-
Ale wiecie co? Wolę powspominać podboje miłosne Jerry’ego
– złośliwie się uśmiechnął Brewer.
Martinez nerwowo przełknął ślinę.
Jack, Kim, Jerry i Milton weszli do budynku. Już od progu
promiennie uśmiechali się do nieznajomej. Ta wyglądała na trochę zdenerwowaną i
speszoną. Zaczęła nerwowo zaciskać pięści i szybko przełykać ślinę.
-
O! Czekaliśmy na was! – uśmiechnął się sensei do
nowoprzybyłych. – To jest Lorie Ramirez – przedstawił. - Od dziś dołączy do
naszego dojo i będzie z nami ćwiczyła.
Przyjaciele do niej podeszli i przywitali się.
-
Hola, bella – Jerry podszedł najbliżej jak to było
możliwe i starał się mówić uwodzicielskim głosem.
Dziewczyna tylko lekko uśmiechnęła się do bruneta i
powiedziała do niego coś po hiszpańsku. Na twarzy Martineza można było dostrzec
zdziwienie.
-
Skąd znasz hiszpański? – zapytał zaskoczony.
-
Hej! Ja ją znam! – krzyknął niespodziewanie Jerry.
Przyjaciele spojrzeli na niego z politowaniem.
-
No, Lorie! Przecież chodzi z nami do szkoły!
-
Ach, tak! Kojarzę ją. – zawołał Jack. – Jedyna
dziewczyna, która nie dała ci w twarz, kiedy próbowałeś ją poderwać.
-
A na dodatek uśmiechnęła się – mówił rozmarzony
Martinez.
-
Nie. To było coś w rodzaju „ Ja się oddalę na
bezpieczną odległość, a ty tu zostań” – zaśmiał się szatyn.
-
Wiesz co, też mam do ciebie pytanie – podszedł do
dziewczyny. – Czemu się ze mną nie umówisz? – spytał takim tonem, jakby ta
randka należała mu się.
-
Posłuchaj, nie jesteś w moim typie – mówiła powoli.
– Nawet cię nie lubię – oznajmiła nagle, kręcąc przecząco głową, po czym rzuciła
krótkie „przepraszam” .
Przyjaciołom zostało jeszcze trochę czasu do
rozpoczęcia kolejnej lekcji, więc postanowili go spędzić, kontynuując miłą
pogawędkę. W pewnym momencie Crawford zaczęła się nieco nudzić, toteż oglądała
otrzymane walentynki od wielbicieli.
-
Jerry – wtrąciła nagle. – Chyba coś ci się pomyliło.
Martinez posłał jej pytające spojrzenie.
-
Dostałam od ciebie walentynkę.
-
Ty też? – zdziwiła się Lorie.
-
Wy też? – dołączył się Jack.
-
To nie jest żadna pomyłka – oznajmił śmiało Jerry. –
Wysyłam je masowo, bo to zwiększa moje szanse na znalezienie drugiej połówki.
Przyjaciele patrzyli na niego z politowaniem, aż
wreszcie przemówiła Crawford.
-
Choć nie wiem jak byś się starał, to i tak nie zwiększy
twoich szans – powiedziała, a Lorie i Jack się cicho zaśmiali.
-
Skoro o podbojach miłosnych mowa – wtrąciła Kim. – Sięgnijmy
pamięcią do walentynek – zaśmiała się szyderczo blondynka. – Wszyscy tu obecni
mieli w nich udział – powiedziała i „przybiła piątkę” z Lorie.
To wydarzenie szczególnie utkwiło w pamięci Miltona,
Jerry’ego, Rudy’ego oraz Jacka.
-
My już wychodzimy – rzuciła Lorie do Rudy’ego, kiedy
miała chwytać za klamkę.
-
Albo trochę zaczekamy – powiedziała przerażona
Julie.
Niespodziewanie do lokalu wbiegły Czarne Smoki, lekko
popychając Ramirez, która stała przy drzwiach. Chłopcy i Rudy zareagowali
błyskawicznie, zupełnie jakby wiedzieli o ich przybyciu. Natomiast dziewczyny
już miały zamiar dołączyć do przyjaciół, gdy nagle powstrzymał je Jack.
-
Idźcie do kuchni!
-
Jack, jeszcze potrafię karate! – odkrzyknęła Kim.
-
Idźcie! – ryknął Brewer.
Dziewczyny niechętnie podreptały w stronę kuchni,
jednak nie weszły do pomieszczenia tylko z ukrycia przyglądały się walce. Po
kilku minutach bójka się zakończyła. Julie, Kimberly i Lorie były zaskoczone. A
ich zdziwienie było jeszcze większe, kiedy zauważyły, że Jack, Jerry, Milton i
Rudy przybijają piątki… z Czarnymi Smokami!
-
Co się dzieje?! – wrzasnęła Crawford, wybiegając z
ukrycia.
-
Ups
– mruknął Brewer.
-
Nie tak miało to wyglądać – dodał Martinez.
-
Może ja zacznę – stwierdził Krupnick. – Chcieliśmy,
abyście się w ten wyjątkowy dzień poczuły niezwykle bezpiecznie.
-
Ponieważ Kim powiedziała, że dziewczyny to lubią –
dokończył Jack.
-
Więc zawarliśmy sojusz z Czarnymi Smokami.
-
Którzy w walentynki potrafią być, o dziwo, mili i
powiedzieli, że z chęcią nam pomogą imitować walkę.
-
Zdzwoniliśmy się.
-
I tak oto tu jesteśmy.
Partnerka Rudy’ego podeszła do senseia wolnym krokiem.
-
Myślałam, że się umawiam z dojrzałym mężczyzną, a
nie pięciolatkiem! – krzyknęła i wyszła, trzaskając drzwiami.
Julie, Kim i Lorie także podeszły do przyjaciół i
obdarzały ich nieprzyjemnym wzrokiem. Nie były zadowolone.
-
Myślę, że trzeba sprawdzić czy zasłużyłyśmy na nowe
pasy, prawda, Kim? – zapytała Lorie.
-
Zgadzam się z tobą. – odparła jej przyjaciółka.
Zapowiadał się miły finał walentynek… W restauracji
Phila Falafela można było tylko usłyszeć krzyki Gillespie’ego, Martineza,
Krupnicka, Brewera oraz Czarnych Smoków błagających o litość.
Rudy westchnął przeciągle na wspomnienie dobrych dla
Wojowników Wasabi czasów. Wspólne przypominanie sobie korzystnych chwil było
dla niego miłe.
-
W przeciągu tych ośmiu miesięcy dużo się zmieniło – stwierdził
cicho sensei. – I chcę, żeby każdy was opowiedział zdarzenie, które jakoś
szczególnie utkwiło w waszej pamięci.
-
W takim razie zacznijmy od ciebie – zaśmiał się Andy.
W windzie dało się słyszeć odgłosy buczenia wyrażające
uznanie dla Millera.
Gillespie spuścił głowę i uniósł lekko kąciki swoich ust.
-
Skoro nalegacie. Chyba w życiu nie zapomnę, kiedy pierwszy raz
po latach zobaczyłem Emily. Znaleźliście ją dla mnie i... Dzięki temu mam teraz
szczęśliwą rodzinę. Dziękuję – uśmiechnął się ciepło sensei.
Emily szła najszybciej jak mogła. Nie wiedziała jaki
był powód takiego pośpiechu Ramirez. Przeczuwała, że dziewczynie nie chodziło
tylko o zwykłą pogawędkę. Gdy stawiała pierwsze kroki w restauracji, już
zaczęła żałować wyjścia na miasto z szatynką.
Gillespie prawie dostał ataku serca, kiedy zauważył
zmierzającą ku niemu i jego przyjaciołom blondynkę.
-
Skoro o Emily mowa – zaczął Jerry. – Pamiętasz Rudy, co
robiliśmy, żeby wykurzyć tą wredną starszą panią, która ostatecznie okazała się
matką Emily?
Gillespie jęknął żałośnie. Nie chciał do tego wracać. To
wspomnienie było dla niego co najmniej wstydliwe.
-
Baby, you light
up my world like nobody else! – próbował śpiewać bez fałszowania Gillespie.
-
The way that
you flip your hair gets me overwhelmed! – do senseia dołączył Jerry.
-
But when you
smile at the ground it ain't hard to tell! – Phil również dał się ponieść
emocjom.
-
You don't
kno-o-ow! You don't know you're beautiful! That’s
what makes you beautiful! – zawyli wszyscy równocześnie, odstawiając mikrofony
od swoich twarzy.
-
No to co, panowie? Następna rundka? – zapytał wesoło Rudy,
poruszając przy tym zabawnie brwiami.
Śpiewanie do upadłego
przeróżnych hitów to był nowy plan senseia. Chciał, aby sąsiadce zaczął
przeszkadzać nieustanny hałas. Do przeprowadzki Emily zostały zaledwie trzy
godziny!
-
Jasne – odparł Martinez. –
Ale najpierw muszę rozgrzać odpowiednio głos.
Chłopak wypił wodę ze
szklanki, a następnie wziął puste naczynie, przyłożył je koło ust i zaczął
krzyczeć, aż szklanka wreszcie pękła.
-
Możemy zaczynać –
powiedział z uśmiechem.
-
Za to ja chyba nigdy nie
zapomnę, kiedy Eddie w Hiszpanii próbował zbezcześcić zabytki. To było
wstrząsające! – wyrażał swoje niezadowolenie Milton.
-
Eddie! Przestań! – krzyknął przerażony Milton, gdy
przyjaciele znaleźli się w Sali Kolumnowej.
Tym krzykiem rudowłosy zwrócił na siebie uwagę Brewera,
który właśnie obmyślał plan zemsty na Miltonie.
-
Co? – spytał odrobinę zmieszany Jones.
-
Co?! Co?! – zirytował się Krupnick, spoglądając na
ciemnoskórego chłopaka, który właśnie przykładał czarny marker do jednej z
kolumn. – Co ty chciałeś zrobić?!
-
Podpisać się na kolumnie? – bardziej spytał, niż
oznajmił Eddie, tym samym dodając swojej wypowiedzi odrobinę bezczelnej nutki.
Kim cicho syknęła i zrobiła zniesmaczoną minę.
-
Myślę, że to nie jest najlepszy pomysł, Eddie –
powiedziała.
-
Niby dlaczego? – Ed nic nie rozumiał. – Przecież w
Seaford każdy podpisuje się na murach.
-
Po pierwsze – wtrąciła Julie. – To nie Seaford, a
Barcelona. Po drugie to nie mur, a zabytek!
Zawiedziony Jones rzucił marker na podłoże i ciężko
westchnął.
-
A pamiętacie nasze pierwsze spotkanie z Lorie? –
zaśmiała się Kim.
-
Lorie, mam do ciebie pytanie – zaczął Gillespie. –
Co skłoniło cię do tego, by trenować karate? – spytał zaciekawiony.
-
Więc… - jąkała się dziewczyna. – Kiedy byłam
młodsza bardzo chciałam rozpocząć naukę i… - mówiła niepewnie. – Mama mnie do
tego zmusiła! Powiedziała, że będę się mniej stresować! – krzyknęła po chwili.
Wszyscy spojrzeli na nią jak na człowieka, który dopiero
co uciekł z zakładu psychiatrycznego. Nikt nie chciał być złośliwy, ale nawet
przypominała trochę taką osobę.
-
Okej – powiedział przeciągle Jack.
-
Wariatka – Jerry wypowiadając to słowo, udawał, że
kaszle. – Wiesz co, też mam do ciebie pytanie – podszedł do dziewczyny. – Czemu
się ze mną nie umówisz? – spytał takim tonem, jakby ta randka należała mu się.
-
Posłuchaj, nie jesteś w moim typie – mówiła powoli.
– Nawet cię nie lubię – oznajmiła nagle, kręcąc przecząco głową, po czym
rzuciła krótkie „przepraszam” .
-
Zawsze jesteś taka szczera? – zapytał zszokowany
Brewer.
-
Tak – oznajmiła pewnie. – Nie powierzajcie mi
żadnych sekretów! Nigdy nie jestem w stanie zatrzymać ich dla siebie. Po prostu
nie wytrzymuję.
Przyjaciele uważnie zlustrowali wzrokiem Lorie. Wydawała
im się nieco dziwaczna i nieźle zbzikowana.
-
O tak – westchnął Krupnick. – Przeszłaś długą drogę, żeby
nie być taka dziwna.
-
Dzięki – warknęła Ramirez. – I mówi to ten, który bał się
testu z matmy?
Nagle w całej szkole rozbrzmiał dzwonek. Nagle Milton
zaczął panikować. Wykonywał różne dziwne ruchy i wydawał odrzucające odgłosy.
-
Milton, przestań. Ludzie się patrzą – wycedził
przez zaciśnięte zęby Jack.
-
Jack, jak możesz tak mówić?! – krzyknęła Kimberly.
– Milton, co ci jest?! – zawołała przejęta.
-
Nic – odparł spokojnie chłopak i przestał cokolwiek
robić. – To jest mój sposób na stres.
-
Jemu też się przyda mój lek – powiedziała pod nosem
Lorie i się zaśmiała.
-
Plus coś na głupotę – dodał Jerry i zawtórował
przyjaciółce.
-
A czym ty się tak stresujesz? – zapytała Crawford.
-
Mamy test! Czy ty to rozumiesz?! Od tego zależy
nasza cała przyszłość! Jedna mała ocena znaczy aż tak wiele! A jak nie zdam?!
Przyjaciele musieli uspakajać Krupnicka jeszcze przez
kilkanaście minut. Chłopak ochłonął całkowicie, dopiero kiedy w sali
matematycznej wziął długopis w rękę i oddał się rozwiązywaniu skomplikowanych
zadań.
-
Nadal to ty zemdlałaś przed kamerą – powiedział ze
zwycięskim uśmiechem na twarzy.
-
Dziś jest wyjątkowy dzień, drodzy państwo – mówił
Armstrong, pokazując rządek białych zębów społeczeństwu siedzącemu przed
telewizorami.
-
Otóż obchodzimy narodowy dzień kawy – dodała
Turner. – Przedstawiamy państwu uroczą dziewczynę, która w każdy poniedziałek,
czwartek oraz piątek rozbudza nas swoją wyśmienitą kawą.
Prezenterka uśmiechnęła się do Ramirez i podeszła do niej
z kamerzystą, który zwrócił kamerę w kierunku jej twarzy. Dziewczyna
momentalnie zrobiła się cała czerwona.
-
Lorie, parę słów dla naszych widzów? – spytała miło
Emily.
Szatynce było niezwykle duszno. Powoli traciła oddech,
który i tak był już wystarczająco płytki.
-
Lubię kawę – wydukała tylko i upadła.
-
Okej, wyluzujcie – uspokoił przyjaciół Jack. – Bo
widzę, że zaczyna się robić nieciekawie. Może powiem wam, co mnie najbardziej
utkwiło w pamięci? Otóż było to...
Niestety, Kimberly nie zdążyła odpowiedzieć Jackowi,
ponieważ na korytarz zaczęły wybiegać dziesiątki uczniów. Wszyscy wymiotowali.
W tym jedna osoba pozostawiła niemiłą niespodziankę na butach Brewera. Na
twarzach Jacka i Kim można było zauważyć obrzydzenie.
-
Philafele górą! – zaśmiał się Jerry.
-
To teraz wy chłopaki – sensei przemówił do trójki uczniów
będących niegdyś Czarnymi Smokami.
-
Nigdy nie wyjdzie mi z głowy sposób, w jaki poznałem Jacka
– oznajmił blondyn.
Jack skrzywił się na samo wspomnienie.
-
Myślę, że to jest odpowiedni czas, aby porozmawiać
o… - zawahał się chwilę. – O nas.
Blondynka otworzyła usta ze zdziwienia. Nie spodziewała
się czegoś takiego.
-
Zabawne, ale kiedy próbowałem ci to ostatnio
powiedzieć cały czas przeszkadzał mi w tym Jerry. Teraz go tu nie ma – chłopak
zaśmiał się i spojrzał na zarumienione policzki Kim.
Nagle drzwi od pokoju Crawford gwałtownie się otworzyły i
stanął w nich jakiś nieznany Brewerowi blondyn.
-
Ale jest mój brat – szepnęła z wyraźną złością.
*
-
Jack, poznaj. To mój starszy brat, Chris. Chris,
poznaj Jacka – powiedziała machinalnie Crawford.
Jack oraz Chris patrzyli zdezorientowani na Kim.
Brewer nie wiedział, że jego przyjaciółka ma brata. Zawsze
wspominała tylko o siostrze. Nigdy o reszcie rodzeństwa nie było mowy. Dlatego
strasznie się zdziwił, gdy do pokoju wszedł starannie uczesany chłopak.
Chris spoglądał z lekką furią w oczach na szatyna. Czy on
i jego mała siostrzyczka właśnie trzymali się za ręce?! To było karygodne! Jak
on mógł do tego dopuścić?
-
Myślę, że powinieneś już iść – stwierdził twardo
Chris, ozięble patrząc na Jacka.
Chłopak puścił szybko dłoń blondynki, pożegnał się z nią i
wstał.
-
To na razie – mruknął, kiedy przechodził obok brata
Kim.
-
A mnie najbardziej podobał się wypad do Hiszpanii i
poszukiwanie UFO, jak to elegancko wszyscy nazwaliście! – wybuchnął
śmiechem Ramirez.
-
Nie chcę tam iść – jęczał Will.
-
William, czyżbyś się bał? – zakpił Andy.
Crawford, Miller oraz Ramirez spacerowali po plaży z
odpowiednim sprzętem. Turyści dziwnie spoglądali na przyjaciół z zawieszonymi
na plecach torbami, jakby właśnie wyruszali w daleką wyprawę. W plecakach
znajdowały się mapy, napoje, wyżywienie, noże, scyzoryki, śpiwory.
-
Wcale się nie boję – burknął brunet.
-
Luzer – zaśmiał się szatyn, chcąc nieco zdenerwować
kolegę.
-
Przes...
-
Frajer.
-
Nie jestem fra...
-
Maminsynek
-
Daj mi spo...
-
Zamknijcie się! – krzyknął blondyn, nie mogąc już
słuchać przekomarzania się przyjaciół.
Ci natomiast w jednym momencie zwrócili głowy w stronę
Crawforda, który na twarzy był już cały czerwony ze złości. Wiedział, że
sprzeczka kolegów miała charakter czysto żartobliwy, ale nie mógł się w żaden
sposób dekoncentrować ze względu na zajmowane przez niego obecnie stanowisko, a
mianowicie przewodnika wyprawy. W tym momencie był liderem grupy, więc nie mógł
pozwolić sobie na jakiekolwiek błędy. Musiał odnaleźć ślady ufo jeszcze przed
zmrokiem.
-
Nie bądź taki nerwowy – powiedział spokojnie Andy i
poklepał Chrisa po ramieniu.
Blondyn z całych sił powstrzymywał się, aby nie
odpowiedzieć bezczelnie na radę Millera, a Czarne Smoki dzielnie kroczyły za
Wojownikami Wasabi, którzy do tej pory nie dostrzegli wrogów.
*
Poszukiwania śladów pozostawionych przez latający spodek
wciąż trwały. Chris, Will i Andy podświadomie czuli, że są coraz bliżej celu.
Lecz to była tylko intuicja. Tak naprawdę nie do końca wiedzieli, czy zmierzają
w dobrym kierunku.
Im dalej szli, tym robiło się coraz bardziej nieprzyjemnie
oraz ponuro. Przyjaciele rozglądali się dookoła, chcąc poczuć się bezpieczniej
i upewnić się, iż nikt nie ma zamiaru ich zaatakować.
Nagle usłyszeli jakiś szelest. Przerażony Chris dopiero
teraz zwrócił uwagę na lekki półmrok panujący na dworze. Spojrzał na zegarek.
Nie było późno, ponieważ wskazówki wskazywały godzinę dziewiętnastą.
-
Co to było? – spytał drżącym głosem Andy.
Żaden z przyjaciół mu nie odpowiedział. Dalej szli w
głuchej ciszy, by za moment ponownie usłyszeć niepokojące dźwięki.
Miller prawie że od razu uwiesił się na szyi Ramireza i
wskoczył mu na ręce. Will zaśmiał się kpiąco.
-
Andrew, czyżbyś się bał? To nie przystoi twojej
opinii aroganckiego i niezwykle zabawnego buntownika z powalającym uśmiechem
oraz liczną grupą fanek – powiedział złośliwie brunet.
-
Stul dziób – odparł momentalnie szatyn.
Znowu się zaczyna... – mruknął zmęczony ciągłymi
sprzeczkami przyjaciół Crawford, wywracając przy tym oczami.
-
Och, zaczekaj! – uniósł się Andy. – Najlepsze działo
się dopiero za kilka godzin!
UFO wreszcie wylądowało, a z niego wyszło dwoje potężnych
mężczyzn. Nie wyglądali na niebezpiecznych, pomimo tego że mieli przy sobie
niezwykle nowoczesną broń, a ich ubrania również niczym nie przypominały
ziemskiej odzieży.
Wszyscy instynktownie odsunęli się od nich oprócz
rodzeństwa Ramirez.
-
Co wy robicie?! – syknął Jack. – Chodźcie tu!
Nieznajomi mężczyźni podeszli bliżej Lorie i Willa, a
następnie nisko się przed nimi skłonili.
-
William. Lorie. Dobrze znów was widzieć – oznajmili
i ponownie oddali pokłon.
-
Niespodzianka – powiedział niepewnie Ramirez,
odwracając się do przyjaciół, którzy nie byli w stanie wydobyć z siebie
jakiegokolwiek dźwięku.
-
Wiecie co? Po tych wszystkich atrakcjach mam dość wind
– mruknął Brewer.
I właśnie te słowa magicznie podziałały na machinę, w
której byli uwięzieni przyjaciele. W pomieszczeniu zapaliło się światło, a
winda ruszyła dalej.
-
Boję się stąd wyjść – oznajmiła Kim. – Nie będę już
Wojowniczką Wasabi nigdy więcej.
-
Nie wiem, jak mam żyć – dodał Jack. – Przecież to dojo
było całym moim życiem.
Gillespie z trudem powstrzymywał łzy. Nie chciał, żeby
przyjaciele widzieli, jak się „rozkleja”.
-
Słuchajcie, plan jest taki. Wyjdziemy stąd jak na
Wojowników Wasabi przystało. A potem się po prostu rozejdziemy... Nie mówię, że
nie mamy utrzymywać kontaktu. Nawet musimy to robić, bo jesteśmy przyjaciółmi.
Zrozumcie, że coś się w życiu kończy, a coś się zaczyna. To dojo na pewno był
ważnym elementem naszego życia, ale takich elementów będzie jeszcze setki.
Uwierzcie – uśmiechnął się ciepło Rudy.
Machina zatrzymała się na odpowiednim piętrze.
Przyjaciele wyszli z windy i zgodnie zawołali:
-
Na smoka, co ma dwa oka, przysięgamy: być lojalni,
uczciwi i że się nie damy. Wasabi!
__________________________________________________
Nie wierzę, że to piszę. Zakładając tego bloga, nie
myślałam, że uda mi się dokończyć to opowiadanie. 11-ego stycznia 2013 roku to
wszystko wyglądało zupełnie inaczej...
Nawet mi przez myśl nie przeszło, że będę kiedyś pisać notkę tego rodzaju :/ To
po prostu jest niesamowite, że to piszę. :)
Chciałabym Wam wszystkim bardzo podziękować :) Za Wasze
komentarze, miłe słowa... i za krytykę również ;) Miałam parę „zawiasów”, kiedy nie dodawałam rozdziału
przez ponad miesiąc, ale zawsze to przechodziło i tym oto sposobem żegnamy się
:(
Nikogo nie chcę wyróżniać, bo KAŻDY komentarz był dla mnie
motywacją :) Ale Cleo to już przesadziła ;)
Ta dziewczyna była ze mną od początku do końca :) Dwa
razy zorganizowała akcję ratunkową, kiedy przychodził brak weny lub czasu i nie
dawałam znaku życia. Komentowała każdy rozdział :) I przy okazji włączyła się w
pisanie sezonu. Mówiłam to i powtórzę jeszcze raz. Gdyby nie Cleo odcinków
Spanish Kiss mogłoby nie być. Zepsucie się windy w Barcelonie, pogoń Jacka i Jerry’ego za złodziejem, fontanna, przy której Lorie i Jerry wyznali sobie
miłość to są jej pomysły :) Dziękuję Ci za wszystko, Cleo :)
Dużo też pytacie o 4. sezon... Nie mam pojęcia co z nim
będzie :( Pomimo tego, że w mojej
głowie są jakieś pomysły, nie wiem czy coś z tego wyjdzie :/
Jeszcze raz Wam wszystkim dziękuję :) Mam nadzieję, że
jeszcze kiedyś coś dla Was napiszę ;) Do zobaczenia :*
To było GENIALNE !
OdpowiedzUsuńBędzie mi brakowało tej historii ;( Była nieziemska, a twoje pomysły były nie z tego świata. Te wspomnienia były cudowne, aż trudno uwierzyć, że to koniec. I tak liczę na 4 sezon.
Słowa Rudy'ego
To dojo na pewno był ważnym elementem naszego życia, ale takich elementów będzie jeszcze setki. Uwierzcie – uśmiechnął się ciepło Rudy. - wywołały u mnie takie dziwne uczucie. Masz ogromny talent !
Nie, nie żegnam się, bo wiem, że to NIE jest koniec twojej historii z pisaniem <3
Bardzo Ci dziękuję za miły komentarz :)
UsuńA co do końca historii z pisaniem... Z pisaniem na pewno nie kończę :) Jeśli nie stworzyłabym 4. sezonu, to miałam w planach publikować jakieś one-shoty czy coś :) Ale cały czas nad tym 4. sezonem myślę i chyba coś wymyśliłam :) Tylko muszę sobie to teraz wszystko na spokojnie poukładać.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńGodne zakończenie sezonu :) Bardzo mi się podobało.
UsuńMam nadzieję, że jednak zdecydujesz się na sezon 4 :) Na pewno chętnie będę czytać.
Trzymaj się ciepło! :)
Cieszę się, że Ci się podobało <3
UsuńZobaczymy, jak to z tym 4. sezonem będzie :)
Nie wiem, co mam napisać. Dawno już nie brakowało mi słów, by wyrazić swoją opinię. Nie znajduje słów, za to muzyka odda mój stan, chyba sobie zaraz włączę "Strong Again".
OdpowiedzUsuńZa co ty mi dziękujesz? Za to, że byłam? Wielu Czytelników było z Tobą, nie tylko ja.
Spanish Kiss? Dziękujesz za pomoc przy kilku momentach? Gdyby nie Ty i Twoje zdanie o moich pomysłach, "Rozważna" by się nie pojawiła w mojej głowie i internet by jej nie poznał.
To ja Ci dziękuję za ponad rok świetnych przygód. I mimo tego, że od kilku miesięcy nie oglądam "Z kopyta", Twoje opowiadanie ukazywało mi to, za co pokochałam swego czasu ten serial.
Nigdy nie uwierzę w to, że miałabyś zniknąć. Nie tak łatwo wymazać kogoś z internetu ;)
Jeszcze raz dziękuję za niesamowitą przygodę i za to, że Rose mogła się narodzić :)
Te quiero en siepmre :**
Nie dziękuję Ci za to, że byłaś, tylko za to że jako jedna z nielicznych potrafiłaś mnie naprawdę zmotywować <3
UsuńTak, właśnie Ci dziękuję za pomoc przy Spanish Kiss :) Powiedzmy, że gdyby nie nasza wzajemna pomoc i motywacja, to nie byłoby ani Spanish Kiss, ani "Rozważnej..." Chodźmy na kompromis ;)
Spokojnie! Nie pozbędziecie się mnie tak od razu! Póki co jeszcze nie znikam na amen ;)
To ja dziękuję :*
"30.03
Usuń."
O co chodzi? :P
szkoda, że to już koniec... będę tęskniła za tym blogiem ;c
OdpowiedzUsuńproszę, zastanów się jeszcze nad 4 sezonem.. potrzebujemy go ! <3
Ja się cały czas nad nim zastanawiam :*
UsuńCóż tu dużo mówić... Przecież wiesz że rozdział jest wspaniały! <3
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że doczekam się 4 sezonu tego cudownego opowiadania
Twoja Ann ;***
Nie może chyba wspominać, że rozdział jest boski?
OdpowiedzUsuńSzkoda tylko, że zamykają dojo.. mam nadzieję, że napiszesz 4 sezon. Nie wiem jak ja wytrzymam ze świadomością, że wszystko skończy się po 3 sezonie.. szczególnie po takim zakończeniu. Oczywiście po takim zakończeniu zostało napisane w pozytywnym sensie. Po prostu nie spodziewałam, że czegoś takiego..
Rozdział boski<3
OdpowiedzUsuńKocham Ciebie czytać i proszę o 4 sezon.
Zapraszam na moje konto na polyvore (wpadnij please)
http://niezwykla.polyvore.com/?filter=sets
Super
OdpowiedzUsuńhttp://secret-sekretne.blog.pl/ wpadnij a twój jest niepowtarzalny :) <3
OdpowiedzUsuńZapraszam Cię na "Rozważną", nie porzucaj chrześnicy ;)
OdpowiedzUsuńhttp://una-infinidad.blogspot.com/2014/04/31-bol-zamieniam-w-czuosc.html