poniedziałek, 24 marca 2014

S03E21 Once Wasabi Warrior, Forever Wasabi Warrior part II

-          Ale wiecie co? Wolę powspominać podboje miłosne Jerry’ego – złośliwie się uśmiechnął Brewer.
Martinez nerwowo przełknął ślinę.

Jack, Kim, Jerry i Milton weszli do budynku. Już od progu promiennie uśmiechali się do nieznajomej. Ta wyglądała na trochę zdenerwowaną i speszoną. Zaczęła nerwowo zaciskać pięści i szybko przełykać ślinę.
-          O! Czekaliśmy na was! – uśmiechnął się sensei do nowoprzybyłych. – To jest Lorie Ramirez – przedstawił. - Od dziś dołączy do naszego dojo i będzie z nami ćwiczyła.
Przyjaciele do niej podeszli i przywitali się.
-          Hola, bella – Jerry podszedł najbliżej jak to było możliwe i starał się mówić uwodzicielskim głosem.
Dziewczyna tylko lekko uśmiechnęła się do bruneta i powiedziała do niego coś po hiszpańsku. Na twarzy Martineza można było dostrzec zdziwienie.
-          Skąd znasz hiszpański? – zapytał zaskoczony.

-          Hej! Ja ją znam! – krzyknął niespodziewanie Jerry.
Przyjaciele spojrzeli na niego z politowaniem.
-          No, Lorie! Przecież chodzi z nami do szkoły!
-          Ach, tak! Kojarzę ją. – zawołał Jack. – Jedyna dziewczyna, która nie dała ci w twarz, kiedy próbowałeś ją poderwać.
-          A na dodatek uśmiechnęła się – mówił rozmarzony Martinez.
-          Nie. To było coś w rodzaju „ Ja się oddalę na bezpieczną odległość, a ty tu zostań” – zaśmiał się szatyn.

-          Wiesz co, też mam do ciebie pytanie – podszedł do dziewczyny. – Czemu się ze mną nie umówisz? – spytał takim tonem, jakby ta randka należała mu się.
-          Posłuchaj, nie jesteś w moim typie – mówiła powoli. – Nawet cię nie lubię – oznajmiła nagle, kręcąc przecząco głową, po czym rzuciła krótkie „przepraszam” .

Przyjaciołom zostało jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia kolejnej lekcji, więc postanowili go spędzić, kontynuując miłą pogawędkę. W pewnym momencie Crawford zaczęła się nieco nudzić, toteż oglądała otrzymane walentynki od wielbicieli.
-         Jerry – wtrąciła nagle. – Chyba coś ci się pomyliło.
Martinez posłał jej pytające spojrzenie.
-         Dostałam od ciebie walentynkę.
-         Ty też? – zdziwiła się Lorie.
-         Wy też? – dołączył się Jack.
-         To nie jest żadna pomyłka – oznajmił śmiało Jerry. – Wysyłam je masowo, bo to zwiększa moje szanse na znalezienie drugiej połówki.
Przyjaciele patrzyli na niego z politowaniem, aż wreszcie przemówiła Crawford.
-         Choć nie wiem jak byś się starał, to i tak nie zwiększy twoich szans – powiedziała, a Lorie i Jack się cicho zaśmiali.

-         Skoro o podbojach miłosnych mowa – wtrąciła Kim. – Sięgnijmy pamięcią do walentynek – zaśmiała się szyderczo blondynka. – Wszyscy tu obecni mieli w nich udział – powiedziała i „przybiła piątkę” z Lorie.
To wydarzenie szczególnie utkwiło w pamięci Miltona, Jerry’ego, Rudy’ego oraz Jacka.

-         My już wychodzimy – rzuciła Lorie do Rudy’ego, kiedy miała chwytać za klamkę.
-         Albo trochę zaczekamy – powiedziała przerażona Julie.
Niespodziewanie do lokalu wbiegły Czarne Smoki, lekko popychając Ramirez, która stała przy drzwiach. Chłopcy i Rudy zareagowali błyskawicznie, zupełnie jakby wiedzieli o ich przybyciu. Natomiast dziewczyny już miały zamiar dołączyć do przyjaciół, gdy nagle powstrzymał je Jack.
-         Idźcie do kuchni!
-         Jack, jeszcze potrafię karate! – odkrzyknęła Kim.
-         Idźcie! – ryknął Brewer.
Dziewczyny niechętnie podreptały w stronę kuchni, jednak nie weszły do pomieszczenia tylko z ukrycia przyglądały się walce. Po kilku minutach bójka się zakończyła. Julie, Kimberly i Lorie były zaskoczone. A ich zdziwienie było jeszcze większe, kiedy zauważyły, że Jack, Jerry, Milton i Rudy przybijają piątki… z Czarnymi Smokami!
-         Co się dzieje?! – wrzasnęła Crawford, wybiegając z ukrycia.
-         Ups – mruknął Brewer.
-         Nie tak miało to wyglądać – dodał Martinez.
-         Może ja zacznę – stwierdził Krupnick. – Chcieliśmy, abyście się w ten wyjątkowy dzień poczuły niezwykle bezpiecznie.
-         Ponieważ Kim powiedziała, że dziewczyny to lubią – dokończył Jack.
-         Więc zawarliśmy sojusz z Czarnymi Smokami.
-         Którzy w walentynki potrafią być, o dziwo, mili i powiedzieli, że z chęcią nam pomogą imitować walkę.
-         Zdzwoniliśmy się.
-         I tak oto tu jesteśmy.
Partnerka Rudy’ego podeszła do senseia wolnym krokiem.
-         Myślałam, że się umawiam z dojrzałym mężczyzną, a nie pięciolatkiem! – krzyknęła i wyszła, trzaskając drzwiami.
Julie, Kim i Lorie także podeszły do przyjaciół i obdarzały ich nieprzyjemnym wzrokiem. Nie były zadowolone.
-         Myślę, że trzeba sprawdzić czy zasłużyłyśmy na nowe pasy, prawda, Kim? – zapytała Lorie.
-         Zgadzam się z tobą. – odparła jej przyjaciółka.
Zapowiadał się miły finał walentynek… W restauracji Phila Falafela można było tylko usłyszeć krzyki Gillespie’ego, Martineza, Krupnicka, Brewera oraz Czarnych Smoków błagających o litość.

Rudy westchnął przeciągle na wspomnienie dobrych dla Wojowników Wasabi czasów. Wspólne przypominanie sobie korzystnych chwil było dla niego miłe.
-         W przeciągu tych ośmiu miesięcy dużo się zmieniło – stwierdził cicho sensei. – I chcę, żeby każdy was opowiedział zdarzenie, które jakoś szczególnie utkwiło w waszej pamięci.
-         W takim razie zacznijmy od ciebie – zaśmiał się Andy.
W windzie dało się słyszeć odgłosy buczenia wyrażające uznanie dla Millera.
Gillespie spuścił głowę i uniósł lekko kąciki swoich ust.
-         Skoro nalegacie. Chyba w życiu nie zapomnę, kiedy pierwszy raz po latach zobaczyłem Emily. Znaleźliście ją dla mnie i... Dzięki temu mam teraz szczęśliwą rodzinę. Dziękuję – uśmiechnął się ciepło sensei.

Emily szła najszybciej jak mogła. Nie wiedziała jaki był powód takiego pośpiechu Ramirez. Przeczuwała, że dziewczynie nie chodziło tylko o zwykłą pogawędkę. Gdy stawiała pierwsze kroki w restauracji, już zaczęła żałować wyjścia na miasto z szatynką.
Gillespie prawie dostał ataku serca, kiedy zauważył zmierzającą ku niemu i jego przyjaciołom blondynkę.

-         Skoro o Emily mowa – zaczął Jerry. – Pamiętasz Rudy, co robiliśmy, żeby wykurzyć tą wredną starszą panią, która ostatecznie okazała się matką Emily?
Gillespie jęknął żałośnie. Nie chciał do tego wracać. To wspomnienie było dla niego co najmniej wstydliwe.

-          Baby, you light up my world like nobody else! – próbował śpiewać bez fałszowania Gillespie.
-          The way that you flip your hair gets me overwhelmed! – do senseia dołączył Jerry.
-          But when you smile at the ground it ain't hard to tell! – Phil również dał się ponieść emocjom.
-          You don't kno-o-ow! You don't know you're beautiful! That’s what makes you beautiful! – zawyli wszyscy równocześnie, odstawiając mikrofony od swoich twarzy.
-          No to co, panowie? Następna rundka? – zapytał wesoło Rudy, poruszając przy tym zabawnie brwiami.
Śpiewanie do upadłego przeróżnych hitów to był nowy plan senseia. Chciał, aby sąsiadce zaczął przeszkadzać nieustanny hałas. Do przeprowadzki Emily zostały zaledwie trzy godziny!
-          Jasne – odparł Martinez. – Ale najpierw muszę rozgrzać odpowiednio głos.
Chłopak wypił wodę ze szklanki, a następnie wziął puste naczynie, przyłożył je koło ust i zaczął krzyczeć, aż szklanka wreszcie pękła.
-          Możemy zaczynać – powiedział z uśmiechem.

-          Za to ja chyba nigdy nie zapomnę, kiedy Eddie w Hiszpanii próbował zbezcześcić zabytki. To było wstrząsające! – wyrażał swoje niezadowolenie Milton.

-          Eddie! Przestań! – krzyknął przerażony Milton, gdy przyjaciele znaleźli się w Sali Kolumnowej.
Tym krzykiem rudowłosy zwrócił na siebie uwagę Brewera, który właśnie obmyślał plan zemsty na Miltonie.
-          Co? – spytał odrobinę zmieszany Jones.
-          Co?! Co?! – zirytował się Krupnick, spoglądając na ciemnoskórego chłopaka, który właśnie przykładał czarny marker do jednej z kolumn. – Co ty chciałeś zrobić?!
-          Podpisać się na kolumnie? – bardziej spytał, niż oznajmił Eddie, tym samym dodając swojej wypowiedzi odrobinę bezczelnej nutki.
Kim cicho syknęła i zrobiła zniesmaczoną minę.
-          Myślę, że to nie jest najlepszy pomysł, Eddie – powiedziała.
-          Niby dlaczego? – Ed nic nie rozumiał. – Przecież w Seaford każdy podpisuje się na murach.
-          Po pierwsze – wtrąciła Julie. – To nie Seaford, a Barcelona. Po drugie to nie mur, a zabytek!
Zawiedziony Jones rzucił marker na podłoże i ciężko westchnął.

-          A pamiętacie nasze pierwsze spotkanie z Lorie? – zaśmiała się Kim.

-          Lorie, mam do ciebie pytanie – zaczął Gillespie. – Co skłoniło cię do tego, by trenować karate? – spytał zaciekawiony.
-          Więc… - jąkała się dziewczyna. – Kiedy byłam młodsza bardzo chciałam rozpocząć naukę i… - mówiła niepewnie. – Mama mnie do tego zmusiła! Powiedziała, że będę się mniej stresować! – krzyknęła po chwili.
Wszyscy spojrzeli na nią jak na człowieka, który dopiero co uciekł z zakładu psychiatrycznego. Nikt nie chciał być złośliwy, ale nawet przypominała trochę taką osobę.
-          Okej – powiedział przeciągle Jack.
-          Wariatka – Jerry wypowiadając to słowo, udawał, że kaszle. – Wiesz co, też mam do ciebie pytanie – podszedł do dziewczyny. – Czemu się ze mną nie umówisz? – spytał takim tonem, jakby ta randka należała mu się.
-          Posłuchaj, nie jesteś w moim typie – mówiła powoli. – Nawet cię nie lubię – oznajmiła nagle, kręcąc przecząco głową, po czym rzuciła krótkie „przepraszam” .
-          Zawsze jesteś taka szczera? – zapytał zszokowany Brewer.
-          Tak – oznajmiła pewnie. – Nie powierzajcie mi żadnych sekretów! Nigdy nie jestem w stanie zatrzymać ich dla siebie. Po prostu nie wytrzymuję.
Przyjaciele uważnie zlustrowali wzrokiem Lorie. Wydawała im się nieco dziwaczna i nieźle zbzikowana.

-          O tak – westchnął Krupnick. – Przeszłaś długą drogę, żeby nie być taka dziwna.
-          Dzięki – warknęła Ramirez. – I mówi to ten, który bał się testu z matmy?

Nagle w całej szkole rozbrzmiał dzwonek. Nagle Milton zaczął panikować. Wykonywał różne dziwne ruchy i wydawał odrzucające odgłosy.
-          Milton, przestań. Ludzie się patrzą – wycedził przez zaciśnięte zęby Jack.
-          Jack, jak możesz tak mówić?! – krzyknęła Kimberly. – Milton, co ci jest?! – zawołała przejęta.
-          Nic – odparł spokojnie chłopak i przestał cokolwiek robić. – To jest mój sposób na stres.
-          Jemu też się przyda mój lek – powiedziała pod nosem Lorie i się zaśmiała.
-          Plus coś na głupotę – dodał Jerry i zawtórował przyjaciółce.
-          A czym ty się tak stresujesz? – zapytała Crawford.
-          Mamy test! Czy ty to rozumiesz?! Od tego zależy nasza cała przyszłość! Jedna mała ocena znaczy aż tak wiele! A jak nie zdam?!
Przyjaciele musieli uspakajać Krupnicka jeszcze przez kilkanaście minut. Chłopak ochłonął całkowicie, dopiero kiedy w sali matematycznej wziął długopis w rękę i oddał się rozwiązywaniu skomplikowanych zadań.

-          Nadal to ty zemdlałaś przed kamerą – powiedział ze zwycięskim uśmiechem na twarzy.

-          Dziś jest wyjątkowy dzień, drodzy państwo – mówił Armstrong, pokazując rządek białych zębów społeczeństwu siedzącemu przed telewizorami.
-          Otóż obchodzimy narodowy dzień kawy – dodała Turner. – Przedstawiamy państwu uroczą dziewczynę, która w każdy poniedziałek, czwartek oraz piątek rozbudza nas swoją wyśmienitą kawą.
Prezenterka uśmiechnęła się do Ramirez i podeszła do niej z kamerzystą, który zwrócił kamerę w kierunku jej twarzy. Dziewczyna momentalnie zrobiła się cała czerwona.
-          Lorie, parę słów dla naszych widzów? – spytała miło Emily.
Szatynce było niezwykle duszno. Powoli traciła oddech, który i tak był już wystarczająco płytki.
-          Lubię kawę – wydukała tylko i upadła.

-          Okej, wyluzujcie – uspokoił przyjaciół Jack. – Bo widzę, że zaczyna się robić nieciekawie. Może powiem wam, co mnie najbardziej utkwiło w pamięci? Otóż było to...

Niestety, Kimberly nie zdążyła odpowiedzieć Jackowi, ponieważ na korytarz zaczęły wybiegać dziesiątki uczniów. Wszyscy wymiotowali. W tym jedna osoba pozostawiła niemiłą niespodziankę na butach Brewera. Na twarzach Jacka i Kim można było zauważyć obrzydzenie.

-          Philafele górą! – zaśmiał się Jerry.
-          To teraz wy chłopaki – sensei przemówił do trójki uczniów będących niegdyś Czarnymi Smokami.
-          Nigdy nie wyjdzie mi z głowy sposób, w jaki poznałem Jacka – oznajmił blondyn.
Jack skrzywił się na samo wspomnienie.

-          Myślę, że to jest odpowiedni czas, aby porozmawiać o… - zawahał się chwilę. – O nas.
Blondynka otworzyła usta ze zdziwienia. Nie spodziewała się czegoś takiego.
-          Zabawne, ale kiedy próbowałem ci to ostatnio powiedzieć cały czas przeszkadzał mi w tym Jerry. Teraz go tu nie ma – chłopak zaśmiał się i spojrzał na zarumienione policzki Kim.
Nagle drzwi od pokoju Crawford gwałtownie się otworzyły i stanął w nich jakiś nieznany Brewerowi blondyn.
-          Ale jest mój brat – szepnęła z wyraźną złością.

*

-          Jack, poznaj. To mój starszy brat, Chris. Chris, poznaj Jacka – powiedziała machinalnie Crawford.
Jack oraz Chris patrzyli zdezorientowani na Kim.
Brewer nie wiedział, że jego przyjaciółka ma brata. Zawsze wspominała tylko o siostrze. Nigdy o reszcie rodzeństwa nie było mowy. Dlatego strasznie się zdziwił, gdy do pokoju wszedł starannie uczesany chłopak.
Chris spoglądał z lekką furią w oczach na szatyna. Czy on i jego mała siostrzyczka właśnie trzymali się za ręce?! To było karygodne! Jak on mógł do tego dopuścić?
-          Myślę, że powinieneś już iść – stwierdził twardo Chris, ozięble patrząc na Jacka.
Chłopak puścił szybko dłoń blondynki, pożegnał się z nią i wstał.
-          To na razie – mruknął, kiedy przechodził obok brata Kim.

-          A mnie najbardziej podobał się wypad do Hiszpanii i poszukiwanie UFO, jak to elegancko wszyscy nazwaliście! – wybuchnął śmiechem Ramirez.

-          Nie chcę tam iść – jęczał Will.
-          William, czyżbyś się bał? – zakpił Andy.
Crawford, Miller oraz Ramirez spacerowali po plaży z odpowiednim sprzętem. Turyści dziwnie spoglądali na przyjaciół z zawieszonymi na plecach torbami, jakby właśnie wyruszali w daleką wyprawę. W plecakach znajdowały się mapy, napoje, wyżywienie, noże, scyzoryki, śpiwory.
-          Wcale się nie boję – burknął brunet.
-          Luzer – zaśmiał się szatyn, chcąc nieco zdenerwować kolegę.
-          Przes...
-          Frajer.
-          Nie jestem fra...
-          Maminsynek
-          Daj mi spo...
-          Zamknijcie się! – krzyknął blondyn, nie mogąc już słuchać przekomarzania się przyjaciół.
Ci natomiast w jednym momencie zwrócili głowy w stronę Crawforda, który na twarzy był już cały czerwony ze złości. Wiedział, że sprzeczka kolegów miała charakter czysto żartobliwy, ale nie mógł się w żaden sposób dekoncentrować ze względu na zajmowane przez niego obecnie stanowisko, a mianowicie przewodnika wyprawy. W tym momencie był liderem grupy, więc nie mógł pozwolić sobie na jakiekolwiek błędy. Musiał odnaleźć ślady ufo jeszcze przed zmrokiem.
-          Nie bądź taki nerwowy – powiedział spokojnie Andy i poklepał Chrisa po ramieniu.
Blondyn z całych sił powstrzymywał się, aby nie odpowiedzieć bezczelnie na radę Millera, a Czarne Smoki dzielnie kroczyły za Wojownikami Wasabi, którzy do tej pory nie dostrzegli wrogów.

*

Poszukiwania śladów pozostawionych przez latający spodek wciąż trwały. Chris, Will i Andy podświadomie czuli, że są coraz bliżej celu. Lecz to była tylko intuicja. Tak naprawdę nie do końca wiedzieli, czy zmierzają w dobrym kierunku.
Im dalej szli, tym robiło się coraz bardziej nieprzyjemnie oraz ponuro. Przyjaciele rozglądali się dookoła, chcąc poczuć się bezpieczniej i upewnić się, iż nikt nie ma zamiaru ich zaatakować.
Nagle usłyszeli jakiś szelest. Przerażony Chris dopiero teraz zwrócił uwagę na lekki półmrok panujący na dworze. Spojrzał na zegarek. Nie było późno, ponieważ wskazówki wskazywały godzinę dziewiętnastą.
-          Co to było? – spytał drżącym głosem Andy.
Żaden z przyjaciół mu nie odpowiedział. Dalej szli w głuchej ciszy, by za moment ponownie usłyszeć niepokojące dźwięki.
Miller prawie że od razu uwiesił się na szyi Ramireza i wskoczył mu na ręce. Will zaśmiał się kpiąco.
-          Andrew, czyżbyś się bał? To nie przystoi twojej opinii aroganckiego i niezwykle zabawnego buntownika z powalającym uśmiechem oraz liczną grupą fanek – powiedział złośliwie brunet.
-          Stul dziób – odparł momentalnie szatyn.
Znowu się zaczyna... – mruknął zmęczony ciągłymi sprzeczkami przyjaciół Crawford, wywracając przy tym oczami.

-          Och, zaczekaj! – uniósł się Andy. – Najlepsze działo się dopiero za kilka godzin!

UFO wreszcie wylądowało, a z niego wyszło dwoje potężnych mężczyzn. Nie wyglądali na niebezpiecznych, pomimo tego że mieli przy sobie niezwykle nowoczesną broń, a ich ubrania również niczym nie przypominały ziemskiej odzieży.
Wszyscy instynktownie odsunęli się od nich oprócz rodzeństwa Ramirez.
-          Co wy robicie?! – syknął Jack. – Chodźcie tu!
Nieznajomi mężczyźni podeszli bliżej Lorie i Willa, a następnie nisko się przed nimi skłonili.
-          William. Lorie. Dobrze znów was widzieć – oznajmili i ponownie oddali pokłon.
-          Niespodzianka – powiedział niepewnie Ramirez, odwracając się do przyjaciół, którzy nie byli w stanie wydobyć z siebie jakiegokolwiek dźwięku.

-          Wiecie co? Po tych wszystkich atrakcjach mam dość wind – mruknął Brewer.

I właśnie te słowa magicznie podziałały na machinę, w której byli uwięzieni przyjaciele. W pomieszczeniu zapaliło się światło, a winda ruszyła dalej.
-          Boję się stąd wyjść – oznajmiła Kim. – Nie będę już Wojowniczką Wasabi nigdy więcej.
-          Nie wiem, jak mam żyć – dodał Jack. – Przecież to dojo było całym moim życiem.
Gillespie z trudem powstrzymywał łzy. Nie chciał, żeby przyjaciele widzieli, jak się „rozkleja”.
-          Słuchajcie, plan jest taki. Wyjdziemy stąd jak na Wojowników Wasabi przystało. A potem się po prostu rozejdziemy... Nie mówię, że nie mamy utrzymywać kontaktu. Nawet musimy to robić, bo jesteśmy przyjaciółmi. Zrozumcie, że coś się w życiu kończy, a coś się zaczyna. To dojo na pewno był ważnym elementem naszego życia, ale takich elementów będzie jeszcze setki. Uwierzcie – uśmiechnął się ciepło Rudy.
Machina zatrzymała się na odpowiednim piętrze.
Przyjaciele wyszli z windy i zgodnie zawołali:

-          Na smoka, co ma dwa oka, przysięgamy: być lojalni, uczciwi i że się nie damy. Wasabi!
__________________________________________________
Nie wierzę, że to piszę. Zakładając tego bloga, nie myślałam, że uda mi się dokończyć to opowiadanie. 11-ego stycznia 2013 roku to wszystko  wyglądało zupełnie inaczej... Nawet mi przez myśl nie przeszło, że będę kiedyś pisać notkę tego rodzaju :/ To po prostu jest niesamowite, że to piszę. :)
Chciałabym Wam wszystkim bardzo podziękować :) Za Wasze komentarze, miłe słowa... i za krytykę również ;) Miałam parę „zawiasów”, kiedy nie dodawałam rozdziału przez ponad miesiąc, ale zawsze to przechodziło i tym oto sposobem żegnamy się :(
Nikogo nie chcę wyróżniać, bo KAŻDY komentarz był dla mnie motywacją :) Ale Cleo to już przesadziła ;)
Ta dziewczyna była ze mną od początku do końca :) Dwa razy zorganizowała akcję ratunkową, kiedy przychodził brak weny lub czasu i nie dawałam znaku życia. Komentowała każdy rozdział :) I przy okazji włączyła się w pisanie sezonu. Mówiłam to i powtórzę jeszcze raz. Gdyby nie Cleo odcinków Spanish Kiss mogłoby nie być. Zepsucie się windy w Barcelonie, pogoń Jacka i Jerry’ego za złodziejem, fontanna, przy której Lorie i Jerry wyznali sobie miłość to są jej pomysły :) Dziękuję Ci za wszystko, Cleo :)
Dużo też pytacie o 4. sezon... Nie mam pojęcia co z nim będzie  :( Pomimo tego, że w mojej głowie są jakieś pomysły, nie wiem czy coś z tego wyjdzie :/
Jeszcze raz Wam wszystkim dziękuję :) Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś coś dla Was napiszę ;) Do zobaczenia :*

16 komentarzy:

  1. To było GENIALNE !
    Będzie mi brakowało tej historii ;( Była nieziemska, a twoje pomysły były nie z tego świata. Te wspomnienia były cudowne, aż trudno uwierzyć, że to koniec. I tak liczę na 4 sezon.
    Słowa Rudy'ego

    To dojo na pewno był ważnym elementem naszego życia, ale takich elementów będzie jeszcze setki. Uwierzcie – uśmiechnął się ciepło Rudy. - wywołały u mnie takie dziwne uczucie. Masz ogromny talent !
    Nie, nie żegnam się, bo wiem, że to NIE jest koniec twojej historii z pisaniem <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję za miły komentarz :)
      A co do końca historii z pisaniem... Z pisaniem na pewno nie kończę :) Jeśli nie stworzyłabym 4. sezonu, to miałam w planach publikować jakieś one-shoty czy coś :) Ale cały czas nad tym 4. sezonem myślę i chyba coś wymyśliłam :) Tylko muszę sobie to teraz wszystko na spokojnie poukładać.

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Godne zakończenie sezonu :) Bardzo mi się podobało.
      Mam nadzieję, że jednak zdecydujesz się na sezon 4 :) Na pewno chętnie będę czytać.
      Trzymaj się ciepło! :)

      Usuń
    2. Cieszę się, że Ci się podobało <3
      Zobaczymy, jak to z tym 4. sezonem będzie :)

      Usuń
  3. Nie wiem, co mam napisać. Dawno już nie brakowało mi słów, by wyrazić swoją opinię. Nie znajduje słów, za to muzyka odda mój stan, chyba sobie zaraz włączę "Strong Again".
    Za co ty mi dziękujesz? Za to, że byłam? Wielu Czytelników było z Tobą, nie tylko ja.
    Spanish Kiss? Dziękujesz za pomoc przy kilku momentach? Gdyby nie Ty i Twoje zdanie o moich pomysłach, "Rozważna" by się nie pojawiła w mojej głowie i internet by jej nie poznał.
    To ja Ci dziękuję za ponad rok świetnych przygód. I mimo tego, że od kilku miesięcy nie oglądam "Z kopyta", Twoje opowiadanie ukazywało mi to, za co pokochałam swego czasu ten serial.
    Nigdy nie uwierzę w to, że miałabyś zniknąć. Nie tak łatwo wymazać kogoś z internetu ;)

    Jeszcze raz dziękuję za niesamowitą przygodę i za to, że Rose mogła się narodzić :)

    Te quiero en siepmre :**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dziękuję Ci za to, że byłaś, tylko za to że jako jedna z nielicznych potrafiłaś mnie naprawdę zmotywować <3
      Tak, właśnie Ci dziękuję za pomoc przy Spanish Kiss :) Powiedzmy, że gdyby nie nasza wzajemna pomoc i motywacja, to nie byłoby ani Spanish Kiss, ani "Rozważnej..." Chodźmy na kompromis ;)
      Spokojnie! Nie pozbędziecie się mnie tak od razu! Póki co jeszcze nie znikam na amen ;)
      To ja dziękuję :*

      Usuń
  4. szkoda, że to już koniec... będę tęskniła za tym blogiem ;c
    proszę, zastanów się jeszcze nad 4 sezonem.. potrzebujemy go ! <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Cóż tu dużo mówić... Przecież wiesz że rozdział jest wspaniały! <3
    Mam nadzieję że doczekam się 4 sezonu tego cudownego opowiadania
    Twoja Ann ;***

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie może chyba wspominać, że rozdział jest boski?
    Szkoda tylko, że zamykają dojo.. mam nadzieję, że napiszesz 4 sezon. Nie wiem jak ja wytrzymam ze świadomością, że wszystko skończy się po 3 sezonie.. szczególnie po takim zakończeniu. Oczywiście po takim zakończeniu zostało napisane w pozytywnym sensie. Po prostu nie spodziewałam, że czegoś takiego..

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozdział boski<3
    Kocham Ciebie czytać i proszę o 4 sezon.
    Zapraszam na moje konto na polyvore (wpadnij please)
    http://niezwykla.polyvore.com/?filter=sets

    OdpowiedzUsuń
  8. http://secret-sekretne.blog.pl/ wpadnij a twój jest niepowtarzalny :) <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Zapraszam Cię na "Rozważną", nie porzucaj chrześnicy ;)
    http://una-infinidad.blogspot.com/2014/04/31-bol-zamieniam-w-czuosc.html

    OdpowiedzUsuń