczał pod nosem Brewer. –
Pewnego dnia zabiję go.
-
Już idziemy! – odkrzyknęła Kim i posłała Jackowi
przepraszające spojrzenie.
Przyjaciele doskonale pamiętali, że tych niedokończonych
wyznań szatyna dotyczących jego uczuć do pewnej blondynki było o wiele, wiele
więcej. Zawsze znalazła się osoba, która przerwała ich chwilę.
Dziewczyna wstawała od stolika, gdy nagle powstrzymał
ją Jack, łapiąc jej dłoń. Serce blondynki zaczęło o wiele szybciej bić.
-
Usiądź na chwilę – polecił Brewer.
Ta wykonała jego rozkaz.
-
Posłuchaj, dzisiaj jest taki dzień… Nie tak…
Chciałbym ci powiedzieć…
Szatyn powoli się poddawał. Nie miał pojęcia jak dobrać
słowa. Nigdy wcześniej nie zdobył się na tak szczere wyznanie, więc nie miał
zbyt dużego doświadczenia. W głowie pozostały mu tylko jakieś fragmenty filmów
romantycznych, lecz w tej chwili niewiele z nich pamiętał.
-
Tak, Jack? – Kimberly próbowała mu dodać otuchy i
uśmiechnęła się ciepło.
-
Musisz wiedzieć, że jesteś naprawdę wy…
-
No, chodźcie już! – krzyknął Jerry, otwierając
gwałtownie drzwi od dojo.
Brewer w tym momencie przeklinał kolegę. Ale nie tylko
on. Crawford też miała ochotę, a może nawet potrzebę, zabić go. Nie wiedzieli,
jak to jest, że Martinez potrafił zepsuć każdą ważną chwilę. Zawsze pojawiał
się w nieodpowiednich momentach.
Dziewczyna wiedziała, że jej przyjaciel się stresował lub
bał czegoś. Zawsze potrafiła to wyczuć bez najmniejszych problemów.
-
Myślę, że to jest odpowiedni czas, aby porozmawiać
o… - zawahał się chwilę. – O nas.
Blondynka otworzyła usta ze zdziwienia. Nie spodziewała
się czegoś takiego.
-
Zabawne, ale kiedy próbowałem ci to ostatnio
powiedzieć cały czas przeszkadzał mi w tym Jerry. Teraz go tu nie ma – chłopak
zaśmiał się i spojrzał na zarumienione policzki Kim.
Nagle drzwi od pokoju Crawford gwałtownie się otworzyły i
stanął w nich jakiś nieznany Brewerowi blondyn.
-
Ale jest mój brat – szepnęła z wyraźną złością.
Brewer wziął za rękę Crawford i odszedł z nią w ustronne
miejsce, gdzie mogliby spokojnie i w ciszy porozmawiać. Spojrzeli sobie w oczy.
-
Kim, ostatnio chyba dużo przeżyliśmy – zaśmiał się,
a dziewczyna mu zawtórowała. – Chcę ci coś znowu powiedzieć. Wtedy, kiedy byłaś
z Jerry’m w wiadomych relacjach…
Armstrong nagle wbiegł między chłopaka i dziewczynę, lekko
ich popychając.
-
Ramirez! Ta kawa jest ohydna!
Jack zwrócił się w stronę
Crawford, która stała oparta o ścianę. Brewer podszedł do dziewczyny.
-
Jack, co ty…
-
Cicho, Kim. Zawsze, gdy coś mówimy nic nie wychodzi.
Dzisiaj nie traćmy na to czasu - stwierdził i przybliżał się do blondynki.
-
Kim? Jack?
Przyjaciele spojrzeli z przerażeniem w oczach na Phila.
Jackowi bezwładnie opadły ręce. Znów ktoś przerwał tę chwilę. Znowu wszystko
zepsuł. Brewer miał tego serdecznie dość. Zastanawiał się, kiedy go opuści ten
straszny pech. Jak na razie nic nie wskazywało na to, by miał zamiar zostawić w
spokoju jego życie.
-
Witaj, Phil – powiedział Brewer. – Właśnie
wychodziłem.
-
Ja też – dodała Kimberly i pobiegła za Jackiem. – To
do jutra! – rzuciła właścicielowi.
Nagle zaczął szybkim krokiem zmierzać w stronę
Crawford. Nie miał pojęcia jaka siła go do tego podkusiła i skąd wzięła się w
nim aż taka pewność siebie. Może to desperacja? Był coraz bliżej i bliżej.
Wargi jego i zaskoczonej dziewczyny prawie się już stykały.
-
Nie przy ludziach – zaśmiał się Gillespie, odrywając
Brewera od Kimberly.
Biedny sensei. Nie wiedział, że Jack przez najbliższy
tydzień będzie mu posyłał nienawistne spojrzenia.
Szatyn podszedł do drobnej blondynki.
-
Kim, to nie miało nigdy tak wyglądać – mówił do
niej. – Ta sytuacja między nami nie miała mieć miejsca. Dobrze wiesz, co do
ciebie…
-
Zaczynamy akt drugi! – zawołał Louis, wchodząc między
Crawford, a Brewera.
Jack był już do takich sytuacji przyzwyczajony. Nie
robiło to na nim żadnego szczególnego wrażenia.
Brewer mocno przytulił Kim. Ona odwzajemniła uścisk.
-
Nie martw się. Eddie na pewno zaraz przyjdzie.
-
Przepraszam. Nie wiem, co się ze mną stało.
Dziewczyna zaczęła czyścić swoją twarz z niepotrzebnych
łez. Jack przyglądał się jej z uwagą. Nagle obydwoje złapali ze sobą kontakt
wzrokowy. Znacząco się uśmiechnęli. Chłopak powoli zmniejszał przestrzeń
dzielącą ich. Byli tak blisko... Szatyn bez trudu mógł dostrzec niewidoczne z
daleka piegi blondynki.
-
Chodźcie już – zaśmiał się Rudy, stojący w progu
drzwi od pewnego czasu.
Jak mogli go wcześniej nie zauważyć?
-
Znowu – zaklęła pod nosem Kim.
-
Wiem, co masz na myśli – oznajmił Brewer i podał dłoń
dziewczynie, pomagając jej wstać.
Kim i Jack spacerowali w
zupełnej ciszy. Rozmyślali i w ogóle im to nie przeszkadzało, kiedy mogli w
spokoju podziwiać niebo pokryte gwiazdami. Gdy wreszcie dotarli pod dom
Crawford, stanęli naprzeciw siebie. Tej nocy nie potrzebowali słów, aby się
porozumieć. Brewer zaczął się powoli zbliżać do blondynki. Niespodziewanie
drzwi wielkiego domu otworzyły się.
-
Kim! – zawołał ojciec
dziewczyny. – Wracaj już!
Kimberly tylko się zaśmiała,
a Jack wydarł się ze złości tak, że mogła go usłyszeć cała ulica.
Crawford i Brewer co parę minut wybuchali głośnym
śmiechem, gdy jedna z opowiedzianych historii okazała się być niesamowicie
zabawna.
Nagle Jack zatrzymał Kimberly i pozwolił, by reszta ich
paczki nieco się oddaliła.
-
Kim, może teraz mi się uda. Cały czas chcę ci to
powiedzieć – chłopak złapał ramiona dziewczyn w swoje dłonie. – Bez zbędnych
wstępów. Kim, ko...
-
Eddie! Przestań! – krzyknął przerażony Milton, gdy
przyjaciele znaleźli się w Sali Kolumnowej.
Tym krzykiem rudowłosy zwrócił na siebie uwagę Brewera,
który właśnie obmyślał plan zemsty na Miltonie.
Jack zauważył roztrzęsioną Crawford.. Podszedł do niej.
-
Kim, wiem że ten cały pomysł z wjechaniem na szczyt
pomnika Kolumba, mógł dziwnie wyglądać, ale nie zrobiłem tego bez powodu.
Blondynka ciągle stała zwrócona plecami do chłopaka.
-
Zrobiłem to, bo chciałem zwrócić na siebie twoją
uwagę. Nie masz pojęcia, jak bardzo cię ko...
-
Nie interesuje mnie to, Jack!
Zapłakana Kimberly stanęła twarzą w twarz z szatynem.
-
To ty nie masz pojęcia! Nie masz pojęcia, jak
wszyscy się baliśmy! To była tylko torebka! Joan mogła stracić zwykłą rzecz. Za
to ty mogłeś stracić coś cenniejszego. Masz szczęście, że ten świr nie był
uzbrojony. Wtedy karate by nie wystarczyło...
-
Hej, dlaczego tak nie nawrzeszczysz na Jerry’ego?!
Przypominam, że on też tam był!
Kim przeszła obok Jacka, który z ledwością usłyszał:
-
Bo on nie znaczy dla mnie aż tyle co ty, jakkolwiek
by to nie zabrzmiało.
-
Kim?
Jack usiadł obok blondynki. Jedyne czego pragnął to
rozmowa z nią i wyjaśnienie paru spraw.
-
Nie, Jack. Nic nie łączyło mnie z Mateo –
powiedziała, jakby czytała w myślach szatyna.
Chłopak się lekko uśmiechnął. Blondynka zwróciła twarz
w stronę Brewera i odwzajemniła gest.
-
Na pewno? – ujął jej dłoń w swoją.
-
Na pewno – odparła szeptem.
Przyjaciele się do siebie powoli zbliżali. Ich usta już
niemalże się zetknęły.
-
Woo-hoo! – krzyknął Jerry, podbiegając do pary. –
Zgadnijcie, kto się umawia z Lorie Ramirez!
Jack posyłał przyjaciołom wrogie
spojrzenia. Jakim prawem śmiali się z jego prób wyznania komuś miłości?! Według
Brewera to było okropne z ich strony.
-
Ale najważniejsze jest to, że
w końcu ci się udało – uśmiechnął się ciepło Milton w kierunku Crawford i jej
ukochanego.
Crawford nieśmiało przekroczyła próg szkoły. Po chwili
znalazła się już na stołówce. Oniemiała, gdy ujrzała pomieszczenie. Jeden ze
stolików był pięknie przystrojony. Znajdował się na nim obrus i pyszne dania.
Zapalone świece przeganiały mrok panujący na dworze. Jednak uwagę Kim
szczególnie przykuło czerwone jabłko usytuowane zaraz obok świecznika na środku
stolika.
Jack stał przy stole. Ubrany w niebiesko- czarną
koszulę w kratę i czarne spodnie. Wyglądał zupełnie tak jak pierwszego dnia w
Seaford High School. Crawford to od razu zauważyła.
-
Widzę, że ubraliśmy się pod kolor – zaśmiał się
słodko blondynka.
Brewer w odpowiedzi uśmiechnął się do blondynki
podszedł do niej. Stanął naprzeciw dziewczyny i zawzięcie się jej przyglądał.
-
Pewnie się zastanawiałaś, dlaczego wybrałem akurat
to miejsce na spotkanie i co tutaj robi to jabłko – Jack jakby czytał w myślach
Kimberly.
-
Właśnie tak – odparła.
-
Właśnie w tym miejscu się poznaliśmy – wyjaśnił
chłopak. – A jabłko... Może to zabrzmi zabawnie – zaśmiał się. – Jabłko nas
połączyło.
Crawford spuściła głowę i się uśmiechnęła.
-
Tak, masz racje – powiedziała szczęśliwa.
Brewer przybliżył się do przyjaciółki i ujął jej dłonie
w swoje ręce. Ten moment wyobrażał już wiele razy, jednak dopiero teraz dotarło
do niego, że to się dzieje naprawdę. Ma jedną jedyną szansę. Może się wycofać
lub zaryzykować.
-
Kim Crawford – Jack spojrzał w oczy Kimberly. –
Kocham cię.
-
Tak – prychnął Brewer. – I co z tego wyniknęło?
Crawford wzdrygnęła się na to wspomnienie.
-
Jack, nie możemy być razem.
Te słowa zdecydowanie wstrząsnęły Brewerem. Co to w
ogóle miało znaczyć? Dlaczego nie mogli być razem? Jaki był powód, jeżeli
takowy istniał. To wszystko zdawało się być jednym wielkiem dramatem.
-
C- co? – wydusił z siebie Jack, natychmiast
puszczając dłonie Kimberly. – Dlaczego?!
-
To nie najlepszy pomysł – oznajmiła smutno
blondynka.
Z jej miny można było wyczytać, że podobnie jak chłopak
była nieco zdenerwowana jak i również zawiedziona.
-
Rozmawiałam kiedyś z tatą na twój temat. Wtedy,
kiedy omal się przy nim nie pocałowaliśmy. Wiesz, o czym mówię.
Tak, Brewer pamiętał to zdarzenie.
-
Od razu jak wróciłam do
domu, ojciec spytał się czy to ty jesteś ten Brewer.
Crawford mówiła o wszystkim z
przejęciem.
-
Jack, nasze rodziny są od
pokoleń skłócone! Nie możemy być razem – powiedziała przygnębiona blondynka.
-
Co za bzdura – prychnął
szatyn. – Nawet jeśli są skłócone, to co? Nie mogą nam zabronić się spotykać!
-
Nie znasz mojego ojca,
Jack. Przykro mi, ale nic z tego nie będzie.
Kim zabrała swoją torebkę z krzesła i blado uśmiechnęła
się w stronę Brewera. Ten tylko usiadł na jednym z krzeseł, a następnie położył ręce na stole, by móc ukryć twarz w
dłoniach. Czuł, jakby jego świat właśnie się zawalił.__________________________________________________
Mam do Was pytanie. Czy jakieś momenty z mojego opowiadania szczególnie utkwiły Wam w głowie? :) I którą scenę najbardziej lubicie? :)
Aleś pocisła z długością rozdziału, wow.
OdpowiedzUsuńMoja ulubiona scena? Pomnik Kolumba, Jack i Jerry :D Ach, po części dlatego ją lubię, bo miałam swój udział w jej tworzeniu, po części dlatego, że naprawdę mi się podobała :) (napisałam to, zanim przeczytałam odpowiedni fragment rozdziału ^^ przeczucie?)
Co do rozdziału- nie no, tragedia. Nie mogło być bardziej radośnie? śmierć dziadka Jack'a, zamknięcie dojo.
Wspomnienia uświetniają ten rozdział.
"- Pamiętam to! – krzyknął Jerry. – Dokładnie pięć minut później przerwałem nieudany podryw Jacka – stwierdził Martinez za co lekko dostał z liścia od Brewera."- Najlepszy tekst s03e20 :D
No cóż.
Wielki powrót LEah z dwoma rozdziałami, ale...
Został ostatni.
Czekam ^^
I mam nadzieję, że teraz obejdzie się bez akcji ratunkowej ;)
I <3 U
WoW!! Postarałaś się! Kgchan twojego bloga <3 nie zastanawiałaś Się nad kolejnym sezonem? Czekam na next :)
OdpowiedzUsuńTwoja Ann ;***
No, no. Super :)
OdpowiedzUsuńNie wierzę, że ten sezon już się kończy. Oczywiście Jerry wymiata z tymi nieudanymi podrywanie Kim xD Najlepszy moment? Właśnie ten!
Czekam na kolejny odcinek :) Trzymaj się ciepło.
Boskie, cudowne, niezwykłe
OdpowiedzUsuńWpadnij na bloga:
http://do-wyboru-do-koloru-projekty.blogspot.com/
Najlepszy moment:
- Kim Crawford – Jack spojrzał w oczy Kimberly. – Kocham cię.
- Jack, nie możemy być razem.
Cudne to *o*
OdpowiedzUsuńJak oni mogli śmiać się z prób wyznań miłosnych Jack'a?
Zapraszam do mnie <3
30 yr old Physical Therapy Assistant Aurelie Tomeo, hailing from Oromocto enjoys watching movies like Colossal Youth (Juventude Em Marcha) and Magic. Took a trip to Ironbridge Gorge and drives a Jaguar C-Type. YOURurl.com
OdpowiedzUsuń